czwartek, 2 stycznia 2020

Excalibur

Gdyby w Familiadzie, po szlagierowym sucharze Strasburgera, padło pytanie o najsłynniejszego Walijczyka, jak bum cyk kucyk okazałoby się, że ankietowani - bez względu na płeć oraz stosunek do piłki kopanej - przerzucali się na przemian Ryanem Giggsem i Garethem Balem. Ewentualnie jakiś dobrze poinformowany fan Muzy No 10 błysnąłby Anthony Hopkinsem. Mało prawdopodobne, by ktoś pomyślał o człowieku, który jako pierwszy powstrzymał najazd Germanów na Wielką Brytanię. I to w czasach, gdy praprzodek Churchilla mieszkał jeszcze na drzewie i modlił się do własnego stolca. O gościu, który zjednoczył Brytów, wyciągnął miecz z kamienia i zrewolucjonizował stolarkę. Kto wie, jakby się potoczyły losy świata, gdyby lepiej dobierał ludzi, którymi się otaczał. Gdyby nie zdradziła go żona, syn i najlepszy kumpel, być może David Beckham grałby dla reprezentacji Niemiec.

Historia Artura Pendragona ma wszystko, co dobra historia mieć powinna. Rozsądną dawkę heroizmu, garść wizjonerstwa, dużo perfekcyjnie niedoskonałego człowieczeństwa, ciut romantyzmu, nieprzesadnie doprawiona dramatyzmem i odrobiną magii, na którą swobodnie można przymknąć oko przyjmując, że to ludowa naleciałość, a cała reszta mogła wydarzyć się naprawdę. I nikt nie zaserwował jej tak doskonale, jak Bernard Cornwell.

Więc gdy okazało się, że nie polecimy na Święta do kraju (bo nie da rady), ani do Reykjaviku (bo za zimno), ani do Alicante (bo za drogo), pojechaliśmy do Walii szukać Excalibura. Ktoś powie, że to tylko legenda, ale inna legenda po dwóch tysiącach lat co niedziela zagania miliony ludzi do budynku ze skrzyżowanymi deskami na dachu, więc Walia nie wydała się takim złym kierunkiem.

W kwestii kultywowania mitu Artura Walijczycy nie mają łatwo - wynalazca okrągłego stołu operował na terenach, z których przeszło tysiąc lat temu zostali wyparci. Także wszelkie historie, że Excalibur spoczywa na dnie jeziora Ogwen, a sam Artur pochowany został o stóp Snowdon można raczej między bajki włożyć.

Ale też nie tak, że nie warto tego sprawdzić, więc w wigilijny poranek zaparkowaliśmy Princessę na poboczu szosy pomiędzy jeziorami Idwal i Ogwen. Planowaliśmy obejść to pierwsze, a może nawet przełęczą zwaną Kuchnią Diabła przedostać się na drugą stronę gór pod maleńki akwen Llyn y Cwn, nim wrócimy na wigilijną kolację do Llandudno.

Ktokolwiek jednak strzeże arturiańskich artefaktów uznał, że Idwal jeszcze OK, ale dalej już no pasaran! Gdy podeszliśmy pod przełęcz deszcz z lekkiej mgiełki przeszedł w prestissimo, więc wykonaliśmy honorowy odwrót w kierunku okrążającej jezioro ścieżki.

W Pierwszy Dzień Świąt Park Narodowy Snowdonia przywitał nas już znacznie cieplej - bezchmurnym niebem, grudniowym słońcem i stojącym powietrzem. 

Na najwyższy szczyt Walii prowadzi kilka tras, z czego dwie najbardziej popularne to Miners' i PYG Track, biegnące z Pen-y-Pass. Naiwnie myśleliśmy, że okres świąteczny to najlepszy moment, by zdobyć Snowdon jedną z nich, a do bazy zjechać drugą, nie grzęznąc przy tym w tłumie turystów. Zajechawszy jednak na szczelnie obsadzony parking, musieliśmy pomyśleć raz jeszcze. Ostatecznie zostawiliśmy auto półtora kilometra dalej, wydłużając tym samym trekking o 40 minut.

