środa, 24 stycznia 2018

Spem si supremum moriendi

Są takie chwile, gdy bieg życia z zaskoczenia wpada na nas z pełnym impetem, wbija łokieć w żołądek, bark w splot słoneczny, a zmysły oślepia rozbłyskiem supernowej. Rzeczywistość wlewa się do głowy jak niepowstrzymana, rwąca rzeka gęstej mazi, a jedynym słowem, które przychodzi na myśl, by oddać ogrom kotłujących się wewnątrz emocji to wyszeptane z bezsilnym świstem opuszczającego płuca powietrza: o qrwa.

To była taka właśnie chwila. Wskazówka ledwie minęła szóstą. Zabierałem się za śniadanie, gdy telefon zawibrował na blacie kuchennej wyspy bezceremonialnie przełamując ciszę śpiącego domu.

- Śpisz? - pytał enigmatycznie sms od Kostka.
- ...nie - odpisałem zaintrygowany.

Telefon po chwili zawibrował ponownie. Tym razem przeciąglej, wyświetlając na ekranie postać Kostka na tle alpejskiego lodowca.

- Biały zaginął w szkockich górach - głos Kostka sączył się ze słuchawki jak ołów. - Schodzili z Wariatem i Jednym Jeszcze Koleżką z Ben Nevisa w fatalnych warunkach pogodowych. W pewnym momencie Biały zniknął im z oczu. Najpewniej nastąpił na śnieżny nawis i spadł w 400-metrową przepaść.
- ... o qrwa - wydusiłem.

To było w niedzielę. Wariat opowiadał, że w jednej chwili widział przed sobą wśród zamieci dwie sylwetki. W kolejnej już tylko jedną. Długo Białego nie szukali, nim zorientowali się, że stoją nad krawędzią przepaści, a wnioski nasunęły się same.

Trzy godziny później dotarła do nich Ekipa Ratunkowa. Poszukiwania przerywane były to znów wznawiane ze względu na złe warunki pogodowe i zagrożenie lawinowe. Trzy dni minęły, a Białego odnaleźć się nie udało.

Ostatni raz widziałem go przeszło cztery lata temu, gdy wpadł do nas do huty na zastępstwo. Natknąłem się na niego na środku korytarza biegnącego wzdłuż przeszklonej ściany budynku.

- Cześć - pozdrowiłem wyciągając prawicę.
- Nie cześć, tylko mów, kiedy na tą górę idziemy - szczerząc zęby w uśmiechu wskazał na dominujący krajobraz za oknem wierzchołek o nieimponującej raczej wysokości.

Nie poszliśmy. Ja się wówczas dopiero osiedlałem na Południu, a roboty miałem tyle, że po powrocie do domu ledwo się na łóżko wdrapywałem.

Za to kilka miesięcy wcześniej zdobyliśmy wspólnie najwyższy szczyt Norwegii. Anieśka, Kostek i Quy-Syu też trochę pomogli. W akcie wandalizmu uczciliśmy ten wyczyn wycinając nasze inicjały na deskach opuszczonego tartaku. 

Jeszcze kilka dni temu polubiłem zdjęcie Białego brnącego po kolana w śniegu pod bezchmurnym niebem północnej Szkocji.

Nadzieja umiera ostatnia, ale znowu qrwa smutno jest...

5 komentarzy:

  1. I wiadomo co z tym chłopakiem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie. Ekipa podobnież wczoraj wznowiła poszukiwania zawieszone na czas huraganu, ale w międzyczasie śniegu napadała moc i akcja niczego nowego nie przyniosła...

    OdpowiedzUsuń
  3. To powinno być zakazane!
    Znaczy umieranie. I chorowanie też tak właściwie...
    Koleżanka z klasy napisała że właśnie jej wykryto w piersi guzki i kilka przerzutków wszędzie indziej. Młode dzieci, mąż, praca, dom - człowiek myśli sobie że wreszcie osiągnął małą stabilizację...
    Czytam Twój wpis, czytam tego emaila i nagle robi się bardzo, ale to bardzo poważnie...
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Surowo powinno być zakazane. Ja niedawno też do koleżanki dzwoniłem. Tutejszej. Co by się spotkać. Nie mogła. Była w szpitalu, gdzie jej właśnie nowotwór jelita diagnozowali. Trzydzieści lat z niewielką nawiązką, o której nie lubi, jak jej przypominać. Lekarze szanse dają ogromne, ale tak czy siak kpina jest to jakaś...

      Usuń
  4. A jakie jest imię koleżanki?

    OdpowiedzUsuń