poniedziałek, 25 stycznia 2016

Bob

Ja wprawdzie pochodzę z rodziny o wyśmienitych tradycjach kostrukcyjno-budowniczych, ilekroć jednak Ojciec-Dyrektor słyszał dobiegający z łazienki dźwięk otwieranej blaszanej skrzynki z narzędziami, ruszał kręcąc głowa do barku. Toteż gdy, skompletowawszy niezbędne materiały do upgrejdowania naszego domowego fitnessowego centrum rozrywki, przystąpiłem do skomplikowanego montażu, Anieśka poczęła roztropnie gromadzić zapasy jedzenia i wody pitnej.

Sprawa z pozoru nie była trudna. Do tamtej pory, śmiejąc się w twarz grawitacji, ustawiałem telewizor marki Krzak & Son na desce do prasowania na wprost bieżni. I nawet nie wysoki współczynnik ryzyka, a wrodzone lenistwo skłoniło mnie do nabycia profesjonalnego mocowania, za pomocą którego miarkowałem zawiesić szkiełko na ścianie. Heavy duty kołki do karton-gipsu też nabyłem, a po krótkim namyśle dorzuciłem jeszcze taką drewnianą płytę, bo niby producent zapewniał, że kołki utrzymają słonia, ale to nie jego obudziłby w nocy huk walącego się ze ściany telewizora.

Po godzinie pomiarów i kreślenia na ścianie skomplikowanych wzorów, uzbrojony w wiertarkę znanej i poważanej firmy Lidl, przystąpiłem do borowania. Ciut się zdziwiłem, gdy po pokonaniu cienkiej płyty z karton-gipsu wiertło stuknęło o beton, ale to tylko lepiej wróżyło przyszłości telewizora. Humor miałbym jeszcze lepszy, gdyby w trakcie akcji inżynierskiej krzesło nie wymknęło mi się spod nóg, przez co średnica otworu w płycie nieco przekroczyła planowaną, a stojący na podłodze wazon z kwiatami przeszedł do historii.

Anieśka skitrana w wannie na piętrze tylko głębiej nakryła się materacem.

Dalej już szło dobrze. Wykonałem pięć cienkich odwiertów, nim zaatakowałem świeżutko na tą okoliczność rozpakowaną 'dziesiątką'. W otworze nr 5 natrafiłem na kamień. Diament chyba, bo wiertło ześlizgnęło się zdradziecko i kolejna dziura osiągać zaczęła niepokojące rozmiary, a czym bardziej starałem się skubańca napocząć, tym gorsze osiągałem efekty. Ostatecznie uznałem, że na pięciu też się będzie trzymać i ukierunkowałem wysiłki na otwór nr 6. Tam dla odmiany wiertło utknęło na amen i ni prośbą ni groźbą do pracy skłonić go nie potrafiłem. Tyle się stresu przy tym najadłem, że siwe włosy wyskakiwały mi jak prażona kukurydza. Co gorsza drinka nawet dla ukojenia nerwów strzelić nie mogłem, bowiem - jakby czynności inżyniersko-mechanicznych na jeden dzień było mało - zaraz miałem jechać do Mateo na warsztat, pożyczyć klucze specjalistyczne, by olej w pierdku zmienić.

Broń złożyłem, gdy czas operacyjny osiągnął cztery godziny, a ściana wyglądała, jakby ją kto serią z PePeSzy pociągnął.

Na ten czas Anieśka odważyła się wychynąć z prowizorycznego bunkru.

- Doskonała robota maestro - przyznała opukując z uznaniem ściany. - Prawie jak Twój kuferek*. Myślałeś, żeby jakieś lekcje stolarstwa dawać? Jakiś kurs poprowadzić?

Miałem jeszcze w planach kolumny stereo do ścian w salonie przymocować, ale teraz sobie myślę, że takie drewniane stojaczki też zrobią robotę...

—————————                                                                                                                  *) Anieśka chyba pije do skrzyni drewnianej, której wykonania się kiedyś podjąłem, a która wobec konsekwentnego wyrównywanie boków skończyła jako kuweta.

2 komentarze: