wtorek, 21 stycznia 2020

Straż! Straż!

Nieczęsto zdarza mi się skrzyżować ścieżkę z irlandzkimi stróżami prawa, a jak już się trafi, to zwykle nie wspominam tego z uśmiechem. Głównie dlatego, że mam niezwykle precyzyjne oraz długofalowe plany odnośnie moich aktywów, które po takim spotkaniu najczęściej jestem zmuszony zrewidować. Na domiar złego pochodzę z rodziny o niezwykle bogatej tradycji unikania  mandatów. Ojciec Dyrektor ma taką bajerę, że z każdej - pozornie beznadziejnej - interwencji drogowej jest w stanie się wygrzebać. Zwykle policjant wita go słowami: "królu złoty, ja na taki wynik od rana czekam", a żegna klepiąc przyjaźnie po plecach, "dobrze panie kierowco, tym razem poprzestaniemy na ostrzeżeniu". Czasem nawet wyśle nieśmiałe zaproszenie na fejsbuczka.

Po Ojcu Dyrektorze odziedziczyłem uszy, poczucie humoru i włosy na klacie, ale nie urok osobisty. Jak żyję dwukrotnie raptem udało mi się wykręcić od mandatu. Raz pomogły dwie koleżanki w skąpych strojach kąpielowych. Innym razem zapięta pod szyję (level master) Anieśka, gdy Eyjafjallacośtamcośtam zmusił nas do podróży do kraju samochodem. Ledwie granicę Kaczogrodu przekroczyłem, a dwóch panów krawężników ustrzeliło nas na radar. Podczas gdy ja w panice usilnie próbowałem przywołać najlepsze teksty Ojca Dyrektora, Anieśka przejęła inicjatywę: a pan jak ma na imię? - Przemek. - Ależ pan ma fajoską lornetkę panie Przemku, mogę sobie popatrzeć? Dziękuję... Panie Przemku...? A czy pan to przypadkiem zamiast na przemykające auta patrzeć, to nie podgląda tej roznegliżowanej pani na balkonie? Nie ma co się czerwienić panie Przemku, jesteśmy tylko ludźmi. To co? My się będziemy już zbierać, bo rodzice czekają. 

Ha, myliłem się. Niektóre spotkania z drogówką wspominam z uśmiechem na twarzy.

W zeszłym roku wracaliśmy z wesela na Wyspach Aran. Późno już było, acz do naszej wioski niedaleko, gdy posterunkowy zamachał nam przed autem lizakiem. Zasalutował i zainteresował się, czy spożywałem tego dnia alkohol.

- Ani kropelki panie władzo - zapewniłem.
- Doskonale - pochwalił. - Bo mamy target kontroli do wykonania. Miałbyś coś przeciwko, by w balonik dmuchnąć?
- Nic, a nic - odparłem podekscytowany, bo nigdy mnie wcześniej taka atrakcja nie spotkała.
- Na pewno? Bo możesz odmówić. Nie chcemy przecież pozytywnego wyniku - zaznaczył, gestem nakreślając ogrom potencjalnej niedogodności oraz papierkowej roboty.
- Nie będzie kłopotów - obiecałem.

Posterunkowy oddalił się zadowolony do radiowozu po alkomat, a tymczasem Anieśka przypomniała mi, że rankiem oglądałem otwarcie sezonu Premier League w wykonaniu Newcastle i Arsenalu. A że na popisy Srok patrzyło się ciężko, wspomogłem się wówczas kufelkiem cydru.

Natychmiast poinformowałem o najświeższych rewelacjach gwardzistę, któremu mina zrzedła na takie dictum. Pośpiesznie schował alkomat i nakazał ruszać w dalszą trasę.

- To było osiem godzin temu, panie władzo - namawiałem. - Nie ma szans, żeby wykazało...
- Nie, nie, nie - gwardzista był nieprzejednany. - Nie będziemy ryzykować. Szerokiej drogi.

Natychmiast bezpieczniej poczułem się na szosie.

Kilka tygodni temu Kenet zwierzył mi się w pracy z kłopotów z córką. Małolata wpadła w nieciekawe towarzystwo, regularnie wracała do domu naspawana jak migomat, od tygodni nie przekroczyła progu szkoły, ujadała na matkę, ostentacyjnie ignorowała ojca, a na wszelkie próby dialogu reagowała histerią i klasycznym zestawem gróźb bez pokrycia. Kenet zabrał córkę ze szkoły (symbolicznie, bo mało kto tam ja jeszcze pamiętał), radził się dziecięcego psychologa, wziął wolne z pracy, zabrał rodzinę na wspólne terapeutyczne wakacje. Gdy wydawało się, że kryzys został zażegnany, rodzice unieśli ociupinę szlaban, a małolata znowu poszła po bandzie.

Z braku lepszych pomysłów Kenet z małżonką poszli po poradę do szeryfa.

Kiedyś w Polsce stawiłem się na komisariacie, by zgłosić kradzież portfela. W sensie mojego portfela, nie żebym się przyznawał. Policjant za biurkiem rzucił mi tak zszokowane spojrzenie, że nagle zapragnąłem wyjść przed budynek upewnić się, czy przypadkiem nie przyszedłem przez pomyłkę zgłosić przestępstwa w sklepie mięsnym. Chciałem tylko podkładkę, na wypadek gdyby ktoś użył moich dokumentów (co się zresztą stało; w salonie Idei - tak odległe to były czasy), ale dzielny stróż prawa aktualnie śrubujący rekord w węża na Nokii przez krótki moment myślał, że oczekiwałem wszczęcia jakiegoś dochodzenia, bądź innej niedorzeczności...

