Niespodziewany, kilkudniowy atak zimy pozbawił nas samochodów, a mimo, że temperatura od tygodnia jest już dodatnia, a śnieg znów podziwiać można tylko w telewizji, nic nie zwiastuje rychłej poprawy naszej mobilności. Fakt żeśmy się w zeszłym roku ze ścisłego centrum na wygwizdów przenieśli (no bo w końcu jesteśmy zmotoryzowani), nie dodaje sprawie kolorytu. Bo Irlandia mocno jest pieszym nieprzyjazna. Może nie sam Dublin, gdzie pełznący Luas i rozbiegane piętrusy, ale Naas i miasteczka mniejsze/równe już z całą pewnością. W mieścince, gdzie sypia dwadzieścia tysięcy osób rozsądniej bowiem oczekiwać uczciwego polityka niż komunikacji miejskiej. Zwłaszcza, że z jednego końca miasta na drugi przedreptać można w godzinę.
Więc drepczę. Dwadzieścia minut do TESCO (trzydzieści minut nazad, bo z obciążeniem), tyleż do banku, na pocztę, do salonu operatora telefonicznego. Czterdzieści do pracy, ale to póki co jednorazowo tylko, zwykle bowiem znajdzie się ktoś kto jedzie w tym samym kierunku, na tą samą godzinę. Czterdzieści pięć minut na siłownię, pięćdziesiąt do sklepu z narzędziami.
Konieczność wypadu poza Naas, a co za tym idzie skorzystanie z dobrodziejstwa transportu zbiorowego, pojawiła się jak dotąd jedynie raz. Na szczęście, bowiem irlandzki rozkład jazdy dostarcza jednej tylko, za to pewnej jak fazy księżyca informacji - niezależnie czy rzecz tyczy się pierwszego czy ostatniego przystanku, jeśli jak wół stoi, że autobus będzie o 12:30, zdarzyć może się absolutnie wszystko, ale autobusu o tej godzinie na przystanku z całą pewnością nie będzie. Może przyjechać kwadrans wcześniej, może przyjechać kwadrans później, może też nie przyjechać wcale, nawet jeśli jest to ostatni tego dnia autobus, którym grupa pracowników kończących drugą zmianę w fabryce produkującej szczoteczki do zębów, spodziewała się wrócić do domu. True story.
Chciałoby się jeszcze pogłębić wątek martyrologiczny krótką wzmianką na temat irlandzkiej pogody, niestety kronikarska rzetelność nie pozostawia tu dużego pola manewru. Irlandia najwyraźniej huknęła się w pierś za zimowe fanaberie, bo przez chwilę nawet wiosną zapachniało. Wstyd się więc przyznać, ale przymusowe spacery okazały się niejednokrotnie przyjemnością.
Niemniej od dwóch dni wszystko zdaje się wracać do normy. Jest zimno, jest wietrznie, jest ponuro, a od czasu do czasu coś nie coś kapnie. Fachowcy coś przebąkują o tryumfalnym powrocie zimy w lutym. Nie żebym wierzył szarlatanom co to twierdzą, że są w stanie przewidzieć pogodę dalej niż trzy dni naprzód, ale ... mądry Polak po szkodzie. Napinka na nowe auto więc coraz większa, a nawet nie ma czym po nie pojechać. A jeżeli znajdzie się życzliwy, gotowy wziąć na siebie organizację transportu, to akurat nie ma czego oglądać. A jeżeli znajdzie się jakaś ciekawa pozycja na rynku samochodów używanych, auto skatowane jest w środku, przypalone papierosami, ślady na suficie właściwsze są dla podłogi, brakuje zapalniczki, popielniczki i najbliższego ich otoczenia, a w bagażniku mieszka grzyb i rodzina porostów. A gdy trafi się samochód z wnętrzem zapraszającym schludnym wyglądem i przyjemnym zapachem, pod maską błyszczy złowieszczo kałuża oleju.
I tak to się kręci.
A ja drepczę.
Aby do wiosny, będzie lepiej, szybciej i cieplej, tapicerka niezniszczona, bagażnik bez śladów owczego łajna i cementu a silnik czysty i błyszczący jak nowe ZIPPO :)
OdpowiedzUsuńa wyobraź sobie, że u nas teraz jest dzień w dzień po -20... więc ciesz się łagodną zimą irlandzką:) i pomyśl o mnie biednej stojącej na przystanku przy MINUS DWADZIEŚCIA (!)oby do wiosny:)pozdrowienia:)
OdpowiedzUsuńTylko to mnie trzyma przy zdrowych zmysłach ;)
OdpowiedzUsuńNo tak. Teraz trochę głupio mi, że narzekam. Ale wyobraź sobie, że wczoraj za późno zainicjowałem akcję dzwonienia po kolegach, w poszukiwaniu zmotoryzowanego delikwenta, co idzie do pracy na tą samą co ja godzinę. W efekcie okazało się, że z nikim się nie zabiorę, a na piechotę już nie zdążę. Dwa z czterech dzielących mnie do pracy kilometrów pokonać musiałem biegiem. Czyż to nie jest upokarzające? Dobrze, że nikt z podwładnych mnie nie widział ;). Buziaki
OdpowiedzUsuńNo ale co się stało?? Akumulatory w obu autach siadły czy coś poważniejszego? Mój, z 99, stał w śniegu dni kilka a odpalił po sekundzie... Ja w śniegu dreptałam ze stacji do roboty, i nawet przyjemnie było, a na pewno korzystnie dla ciała, więc patrz na to w ten sposób ;)
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć co się stało, ale z pewnością nie jest to akumulator. Oba auta spisaliśmy już właściwie na straty. Żaden nie jest wart interwencji mechanika. Staram się patrzeć na to pozytywnie, ale nie łatwo o to gdy się na przykład dźwiga 10 kg ziemniaków ze sklepu ;).
OdpowiedzUsuń