- Gdy studiowałem na Politechnice, tam był taki profesor. On się nazywał...
- ... Kunstetter! - wołamy z Grubym zgodnym chórem. Dziadek uśmiecha się kręcąc głową. Historię o Kunstetterze opowiadał częściej niż w Irlandii spadał deszcz.
Za studenta składał pracę u profesora Kunstettera. Wielokrotnie, bowiem żadna wersja nie znajdowała uznania w oczach ciała pedagogicznego. Dziadek twierdził, że mruczał pod nosem 'ty cholero', zaciskał zęby i nanosił kolejne idiotyczne poprawki, ale jestem przekonany, że pod nosem mruczał coś znacznie bardziej dosadnego. Ostatecznie okazało się, że prof. Kunstetter przymierzał Go na swojego asystenta. Daremnie, dziadek bowiem był wojskowym - pracy w sektorze cywilnym przyjąć nie mógł.
Żaden zjazd rodzinny nie mógł się też odbyć bez przytoczenia historii z Ustki, gdzie podobnież dwie roześmiane panie niestrudzenie dopytywały się, co będę robił jak dorosnę. W końcu, za namową sponsora wycieczki odparłem, że będę z dziadkiem na wódkę chodził. Lat miałem wówczas może pięć. Panie więcej pytania nie ponowiły. Tak twierdził dziadek. Ja z Ustki pamiętam tylko czapkę kapitańską, którą od Niego dostałem.
Rok później biegaliśmy RAZEM po ścieżce zdrowia w Bieszczadach. I to nie takiej pierdu-pierdu, a prawdziwej, z zasiekami i ostrzałem ciągłym z wieżyczki. I Dziadek (66) wcale nie wymiękał. Mnie natomiast jedna sesję udało się uwieńczyć efektownym saltem zakończonym w rowie pełnym pokrzyw. Dziadek pocieszał, że pokrzywy dobre są na reumatyzm, a że zielsko zamknęło się nade mną jak ocean, bóle mięśni i stawów nie będą mi dokuczać przez długie lata.
Legendą owiana była dziadkowa gościnność. Gdy gość poprosił o coś do picia, dostawał wiadro herbaty, zgrzewkę soku pomarańczowego, skrzynkę piwa jasnego i skrzynkę ciemnego. Gdy komuś nie daj Boże zaburczało w brzuchu ma stole wnet pojawiało się stadko pieczonych dzików. Gdy Dziadek sięgał po butelkę kierowcy bledli, bowiem gospodarz całkowicie odporny był na, zwykle niezawodne, "dziękuję, prowadzę". Każde starcie o suchy kieliszek było zacięte, a każda porażka napełniała Dziadka namacalnym wręcz smutkiem i goryczą. Zdawać by się mogło, że po udanej imprezie goście powinni kolejno osunąć się cichutko pod stół i robić pod siebie z przejedzenia.
W kwestii jedzenia, zwłaszcza ja budziłem dziadkowy niepokój. Bo Gruby ... wiadomo.
- Ja widziałem ostatnio pod Auchan takiego chłopaka - zaczął kiedyś Dziadek - On wyglądał tak jak ty - chudy z długimi włosami. Ludzie mówili na niego ... narkoman. Misiu, czy ty jesteś narkomanem?
Dziadek był pozytywistą co się zowie. Niejednokrotnie na odprawia przedmeczowej przypominał, co powinno być naszym priorytetem: nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Po pisemnej maturze zadzwonił do mnie oburzony.
- Misiu, trójka z polskiego!? Co się z tobą stało?
- No ale piątka z matematyki - przypomniałem.
- No ale trójka z polskiego! Mam nadzieje, że na ustnej części zmyjesz tą plamę.
Nie zmyłem. Dziadek zadzwonił poinformować, że schodzę na psy. Gdy później dostałem się z piątym wynikiem na studia, tak się podekscytował, że wylądował w szpitalu na umiarowieniu serca. O tamtej pory mocno dbał o naszą motywację, za każdą piątkę w indeksie obiecując portrecik Jagiełły. Osobiście często to dziadkowej skarpety nie sięgałem, ale jak Gruby się rozochocił, to Dziadkowi w oczy śmierć głodowa zajrzała.
Że nie samą nauką człowiek żyje, Dziadek chętnie widział nas uprawiających sport, ale nie piłkę nożną. To takie nieszlacheckie latać po boisku z czerwoną twarzą i wywieszonym jęzorem. Co innego siatkówka. To sport stateczny i dla młodego dżentelmena bardziej odpowiedni.