Z Pen-y-Pass szybkim krokiem na szczyt dostać można się w dwie godziny. Chyba, że się ma w ekipie zapalonego fotografa z nieodpartym ciągiem na spust migawki ("WOW, zobacz, mewa", "Podoba mi się ten głaz, to bardzo ładny głaz"). Wtedy trasa wydłuża się niemal dwukrotnie.




W fotograficznym szale Anieśka ustrzeliła rykoszetem parę z Belgii. A że kompozycja zdjęcia oraz światło wyszły lepiej, niż gdyby ujęcie było zamierzone, dziewczę Belgów zagadało, zademonstrowało dzieło, wymieniło się namiarami i obiecało rychło fotkę wysłać. Na tych samych ludzi wpadnę kilka godzin później, gdy będę szukał po ciemku dobrego samarytanina wyposażonego w przewody rozruchowe, gdyż azaliż albowiem w swej bezwzględnej inteligencji zostawiłem zapalone światła w samochodzie. Żeby łatwiej go po zmroku znaleźć...

Gdy stanęliśmy na szczycie słońce było już na ostatniej prostej, by skryć się za poszarpany górami horyzont, acz wyposażeni w dwie czołówki szanowanej firmy Petzl nie spieszyliśmy się z powrotem chłonąc panoramę Snowdonii, która w gasnącym świetle co wrażliwszą duszę z pewnością skłoniłaby do skreślenia kilku rymów, bądź nut w notesie. 



Podstawowym błędem, który popełniliśmy było zdobycie Snowdon drogą Miners' Track z zamiarem zejścia po ciemku PYG. Trasa górników od połowy biegłaby szerokim, wyraźnym,  udeptanym traktem. PYG wije się cienką ścieżką wśród kamieni, po czym z hukiem wpada w dość nierozstrzygające rozdroże, które wyprowadziło nas na szczyt kilkumetrowego klifu. 

W rezultacie byliśmy w stanie z całą pewnością rozstrzygnąć, że Artur Pendragon nie śpi u stóp Snowdon. Bluzgi, które Anieśka rzucała pokonując średnio wymagającą ścianę podniosłyby z ziemi umarłego. Mógłbym przysiąc, że jedna zmieniła się w coś kosmatego i odleciała w mrok.

A miecz? Wbrew legendzie nie spoczywa na dnie jeziora. Wciąż tkwi w kamieniu, ale już kumam, czemu tak ciężko to żelastwo wyciągnąć.


9 komentarzy:

  1. Ha! Czyli mój szósty zmysł dobrze mi podpowiadał, by tu zajrzeć! Ależ miły początek roku! Czyżby ten wpis był pokłosiem "New Year's resolution": "nowy rok, nowy ja - bardziej łaskawy dla swoich czytelników"? :)

    "Walia nigdy nie jest złym kierunkiem" - powiedziała Taita, jej wielka fanka!

    A najsłynniejszy Walijczyk? Gdybym tylko usłyszała takie pytanie, wypaliłabym od razu "Dylan Thomas", nie czekając na jego ewentualny ciąg dalszy :) Nawet miałam w planach tegoroczną wizytę w jego "boathousie", bo byłam w okolicy, ale ostatecznie nie wyszło.

    A propos magii - netfliksowy Wiedźmin już obejrzany?

    I jak? Dotarliście na wieczerzę do Llandudno? Odbyliście romantyczny spacer po molo albo chociaż po plaży?

    Ja wczoraj pojechałam na plażę Rossbeigh w boskim Kerry zaznać katharsis, bo kto normalny będzie na niej w pierwszy dzień roku, a tam... sznur aut jak w lato stulecia i "ludź na ludziu". Tak, że tak... Nie tylko ja wpadłam na taki oryginalny pomysł.

