czwartek, 14 listopada 2019

Mali ludzie

Mieszkamy w stosunkowo niedawno powstałej sadybie przy wyjeździe z miasteczka w kierunku zielonych pastwisk i pól rzepaku. Domek jest petit, w sam raz dla dwójki. Sypialnia, pokój gościnny i graciarnia na górze. Niewielki salon, przestronna kuchnia na dole oraz dobudówka z powstałym kosztem wazonu na kwiaty i garści siwych włosów fitnessowym centrum rozrywki. Na tyłach ogródek wielkości kortu do squasha. Z garażem. Na kosiarkę.

Zajmujemy skrajny segment ostatniego trojaka na ukształtowanym w formie litery U osiedlu, a za niewysokim murkiem znaczącym granicę naszego podjazdu powstał niedawno mało imponujący krzewostan podsypany ogrodowym kamieniem i otoczony solidnym drewnianym ogrodzeniem. 

Ledwo farba na żerdziach wyschła, płotek począł przyciągać szkodniki. Z początku były nieufne, grasowały głównie pod naszą nieobecność, a jedynymi śladami ich bytności były paczki po chipsach, które regularnie prułem podczas koszenia trawy. Z nadejściem lata do srebrnych opakowań doszły pozostawione na noc wszelakiej maści jednoślady, które zbierałem każdego ranka przed wyjazdem do pracy z podjazdu.

Z czasem mali ludzie rozzuchwalili się i podeszli bliżej zabudowań. Gdy tylko deszcz ustępował, za oknem rozpoczynał się jazgot,  a spod ostrzy kosiarki oprócz paczek po czipsach zaczęły frunąć również ogrodowe kamienie.

U apogeum zuchwałości jeden z małolatów stanął przed oknem i osłaniając dłonią oczy zaczął lustrować wnętrze naszego domu. Szczęście miał, że film oglądaliśmy. Zajrzałby innego dnia, a w każdy czwartek do szesnastego roku życia jeździłby do miasta na terapię. Być może offspin Mindhunter by na podstawie jego historii powstał.

Dla Anieśki w każdym razie tego było aż nadto. Wciągnęła szlafrok, frotowe kapcie i pogoniła towarzystwo aż po ulicę, której mama zabroniła przekraczać.

Pomogło tylko na chwilę. Podobnież temat poruszony został na jednym ze spotkań rady osiedla, na które nie chodzimy, bo ... wiadomo, to nie jest cool. Stanęło na tym, że dzieci są słodkie, a problemem są zawistne bezdzietne ludzie. Acz gdy Anieśka jednego szkraba ucapiła w końcu za kołnierz i zagadnęła, czy by aby nie był uprzejmy piłować chałapy pod swoim domem, ten odparł, że nie może, bo tata śpi...

Także kosę mamy z małymi ludźmi i ani w głowie nam było zawieszenie broni na czas Halloween, więc miast dokarmiać szkodniki, ruszyliśmy do kina. Po przeciągających się negocjacjach, bowiem na wejściu rozbieżności między nami rozciągały się od Terminatora po transmisje z rosyjskiego baletu. Ostatecznie wylądowaliśmy na Maleficent, bo jak się chcę uniknąć dzieciarni, to nie ma jak pójść na film Disneya.

Zwykle do kina chadzamy w dni powszednie, gdy obsługa jest w nieznacznej przewadze liczebnej w stosunku do widowni, także od początku nieco nieswojo czuliśmy się otoczeni szelestem kolorowych opakowań czipsów, orzeszków, żelków, ...you name it. Szczęśliwie, gdy na ekranie rozbłysł słynny gród Disneya, odgłosy żeru ucichły.

Nie licząc rzędu za nami, gdzie małe świnki trzy żarły popcorn z takim zapamiętaniem, jakby od tego ich życie zależało. Jak trzy Hungry Hippos. Z ta różnicą, że hippos czasem zamykały buzie.

Na ekranie przystojny książę przymierza się do oświadczyn w bajkowej scenerii. Księżniczka zalewa się rumieńcem, ja zalewam się łzami, Anieśka szarmanckim gestem wręcza mi chusteczkę, książę pada na kolano...   myślałem, że coś mu w stawie chrupnęło, ale to tylko małolat za mną przegryza się przez kolejną szuflę popcornu.

