Ja dalekim jestem od przesądów, złych omenów i innych guseł, faktem jednak jest, że gdy poprzedni raz sprawiłem sobie nowe buty - śliczne białe najeczki na sztuczną nawierzchnię, które według zapewnień producenta gwarantować miały 40 bramek w sezonie - nim po raz pierwszy wybiegłem w nich na boisko, kolega w hucie miał tzw. brain fart, wobec czego przez kolejne dwa tygodnie poruszałem się o kulach. A nietknięte najeczki zawinięte w szeleszczący papier na długie dni wylądowały na samym dnie schowka pod schodami.
Przez pierwsze dni rekonwalescencji otoczony byłem wówczas troskliwą opieką Anieśki, wszystko co dobre szybko się jednak kończy i wkrótce moja osobista pielęgniarka wyjechała na z dawna zaplanowany kurs językowy do Londynu. Ja natomiast rozpocząłem dramatyczny wyścig z czasem, by stanąć na nogi w ciągu tygodnia, kiedy ruszałem do Newcastle na mecz Srok z Tottenhamem.
Udało się wówczas połowicznie, bowiem z kul zrezygnowałem w ostatniej chwili, pozostawiając je w zaparkowanym pod lotniskiem samochodzie. Po Newcastle jednak poruszałem się z niefotogenicznym grymasem bólu na twarzy i w tempie, w jakim upływa pierwsza poniedziałkowa godzina w pracy.
W czwartek nierozważnie nabyłem nowe mokasyny.
W piątek w skutek niefortunnej interwencji na boisku ponownie chwyciłem w ręce kule.
Jak przed laty z powody prawej kostki.
W niedzielę Anieśka wsiadła do samolotu do Polski.
Za dwa tygodnie Drogą Szwajcarską ruszamy na Dufourspitze, 4 634 m n.p.m., numerek dwa na liście Korony Europy.
Nigdy w życiu tak stalowo nie przestrzegałem wskazówek lekarza. Okłady z lodu co 2-3 godziny, dragi dwa razy dziennie, minimum pół godziny przed jedzeniem, noga uniesiona przez większość czasu powyżej poziomu serca, a nie jest to pozycja ani wygodna, ani dodająca godności. I wszystko to może nie wystarczyć, a finał może być taki, że Anieśkę oraz Kowala dopingować będę z poziomu Zermatt, patrząc ze smutkiem na najpiękniejszy szczyt Europy...
Boso będę chodził, a nowych butów w życiu już nie kupię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz