Klasyczny element wielu wesel: panie w środeczku, panowie na zewnątrz. Kręcimy się w kółeczku, a gdy muzyka cichnie panie odwracają się i porywają do tańca dżentelmena na przeciwko. Jedni trafiają lepiej, drudzy trafiają gorzej. Jak w randce w ciemno. Osobiście obawiam się momentu, gdy po raz pierwszy moja przyszła partnerka odwróci się, a w oczach jej błyśnie rozczarowania. Albo coś jeszcze gorszego. Bo tego ukryć się nie da. Co innego facet. On wie, kto za dwie sekundy się do niego odwróci i ma jeszcze szanse przybrać maskę szczerego zadowolenia. Ale nie o tym miało być.
Muzyka ucichła, kółeczka się wymieszały, po chwili zręcznie sterując młodym Irlandczykiem (sic!) podpływa babcia.
- Michaś, ten pan jest z Irlandii - woła rozradowana.
- Wiem, poznaliśmy się już - odpowiadam, ale zanim udaje mi się myśl rozwinąć, wcina się lider orkiestry.
- Teraz panowie całują partnerki w dłoń, za co panie odwdzięczają się całusem w czoło.
David z czerwonym stempelkiem na czole spogląda na mnie zagubiony. Tłumaczę mu co i jak, po chwili posłusznie całuje babciną dłoń.
A kilkanaście 'a teraz idziemy na jednego' później:
- Mrraauu ... kszy kszy..., come on darling ... wrrrr .... come honey - woła klepiąc się zachęcająco po kolanach.
- Uważaj David, zwracasz się do mojej babci - ostrzegam łapiąc go za kołnierz.
- Co z tego, ona też ma swoje potrzeby,... come honey!
Niby prawda...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz