środa, 19 lutego 2020

Porno

Co myśmy najlepszego zrobili? Można było w domu zostać, można było wytoczyć butelkę ginu, odpalić szkiełko i pogapić się na netflixa. Można było wyciągnąć z szuflady talię kart, wytoczyć butelkę ginu i rozrzucić nieco pikantniejszą wersję texas holdem. Można było Walentynki spędzić nieortodoksyjnie na ściance wspinaczkowej, a po powrocie do domu wytoczyć butelkę ginu. Mogliśmy też po hipstersku (a może mainstreamowo - tak szybko się to wszystko zmienia, że nie sposób nadążyć) olać Walentego, wciągnąć na kolacje dwie parówki z katchupem, zagryźć kanapką z pasztetową  i pójść spać przed 22. W skarpetkach. My jednak zdecydowaliśmy się pojechać do kina. 

Od mojej osobistej fryzjerki dostałem cynk, że w Walentynki do irlandzkich kin wchodzi film rodzimej produkcji. Już we wtorek na oba seanse w Corku ostały się jeno pojedyncze miejsca w pierwszych rzędach, więc gdy okazało się, że w Limerick usiądziemy nie dość, że razem, to jeszcze wysoko i na wprost ekranu, natychmiast przystąpiłem do rezerwacji online, nie zaprzątając sobie nawet głowy sprawdzeniem ocen na filmwebie.

Na tym etapie nie wiedziałem jeszcze, że idziemy do kina na adaptację książki, nie słyszałem wcześniej o pani Blance Lipińskiej, nie byłem świadom, że literacki pierwowzór filmu patrzy z góry na liście bestsellerów na Księgi Jakubowe, doczekał się już dwóch kontynuacji, a nad Wisło mówi się o nim dużo, acz zwykle w skrajnie różnym tonie. Trochę jak o partii rządzącej, choć pan Kaczyński Jarosław pewnie by na mnie ABW przy wsparciu Sądu Najwyższego nasłał za samo porównanie jego zgrai do książki, w której otwarcie mówi się, że kobieta ma biust.

Wiedziałem tylko, że film jest polski, i że będą "momenty", a na reżyserskim krzesełku zasiada kobieta, więc sceny seksu będą bardziej walentynkowe, niż - dajmy na to - u Patryka Vegi.

W Mieście Nożowników obszamaliśmy sushi w naszej ulubionej suszarni, po czym niespiesznie udaliśmy się w kierunku tamtejszego Omniplexu. Skompletowaliśmy kubeczek żelków, zasiedliśmy w niewielkiej sali kinowej i wtedy się zaczęło.

Pani Blanka przyznaje, że nie jest pisarką. Za pisarza uznaje na przykład Żeromskiego, a swoją twórczość określa mianem radosnej grafomanii. Bardzo ładny, zdystansowany i precyzyjny to opis. Można się dziwić, że w kraju, który świeżo przytulił Literacką Nagrodę Nobla, w narodzie tak kreatywnym, że potrafi wymyślić setkę nieoczywistych historii o jednym środkowym palcu zaprezentowanym zamaszyście w parlamencie, na ekran przenoszone są opowieści tak nietrzymające się kupy i bohaterzy o tak niespójnej konstrukcji, ale popyt ewidentnie rodzi podaż. Nasz klient, nasz pan.

Główna bohaterka przez pierwszą godzinę zaciekle przekonuje, że ona nie z tych, co polecą na starosłowiański rapt, na zdecydowanego samca alfa o zerowej tkance tłuszczowej i lśniącym testosteronem ciele spod dłuta Michała Anioła. Na nic drogie prezenty, willa z basenem w sercu słonecznej Sycylii i talerz pierogów. Acz w punkcie kulminacyjnym jej majtki tak mocno grzmotną o pokład luksusowego jachtu, że dalej ten film mógł się przekonująco potoczyć jak Tytanik Jamesa Camerona. A wszystko dlatego, że ...

uwaga spoiler, kolejny akapit napisany jest czarną czcionką, na własną odpowiedzialność można zaznaczyć go kursorem.

... fiknęła przez burtę, a włoski Don Juan, nie bacząc na śmiertelne niebezpieczeństwo czające się ... w ciepłych, lekko rozkołysanych, turkusowych wodach Morza Śródziemnego, rzucił się jej na ratunek.

- Żeby on jeszcze coś wyjątkowego zrobił... - nie dowierzała Anieśka, gdy wychodziliśmy z kina. - Chwytający za serce poemat napisał, Sonatę Księżycową na grzebieniu zagrał, własnym ciałem przed kulą ją osłonił, poleciał w kosmos w poszukiwaniu alternatywnych źródeł energii...

Spojrzałem na nią z głębokim uczucie i uznaniem dla jej bogatego wnętrza. Gdy mnie brała po knajpach grywałem za piwko i chleb, chodziłem w za dużych ciuchach, przez które mimo wszystko można mi było policzyć zbliżeniowo wszystkie żebra i jeździłem nastoletnią skodą favorit. Nie swoją. Matki.

Po powrocie do domy przeczytałem intrygującą recenzję książki, na podstawie której powstał film. Autorka szczerze niepokoiła się o młode dziewczyny, dla których "365 dni" mogłoby się niefortunnie stać wstępem do edukacji seksualnej. Ja się na równi niepokoję o młodych chłopaków, którzy będą sterczeć na brzegach basenów oraz nadmorskich kurortów, wypatrując atrakcyjnej kobietę za burtą, w nadziei, że jeden skok do wody dzieli ich od serii niezapomnianych nocy rodem z pornhuba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz