czwartek, 27 grudnia 2012

Hilary

- Jak się masz, Prosiaczku! - powiedział Kubuś.
- Jak się masz, Puchatku! - powiedział Prosiaczek.
- Co robisz?
- Próbuję dosięgnąć kołatki! - odparł Prosiaczek. - Właśnie przechodziłem tędy...
- Pozwól, że cię wyręczę - rzekł uprzejmie Puchatek. Sięgnął w górę i zakołatał do drzwi. - Przed chwilą właśnie spotkałem Kłapouchego. Ach, biedny Kłapouchy jest dziś bardzo smutny, ponieważ ma dziś urodziny, a nikt o tym nie pamiętał, i dlatego jest bardzo ponury. Znasz go przecież i wiesz, jaki on jest. Jak długo ten, co tu mieszka, każe nam czekać pode drzwiami?

I zakołatał znowu.

- Ależ Puchatku! - zawołał Prosiaczek. - Przecież to twoje własne mieszkanie!
- Prawda, zupełnie o tym zapomniałem.
*  *  *

Wydawałoby się, że w przeddzień Wigilii dublińskie lotnisko wypchane będzie jak łoś w muzeum myślistwa. Nic bardziej jednak błędnego. Przez odprawy i kontrolę przeszliśmy gładko, jak Niemcy przez Francję - dobrze nie przebrzmiało jeszcze echo zatrzaskiwanych drzwi od auta, a my już wciągaliśmy wyjątkowo paskudne śniadanie na terminalu drugim.

W drodze do bramki natknęlim się jeszcze na ... Colina Farrella. Anieśka sugerowała, że go w mordę winienem lać w obronie honoru Alicji. Perspektywa wydawała się nawet kusząca, nie co dzień nadarza się okazja dać w mazak gwieździe światowego formatu, alem Colina ostatecznie zaniechał. Mizernie chłopina wyglądał i bez tego.

Obsługa samolotu zapewnia, że najtrudniejszy etap podróży kończy się z momentem usadowienia się w fotelu. Od tej chwili można się odprężyć i pozwolić im zająć się resztą, co śmy ochoczo uczynili. Ostatnimi czasy ciut śmy nie dosypiali, a że rewolucyjnych zmian w procedurze ewakuacji samolotu nie należało się spodziewać, przeszliśmy natychmiast w stan hibernacji.

Nie na długo jednak, bowiem po chwili dzwonić jął w okolicy telefon. Na miękkie boki to wzięlim - jak długo w końcu może dzwonić telefon? Gdy jednak dziesięć minut później świdrujące drrryyn drrryyn nadal nie dawało zasnąć, jasnym się stało, że albo do czynienia mamy z wyjątkowo upartym rozmówcą, albo dzwoni budzik i nie zamierza się poddać.

Ludzie w okolicznych rzędach spoglądać po sobie poczęli podejrzliwie przekrwionymi oczami a sytuacja stawała się ciut nerwowa. Anieśka na siedzeniu obok puszczać już zaczęła uszami chmury popiołu - ostatnie ostrzeżenie przed erupcją. Pierwsza pękła jednak Pani Przed Nami i naskarżyła stewardessie. Że telefon, że dzwoni, że od pół godziny, że to irytujące, że kto nie wyłącza telefonu w samolocie. Stewardessa obiecała namierzyć telefon, gdy tylko ucichnie radiowęzeł, lecz okazało się do zbędne.

Po chwili dźwięk telefonu stał się wyraźniejszy, jakby ktoś go z torebki wyciągnął, Pani Przed Nami jęknęła, wstała, przeprosiła wszystkich, po czym wyłączyła telefon i spłonąwszy rakiem zapadła się w fotel.

"Biega, krzyczy Pan Hilary..."

2 komentarze:

  1. Haha. Tym postem osłodziłeś mi nieco moje "dogorywanie", wszak śmiech to zdrowie, a właśnie tego teraz potrzebuję.

    Dobrze, gdy z komórki wydobywa się "spersonalizowany" dzwonek, jakiś true tone, a nie powszechne "drrryyn, drrryyn". Wydawać by się mogło, że erę dzwonków monofonicznych mamy już za sobą...

    Ja tam nigdy nie miałam tego typu problemów, ale "nigdy nie mów nigdy", nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Technologia zatoczyła koło. To był wysoce zaawansowany dzwonek polifoniczny, imitujący dźwięk prehistorycznego, analogowego aparatu telefonicznego. Ehh, dzisiejsze pokolenie neostrady nie wie pewnie nawet, skąd wzięło się powiedzenie 'przekręcić do kogoś'. Łezka w oku się kręci... ;)

    Dobrze, że sytuacja tak się skończyła. Gdyby telefon należał do kogoś innego, mogłoby dojść do linczu. A tak cztery rzędy samolotu dobrze się uśmiały :)

    OdpowiedzUsuń