    PS. To piękny głaz i piękna mewa! Zastanawia mnie tylko, kto pierwszy zdobył szczyt - ona czy Wy? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie Młodzi Gniewni, nawet nie wiedziałbym, kto to Dylan Thomas.

      Wiedźmina skończyliśmy w Sylwestra - zupełnie nie było to zamierzone. Po jednym odcinku dziennie tak się właśnie wycyrklowało. Szkoda, że było ich tylko osiem i teraz rok trzeba czekać na kolejne...

      Dwa lata temu pojechaliśmy w Pierwszy Dzień Świąt na Carrauntoohil. Dwie osoby na trasie spotkaliśmy. Nie wiem dlaczego myślałem, że na Snowdon będzie podobnie...

      W Llandudno jest molo!? Nie wiedziałem. Jedyny spacer odbyliśmy ostatniego dnia do knajpki na śniadanie, bo nie chciało nam się wstawać na to serwowane w hotelu. Byłaś w Llandudno?

      Usuń
    2. Gdyby nie "The Guard", Sheehy, Cornell i O'Leary też bym nie wiedziała ;)

      Podzielam Twój zawód - też miałam takie odczucia! Będzie mi brakowało tego wiedźmińskiego "Hmm"! Jakie to było... seksowne!!! A jak Ci się podobała młodziutka Yennefer? Bo mnie nie do końca leżała. Po lekturze sagi wyobrażałam ją sobie jako dojrzałą kobietę, nie zaś podlotka.

      Czy ja byłam w Llandudno?! Czy ja byłam w Llandudno?! A czy dzik załatwia się w lesie?! Zapytaj może, gdzie mnie w Walii nie było ;)

      http://taita-w-irlandii.blogspot.com/2018/10/llandudno-urokliwy-wiktorianski-kurort.html

      Ktoś nie uważał na lekcji ;)

      Usuń
    3. Wiedźmińskiego "hmm" nie wyłapałem nawet w książce. Wyłapałem za to "jejku jej" i tylko tego brakuje mi u Yennefer. Jest bez i agrest, jest osobowość, która pozwala podejrzewać, że gdyby ją ktoś w oberży w tyłek uszczypnął to nie miałby czym palców z ziemi pozbierać.

      Pierwszoplanowa obsada pasuje mi bardzo, a najbardziej chyba Calanthe. Acz im dalej w dół listy płac, tym więcej zgrzytów. Triss to pomyłka, a Borch Trzy Kawki totalne nieporozumienie.

      Wiem, gdzie Cię w Walii nie było. Na Snowdon :). Ale Llandudno faktycznie przegapiłem. Biję się w pierś.

      Usuń
    4. Haha! I tu mnie masz! Na szczyt Snowdonu faktycznie się nie wdrapałam, byłam za to bardzo bliska... wzięcia kolejki :) Dla takiego górołaza jak Ty zabrzmi to jak niewybaczalna profanacja, ale kiedyś naprawdę to zrobię :)

      Calanthe? Królewna z drewna? Really? ;) Mnie akurat nie urzekła jej gra aktorska. Nie dość, że wydawała mi się dość drętwa - Płotka Geralta lepiej i bardziej przekonująco zagrała ;) - to jeszcze cały czas przywodziła mi na myśl jakąś polską aktorkę. Kuleszę, jeśli się nie mylę.

      A od Triss zdecydowanie gorsza była Fringilla!

      Usuń
  2. Przypomniała mi się jedna rzecz - nie planujesz sprzedaży Princessy? Nie, żebym planowała kupić ;) Po prostu w czasie czytania tego wpisu uświadomiłam sobie, że od dość dawna wiernie Wam służy (a już chyba nie najmłodsza jest...) i stąd moje pytanie. Nie daje za bardzo popalić? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie! Będziemy razem do końca, mojego albo jej. A póki co w maju planujemy wyprawić jej osiemnaste urodziny :)

      Usuń
    2. Awww, rozczulające! Choć Seat miałby inne zdanie na ten temat ;)

      Usuń
    3. Z Seatem też byłem do końca...

      Usuń