Tymczasem irlandzkie to serve and protect ma znacznie bardziej ludzki wymiar, bo szeryf skrzyknął oddział SWAT, antyterrorystów, dwie jednostki zmotoryzowane i saperów w akcji pod kryptonimem Wielka Mistyfikacja. Wraz z ekipą zaczaił się na pannę, gdy ją matka do pracy w lokalnym fast foodzie odwoziła. Zatrzymał, z zachowaniem wszystkich pozorów zaprosił na zewnątrz samochodu, przetrzepał plecak, w którym znalazł solidne zapasy fajkowego ziela i zapewnił, że jest w posiadaniu informacji, jakoby małolata była baronową w lokalnym światku narkotykowym. Z kieszeni wyciągnął więzienne menu, dość obrazowo opisał uroki dokonywania higieny intymnej w towarzystwie tuzina kryminalistek ... a wszystko z pełną powagą na twarzy.

Generalnie takiego boja Kenetównie napędził, że dziewczę teraz nawet na widok oregano napełnia pielusię. Nie pyskuje, nie protestuje, nie zagląda do sedesu przed spuszczeniem wody. Wynosi śmieci, pomaga staruszkom przejść przez ulicę, a rodziców traktuje z szacunkiem stwórcom należnym. Do rany przyłóż...

A wszystko dzięki mundurowemu, który uznał za uzasadnione wyjść ciut poza zakres swojego job description...

6 komentarzy:

  1. Uchachałem się po pachy, zwłaszcza z tej opowieści z alkomatem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też chachałem, jak pisałem, bowiem w trakcie tworzenia tego posta, gdzieś właśnie na wysokości opowieści z alkomatem, zrobiłem sobie przerwę, by odebrać Anieśkę z pracy. I wpadłem na czekpojntcistów z alkomatem. Dwa razy mnie badali, bo nie przestawałem się śmiać :)

      Usuń
  2. Podzielam zachwyt Piotra, bo i ja obśmiałam się jak norka :)

    Królu Złoty, to jeden z Twoich lepszych postów!

    Zastanawiam się, co przypadło "w spadku" Twojemu bratu, skoro Ty zgarnąłeś wszystko co najlepsze po Ojcu Dyrektorze ;)

    Ja tam wszystkie spotkania z Gardą wspominam bardzo miło. Szkoda tylko, że tak rzadko się trafiają, a jeśli już, to najczęściej ograniczają się do sprawdzenia ważności "dysków".

    Raz tylko dostaliśmy mandat - nowy właściciel naszego BMW postanowił czym prędzej zrobić użytek ze 163 KM i niefortunnie nadział się na radar drogowy. Szczęśliwym trafem tego wieczoru Połówek robił nadgodziny, miał zatem alibi i świadków, że przed 22:00 siedział w Dublinie, a nie piratował kilka hrabstwa dalej... autem, które sprzedał parę dni wcześniej.

    O tak, Garda jest bardzo skuteczna w straszeniu małolatów. Miałam bardzo podobny przykład w swoim najbliższym środowisku. Bohaterką też była taka krnąbrna pannica.

    PS. Był może w kinie na "The Gentleman"? ;)

    PPS. Jeśli aktywa zostaną mocno naruszone, to może powinieneś zacząć sobie dorabiać jako stand-up comedian? ;) Może przy okazji odczarowałbyś dla mnie kabaret? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A dzięki, dzięki Taito. Bratu przypadł nos i urok osobisty właśnie.
    Ja się na każdy kontakt z Gardą niepokoję, bo nie wiadomo, co im do łba strzeli. Kiedyś dostałem wezwanie do sądu za jazdę bez ubezpieczenia, po tym jak mnie gardziarz zatrzymał bez ... prawa jazdy. Po za tym nie wiadomo, czy mnie który z auta siłą nie wyciągnie, na ziemie nie rzuci i kolanem przydusi, jak odkryje, że to ja jestem tym słynnym kryminalistą drogowym o nazwisku Prawo Jazdy.

    Oddaliście wówczas nowemu właścicielowi BeEmKi log booka? Czy wysłaliście sami?

    PS. O The Gentleman nawet do tej pory nie słyszałem, ale wygląda na film, który rzeszy dzieciarni do kina nie przyciągnie, więc jestem wstępnie zainteresowany ;)

    PPS. Stand-up Comedian to nie dla mnie. Strach przed publiką, by mnie zjadł. Dlatego chowam się za klawiaturą laptopa jak rasowy troll :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Połówek oddał mu logbooka przy kupnie auta (bardzo mu na tym zależało!), ale nawet gdyby sam go wysłał, to pewnie nie miałoby to większego znaczenia, bo gość po prostu podał fałszywe dane, niewykluczone, że dowód osobisty też miał sfałszowany/należący do jakiegoś kuzyna/brata, bo facjata na zdjęciu nie do końca odpowiadała tej, którą miał ;) Uparcie jednak twierdził, że to on tylko w swojej młodszej, przystojniejszej, szczuplejszej i niezarośniętej wersji.

      Usuń
  4. Nawet się nie dziwię, że mu bardzo zależało :)

    Ja swego czasu oddałem zwłoki Seata wraz z logbookiem koledze-mechanikowi. Na części. Geniusz przekazał następnie cały zestaw Irlandczykowi, który szukał nadwozia do Cordoby. Z jednej strony cieszyłem, że drogi memu sercu samochód, zamiast pójść na żyletki, otrzymał drugie życie, z drugiej jednak szkoda mi było, że straciłem kolegę.

    OdpowiedzUsuń