niedziela, 15 czerwca 2014

Śniegi Pirenejów

Śnieg począł się wycofywać z niższych partii górskich, pora więc przyszła powrócić do zarzuconego na czas nieprzyjaznej zimy tematu podbicia najwyższych szczytów europejskich. Na otwarcie sezonu Coma Pedrosa, 2943 m n.pm., prywatnie najwyższy szczyt Andory, numerek siedem na liście Korony Europy.


Andora to niewielkie państewko na granicy Hiszpanii i Francji solidarnie omijane przez wszelkie linie lotnicze. Szerszemu gronu znane jako największa strefa bezcłowa w Europie.


Do Arinsal dotarliśmy przez Barcelonę, skąd wypożyczonym samochodem, w sile piątki zaprawionych w bojach górołazów, pomknęliśmy w kierunku francuskiej granicy. Na miejsce zajechaliśmy tuż przed świtaniem, więc bez zwłoki przystąpiliśmy do rozbijania namiotów na pierwszej dogodnej polanie, która już dwie godziny później okazała się parkingiem lokalnej ekipy budowlanej.


Pod górę ruszyliśmy niespiesznie, bowiem plan obejmował jedynie dotarcie do schroniska w połowie drogi. Schronisko zgodnie z zapowiedziami okazało się zamknięte, dysponowało jednak niewielką, ogólnodostępną przybudówką wyposażoną w dwa spartańskie łóżka piętrowe i ... kominek.


Kapryśna zwykle pogoda, upewniwszy się uprzednio, że ogołociliśmy okolicę z drewna opałowego, odpaliła armatki śnieżne, toteż solidnie uszczypliwszy zapasy prowiantu udaliśmy się na spoczynek.


Spoczynek, który nigdy nie nadszedł, bowiem Quy-Syu ułożywszy się wygodnie na dolnym etażu pomiędzy Anieśką i Armstrongiem odpalił traktor, gaszony na krótkie chwile coraz bardziej rozpaczliwymi: "Quy-Syu, qrwa!".


Ranek powitał nas bezchmurnym niebem i kapitalną panoramą ośnieżonych szczytów, toteż bez zbędnych ceregieli porzuciliśmy zbędny balast w schronie i ruszyliśmy na spotkanie z górą. Zdaniem zatkniętego w ziemie drogowskazu od szczytu dzieliło nas nieco przeszło dwie godziny umiarkowanego podejścia w kierunku raczej opcjonalnym, bowiem wystawione na długotrwałe działanie wiatru tabliczki zbiły się w ciasną, nie wzbudzającą zaufania grupkę.


Do otwarcia sezonu górskiego w tej części Pirenejów pozostały jeszcze przeszło dwa tygodnie, także na trasie próżno było szukać amatorów górskich spacerów, jak i skrytych pod śniegiem znaków prowadzących na szczyt, toteż nawet się nie zdziwiliśmy, gdy śmy po niemal trzech godzinach dotarli do kolejnego checkpointu, kpiąca informującego, że od Coma Pedrosy dzieli nas sześćdziesiąt minut podejścia.


Raz brnąc po uda w śniegu, innym razem ślizgając się na ukrytych pod cienką warstwą śniegu kamieniach, tym razem zgodnie z planem, stanęliśmy na dachu Andory. Pogoda najwyraźniej uznała, że tych widoków to nam już stanowczo wystarczy i zesłała z nieba granaty dymne wspierane przez desant śnieżny, no co śmy przystąpili do żwawego odwrotu.


Nim ruszyliśmy w drogę powrotną do stolicy Kataloni, skorzystać jeszcze postanowiliśmy z dobrodziejstw andorskie strefy bezcłowej, wzbogacając się o różnej maści flakoniki. Do użytku wewnętrznego dla panów oraz zewnętrznego dla pani.


Dotarłszy do Barcelony rozbiliśmy się obozem nad rzeczką kilka kilometrów od lotniska, a w obawie przed surowymi restrykcjami Ryanaira dotyczącymi bagażu, przystąpiliśmy do prewencyjnej redukcji poczynionych w Andorze sprawunków. Osiągnąwszy zadowalający efekt udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Spoczynek, który znów w zasadzie nie nadszedł, bowiem w okolicach godziny 5:00 w stelaże namiotów zastukał oddział hiszpańskiej Gurdii uzbrojony w latarki krótkiego zasięgu, grzecznie, acz stanowczo informując, że camping no posible.


A to się udało cyknąć.

4 komentarze:

  1. Piękny dziewiczy śnieg, i widoki niesamowite, gratuluję zacięcia i pasji :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteście niesamowici! Tak trzymać!
    Rozumiem, że po aktywnym weekendzie odpoczywaliście sobie w pracy...
    :-))))

    PS. Dobrze, że nie zapominacie o naas.

    OdpowiedzUsuń
  3. W tak pięknych okolicznościach przyrody nie trudno o pasję - piękne widoki, zero ludzi na trasie, a na dole litr Ballentinesa za 10 EUR :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze zdążyłem wypocząć, ale Kostek zdjął tylko buty, rozłożył namiot w ogródku, co by przeschnął i ruszał do roboty.

    PS. Naas na zawsze w serach i na fladze :)

    OdpowiedzUsuń