Sam Dziadek do późnej starości zachował sprawność fizyczną i mimo wielu prób nigdy nie udało mi się położyć Go na rękę. Na pewnym etapie przestałem próbować.
Legendy lepiej nie niszczyć.
Kiedyś wydawało się, że On i Babcia są niezniszczalni. Że z prawnukami biegać będą po ścieżce zdrowia, kręcić kogiel-mogiel i chodzić na jagody.
W nadchodzące Święta zabraknie przy stole ich obojga.
Bardzo piękne wspomnienie.
OdpowiedzUsuńDziękuje
OdpowiedzUsuńA Ty wiesz, że Dziadek teraz czyta to z Góry i mówi: "Misiu, o herbie Ślepowron nie napisałeś!"
OdpowiedzUsuńPiszesz Misza aż do łez... Uściski serdeczne dla wszystkich
OdpowiedzUsuńDobrze opowiedziane! Wyłania się z tego postać nietuzinkowa. Z życiorysem na książkę.Tak sobie myślę, patrząc na to jak plotły się życia wątki również moich dziadków, że to było pokolenie tytanów. Porównując jak wygladła Polska kiedy byli młodzi a jaka ją zostawianą nam - tego się nie da powtórzyć! Cześć Ich pamięci!
OdpowiedzUsuńŻe co?? Trójka z polskiego? Nie-mo-żli-we!! Jak Ty to zrobiłeś? ;) Natomiast przekazuję Ci mój wielki SZACUN za piątkę z matmy. Ten przedmiot to było coś, czego nienawidziłam. I czego w życiu bym nie zdawała na maturze. Wolałam już łacinę i francuski :) Nie ma już Twojego Dziadka, ale jakie piękne wspomnienie po Nim zostało. Brzmi banalnie, ale śmiem twierdzić, że On ciągle jest żywy w Twojej pamięci. I jeszcze długo będzie. Zazdroszczę Ci Go. Ja niestety nie miałam możliwości doświadczyć dziadkowej miłości. Ale też nie miałam okazji przekonać się, czym jest ból po stracie bliskiej osoby, więc chyba jest remis, a nie 1:0 dla Ciebie, jak mi się wydawało...W ostatnio czytanej przeze mnie książce znalazłam ciekawe zdanie: "śmierć to najlepsze co może człowieka spotkać". Czy najlepsze, nie jestem pewna. Wiem za to, że tak na dobrą sprawę to chyba nikt nie chciałby być nieśmiertelny i ciągle przeżywać ten sam koszmar: patrzeć na śmierć swoich bliskich. I tym oto smutnym, egzystencjalnym akcentem kończę...
OdpowiedzUsuńBardzo ładne wspomnienie.
OdpowiedzUsuńKurcze, Dziadek sory, ale z tym herbem to troszkę krępująca i naciągana historia...
OdpowiedzUsuńWiem, to przez brak poszanowania dla interpunkcji. Ściskamy również...
OdpowiedzUsuńDziadek o życiorys zadbał sam. A w zasadzie o rodowód. Dokopał się herbu i szlacheckiego założyciela rodu. I rozrysował drzewo genealogiczne sięgające czasów, gdy to Polska decydowała kogo przyjmujemy do NATO. Nietuzinkowy? Nie da się zaprzeczyć :)
OdpowiedzUsuńW pierwszej klasie, przed wyjazdem na obóz integracyjny, polonistka/wychowawczyni zapytała, czy możemy się umówić, że na wyjeździe nie będziemy pić, ani palić. Na co ja parsknąłem. Cichutko i w ostatniej ławce, ale właśnie wtedy w sali zapadła martwa cisza i pytanie zostało ponowione, tym razem bezpośrednio do mnie. Od tamtej pory przez cztery lata byłem 'ulubieńcem' wychowawczyni, w opinii nie tylko mojej, ale każdej z 30 osób w klasie. Nigdy nie miałem innej oceny z polskiego niż 3. A na pewno nie pomogłem sobie na ustnej maturze, przytaczając, w kontekście gwary, cytat z "Początku" Szczypiorskiego: 'choć tu do światła i pokaż fujarę' ;).Kiedyś koleżanka powiedziała, że 'Miecia' powinna poczytać mojego bloga. Może zmieniłaby o mnie zdanie.I obawiam się, że jest jednak 1:0 dla mnie. Do śmierci trzeba mieć zdrowe podejście. Czeka każdego. I Ciebie i mnie. Grunt, żeby nie była bolesna i nie przyszła w młodym wieku. I żeby odejść z poczuciem, że swoje się przeżyło.