- Auroro ...chrupp ... czy uczynisz mi ... chruupp ... ten zaszczyt ... chruppp chrrrup

Ja nie jestem specjalnie asertywny. Lata temu ojciec Dżerziego zawoził nas do zerówki maluchem. Gdy tylko rozsiadłem się na tylnym siedzeniu zatrzasnął fotel pasażera na mojej stopie. Na tyle jednak szczęśliwie, że zatrzask wpasował się pomiędzy palce nie czyniąc żadnej szkody, więc nie chcąc robić kłopotu słowem się nie odezwałem i całą drogę przebyłem z butem przygwożdżonym do podłogi auta.

Co innego jednak Anieśka. Anieśka ma na drugie asertywność. I dla podkreślenia skali również na trzecie, z Bierzmowania. Odwróciła się więc i grzecznie przepytała młodzież, czy ta byłaby skłonna przejść w tryb cichy nim głośniki się ze ścian posypią. Młodzież okazała się skłonna, acz tata świnka coś tam sapnął. Być może do dzieci, ale chyba raczej na pewno wątpię.

Z perspektywy czasu to mnie się zdaję, że ja drakońskie wręcz wychowanie odebrałem. Rodzice bezlitośnie wymagali swobody w posługiwaniu się podstawowymi zwrotami grzecznościowymi. Tylko dlatego, że potrafiłem zawiązać buty, uważali, że potrafię powiedzieć "dzień dobry" lub "dziękuję". Nie wolno mi było siorbać przy zupie, ani szurać nogami przy chodzeniu. Przy jedzeniu musiałem trzymać łokcie przy sobie i przeżuwać z zamkniętą buzią. A jak chciałem obejrzeć "Dempsey i Makepeace na tropie" w czwartek o 20, to musiałem być wykąpany i przebrany w piżamę.

Represje ostrzejsze niż pod rosyjskim zaborem. Za tydzień lecę do Polski, przedstawię rodzicom rachunek od terapeuty.

A można było nieco poluzować krawat i świecić przykładem jak tata i mama świnka, którzy taki syf po sobie na fotelach zostawili, że się poważnie niepokoiłem, czy aby jednaj z pociech pogrzebanych pod stertą popcornu nie zgubili.

Anieśka po seansie zażądała spotkania z menedżerem, którego następnie w imieniu rodzaju ludzkiego przeprosiła za ogromny krok wstecz, jaki poczyniliśmy w ewolucji.

6 komentarzy:

  1. Na "Jokera" było iść! ;) Ryzyko spotkania świnek znacznie by zmalało :)

    [Wybacz, że tak krótko, ale strasznie się spieszę, chciałam tylko dać znać, że byłam, przeczytałam i bardzo doceniam!]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłeś na "Jokerze" i nic nie mówisz?!

      Usuń
    2. Bo co tu mówić, perły przed wieprza. Ludzie się odgrażają, że to będzie film kultowy, dzieło-przestroga, dogłębne studium zwichrowanej ludzkiej psychiki. A ja najwidoczniej zbyt prosty jestem, bo film mi się jak najbardziej podobał, ale z kapci mnie wyrwał...

      Usuń
  2. Apropos żarcia w kinie: https://xpil.eu/randka-z-zona-czyli-gwiezdne-wojny-pitch-perfect-3-recenzja-x2/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha, ja mizofonikiem z pewnością nie jestem, tylko chamstwa nie zniesem. Jest może na to jakiś fachowy termin?

    Natomiast z Anieśką to musiałeś ścieżki na forach wsparcia nieświadomie przeciąć. Ja przy jedzeniu układu pokarmowego postronnym osobom nie prezentuję, a mimo to cięgiem słyszę, że okropnie przełykam, ohydnie żuję gumę, ba ... w zły dzień to nawet mrugam za głośno. A już nie daj Boże jak czytam książkę leżąc na brzuchu i pocieram o siebie stopami... ArMaGeDoN

    OdpowiedzUsuń