Nasza lodówka działała mi na system od dnia pierwszego. Niejednokrotnie okazywała się za mała na potrzeby naszego gospodarstwa, zamrażalnika nie sposób było otworzyć bez konieczności kucia w lodzie, a pod koniec naszej współpracy funkcja samorozmrażania działała na tyle sprawnie, że w lodówce więcej było wody, niż w kabinie prysznicowej.
Miarka się przebrała, gdym wrócił do domu z naszymi ulubionymi lodami "Baked Alaska" pod pachą i śmy zmuszeni byli, całe pudełko opędzlować na raz, bo gdy już udało się przy pomocy tłuczka do mięsa odłupać czapę śnieżną z zamrażalnika, okazało się, że w środku aktualnie odbywa się epoka lodowcowa, a morena czołowa z mrożonego groszku już napiera na drzwiczki od środka. Ledwo śmy ekspansywny mini lodowiec zatrzasnęli z powrotem w zamrażalniku, co dopiero mówić o wciśnięciu tam kubełka lodów.
Z błogosławieństwem landlorda wyruszyliśmy na poszukiwania nowej lodówki i śmy takową namierzyli w sklepie sieci Harvey Norman. W piątek 23. listopada złożyliśmy zamówienie i według zapewnień obsługi w ciągu 3-4 dni nasz nowiutki Indesit miał być gotowy do odebrania. Licząc od poniedziałku, no bo wiadomo - weekend.
Nawet się nie zdziwiłem, gdy Harvey zadzwonił dopiero w kolejny poniedziałek. Zdziwiłem się, gdy po chwili zadzwonił ponownie, by oszczędzić mi fatygi - przywieźli złą lodówkę. Nasza będzie w środę.
W czwartek wybrałem się do sklepu osobiście. Lodówki nie ma, ale Harvey obiecał tu i ówdzie ucho przystawić i odezwać się piątek. Nic takiego się nie stało, więc w poniedziałek ja odezwałem się do nich. Obiecali oddzwonić za dwie minuty. Nic takiego się nie stało, więc we wtorek znów ruszyłem do sklepu. Lodówki nie ma, będzie za tydzień.
Za tydzień Harvey dzwoni - lodówka jest. W Dublinie. U nas będzie w piątek, nieodpłatnie dostarczona po same drzwi.
W piątek dzwoni koleżka od lodówki. Stoi pod klatką i pyta czy jest u nas winda. Nasz wieżowiec liczy całe dwie kondygnacje, także pytanie jak najbardziej na miejscu. Z resztą w całej naszej metropolii, gdyby kto chciał się zabić wyskakując z okna, potrzebowałby minimum trzech prób i wyjątkowego niefarta (albo farta, zależy jak spojrzeć).
No ale ja o lodówce miałem. Pomogłem koleżce wtaszczyć paczkę na pięterko i wtedy dopiero - a jakże - spostrzegłem, że śmy niepotrzebnie tak się pocili i stękali, bo to znów nie jest lodówka, która zamawialiśmy...
Ta, którą zamawialiśmy przybyła dzień później - 22. grudnia. Tuż przed końcowym gwizdkiem, bo śmy się nazajutrz do Polszy wybierali.
Także prezent na Święta był, jak znalazł...
7 lat temu by mnie ta historia rozśmieszyła do łez. Teraz mnie już te ichnie hece nie dziwią ani ciut. Trochę Wam z tą lodówką współczuję (fajnie się o tym teraz pisze, ale jak się czeka na lodówkę ponad miesiąc, to nie jest zabawne.), a trochę podziwiam za lekkość pióra.- napisane przepysznie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Dublina.
No piękne dzięki za dobre słowo. Z tą lodówką nie było tak źle. Stara jeszcze jakoś funkcjonowała. Gorzej jakbyśmy musieli trzymać żarcie przez miesiąc na parapecie.
OdpowiedzUsuńZa to potem jaka radość, gdy mnie lodówka loda zrobiła. Do drinka znaczy.
Miałem bardzo podobną sytuację. Podstawowy model Indesit mający wszystko to co lodówka zwykła mieć. Moją kupiłem w Soundstorze, z tym, że od razu mi powiedzieli, że trzeba tydzień zaczekać. Przyszła po miesiącu. Może tylko te wypasione mają na miejscu, bo kto kupując coś kupuje stary model, raczej się wybiera lepsze. Tzn jak się kupuje dla siebie. (nie interesuje mnie oczywiście jaki model kupiliście) Ja się dogadałem z landlordem, że zapłacę. Ewentualnie przy zmianie mieszkania odliczy nam jeżeli nie będziemy chcieli jej zabrać.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, xpil już pisał.
PS. Właśnie pisząc to uświadomiłem sobie, że za kilka dni, 8 stycznia minie 6 lat jak oddycham irlandzkim powietrzem.
W naszym wypadku komplikacja polegała na tym, że lodówka była stalowo szara.Takiego koloru mamy większość sprzętów w kuchni, biała lodówka mogła czuć się w tym towarzystwie inna i wyalienowana.
OdpowiedzUsuńLandlord jest bardzo w porządku. Przez trzy lata bodaj drugi, czy trzeci raz go niepokoimy i nigdy nie powiedział NIE.
Sześć lat oddychania irlandzkim powietrzem - musisz mieć mnóstwo wody w płucach. Mi mija 7,5 i mam wrażenie, że lada moment wykształcę skrzela. Pzdr