OdpowiedzUsuńThanks a million
OdpowiedzUsuńUuu, coś mi się wydaje, że Miecia - jak mogłoby wskazywać imię - była starej daty konserwatystką :) W dodatku piekielnie konsekwentną :) No cóż, za grzechy młodości trzeba płacić ;) Od początku pierwszej klasy liceum nasza wychowawczyni powtarzała nam, aby mieć się na baczności, bo opinia jaką sobie wyrobimy, będzie się za nami ciągnąć przez całe cztery lata. I wiesz co? Biorąc pod uwagę moje doświadczenia uczniowskie i nauczycielskie, muszę powiedzieć, że babka miała rację. Nieskromnie muszę przyznać, że zapracowałam sobie na pozytywną opinię między innymi u mojej polonistki i to potem procentowało. Nawet jak odpowiedź, czy klasówka nie poszła mi do końca tak, jakbym chciała, zdarzało się, że dostawałam lepszą ocenę niż - w moim odczuciu - powinnam. Z drugiej strony uczciwie przyznaję, że kiedy po kilku latach powróciłam do mojego liceum, aby tym razem stanąć po drugiej stronie barykady, sama miałam swoich ulubieńców. Owszem, nikogo szczególnie nie tępiłam, ale w każdej klasie [szczególnie wśród pierwszaków, ci to byli słodcy ;) ] miałam swoich pupili, którym z przyjemnością wstawiałam piątki i wobec których przymykałam oko na delikatne niedociągnięcia. To niestety bardzo ludzkie. W życiu zawsze się kogoś faworyzuje. Nie z każdym można mieć idealne kontakty. Czasami po prostu nadaje się na innej fali - ale to tak na marginesie. Fakt jest faktem - Miecia Cię nie doceniła. I chyba niestety skrzywdziła, bo ta trója była prawdopodobnie wynikiem jej uprzedzenia, a nie Twoich faktycznych wiadomości i talentów :)
OdpowiedzUsuńZa Anieśką powtórzę, bo mnie też się to zapamiętało :) Gdzie Ślepowron? No dobra nie musisz powtarzać :)
OdpowiedzUsuńOczom własnym nie wierzę. Któż to odezwał się z dalekiego Torunia:). Wszystkiego w krótkiej notce zmieścić się nie da. Istnieje prawdopodobieństwo, że czytacz szanowny do końca nie doczyta. 3mam kciuki, co by wszystko Ci się tam wyprostowało...
OdpowiedzUsuńNa obronę Mieci przyznam, że już pod koniec podstawówki przylgnęła do mnie etykietka zdolnego, ale leniwego. Z biegiem lat z naciskiem na tego leniwego. Byłaś belfrem...???...brak mi słów....
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ci utalentowani, ale zarazem leniwi to prawdziwa szkolna plaga ;) Byłam! I wcale się tego nie wstydzę :) Co więcej: muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie, aczkolwiek nieco stresujące na początku, bo przecież z dzieciarnią nigdy nic nie wiadomo :) Na szczęście miałam sympatycznych uczniów :) Było zabawnie, tym bardziej, że moi uczniowie byli ode mnie o jakieś, hmm, pięć - sześć lat młodsi ;) Ps. Już jako mała dziewczynka bawiłam się na strychu w nauczycielkę ;) Miałam kredę, prymitywną tablicę, a także "czarną skrzynkę" [nieodłączny rekwizyt nauczyciela, czyli dziennik] :) Tylko nikt z rodzeństwa nie chciał być moim uczniem. Jakoś nie podzielali mojej pasji, więc sama pisałam nawet po 20 "klasówek", a potem je z nieukrywaną przyjemnością poprawiałam :) Haha :) Czego Ty się o mnie dowiadujesz, nie? ;)
OdpowiedzUsuńAch, no i ten brak słów wszystko wyjaśnia :) Teraz już wiem, dlaczego tyle czasu zabrało Ci napisanie odpowiedzi na komentarz ;)Ale zawierucha ;) Jakieś anomalie pogodowe mamy w tej Irlandii. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie się stąd ewakuować ;)
OdpowiedzUsuń