sobota, 3 lutego 2018

Pepe

Jeśli kiedykolwiek zapragnę ogromnych pieniędzy i światowego uznania, założę nowego blogaska, będącego swoistą kroniką rozmów z moimi pracownikami z naciskiem na problemy, z którymi do mnie przychodzą. Od łepka, który pytał dlaczego nie otrzymał wynagrodzenia za bezpłatny dzień wolny, przez koleżkę co zarzucił mi, że w moim zespole faworyzowani są ludzie osiągający wyniki, po gościa narzekającego, że fotoradar wyświetlający prędkość na korporacyjnym parkingu ma za mały zasięg, przez co przez większość czasu nie świadom jest, jak szybko jedzie.

Wzorem Wawrzyńca Pruskyego w krótkim czasie wydałbym niechybnie książkę podsumowującą całokształt twórczości, która bez wątpienia przetłumaczona by została na kilkanaście języków i na długo zdominowała światowe listy przebojów. Parafrazując nieco Jana Pietrzaka, świat lepszy by się w efekcie nie stał, na pewno jednak weselszy.

Czas temu niedługi mnożyć się w naszej dzielnej drużynie poczęły skargi, iż jeden z najnowszych nabytków rozsiewa wokół woń, która przeczyszcza zatoki z siłą wodospadu. Poruszyłem więc ten problem na kolejnym zebraniu zespołu objaśniając w przystępny sposób zasady działania antyperspirantu oraz przy pomocy kolorowych wykresów przedstawiając akceptowalną częstotliwość kąpieli. Po cichu liczyłem, że ogólna pogadanka skierowana do świata jako takiego wzbudzi jakąś refleksje i pozwoli uniknąć niezręcznej dla obu stron rozmowy oko w oko. Na wdechu.

W międzyczasie seria niewybrednych żartów oraz anegdot poczęła po hucie krążyć, skala problemu sugerowała bowiem, że to nie tak, że ktoś zapomniał rankiem Lynxem pod skrzydło psiknąć, a raczej konsekwentnie unika ablucji przez szereg dni. Mając na uwadze, że bohater tej historii sam nie sypia, dziwnym się zdało, że nikt go o jego destrukcyjnym wpływie na środowisko dotąd nie poinformował. Pojawiły się wręcz podejrzenia, że był to efekt zamierzony...  Wszak różne rzeczy ludzi kręcą, a Witold twierdzi, że myją się tylko ci, którzy są zbyt leniwi, by się drapać. 

W każdym razie pogadanka moja nie przyniosła żadnego efektu, prócz wzbudzenia ogólnej wesołości. Kilka dni później dwóch jegomości zaszło do biura i trąc zaczerwienione oczy oświadczyło, że jeśli ktoś czegoś nie zrobi, oni wnoszą o dodatek do pensji tytułem pracy w toksycznych warunkach. A że u nas w hucie każdego wydanego jurka ogląda się trzy razy, konfrontacja bezpośrednia okazała się nieunikniona.

Usiedliśmy więc z koleżką po dwóch stronach stołu w dobrze wentylowanym pomieszczeniu przy okazji zwyczajowego, kwartalnego One To One. Rozmawialiśmy o wynikach, celach, planach na przyszłość. Ja pytałem, Pepe odpowiadał, ale tych odpowiedzi to ja niezupełnie słuchałem, patrząc na leżącą przede mną listę, a na myśl, że nieuchronnie zbliżamy się do ostatniego punktu programu, w którym proszę go, by łaskawie przestał śmierdzieć, zaschło mi wręcz w gardle.

- OK Pepe - zacząłem. - To co teraz powiem, jest dla mnie tak samo niezręczne, jak dla ciebie. Nie będziemy się więc w temacie rozwodzić. Oczekuję tylko, że kiwniesz głową na znak, że przyjąłeś i temat ogarniesz.

Powiedziałem.

Pepe zapłonął czerwienią jak latarnia w słynnym amsterdamskim dystrykcie.  

Kiwnął głową. 

W poniedziałek trzeba będzie komisję weryfikacyjną wysłać, co by wokół niego powęszyła.

4 komentarze:

  1. Pewnie jakiś daleki krewny Starego Rona http://www.pratchett.pl/swiat,dysku,345,zapach-paskudnego-starego-rona.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to prawda, rozwiązanie jest proste. Zapach będzie musiał czekać w samochodzie, póki Pepe pracy nie skonczy.

      Usuń
  2. Piękne słowa. Nie znam innej osoby, która o smrodzie napisała by w tak lekki i przyjemny sposób. Aż chce się zapytać: kiedy ta książka?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zapragnę sławy i pieniędzy😉. Piękne dzięki za dobre słowo

    OdpowiedzUsuń