To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Raczej małżeństwo z rozsądku. Zwyciężyła chałupka nr 11, choć nie bez zastrzeżeń. Bo to dywan jakby troszkę wypłowiały, meble w salonie każde jakby z innej parafii. Ofert jednak nie przybywało, podobnie jak czasu, bo choć Sean na każdym kroku zapewniał o braku pośpiechu, to wszystko ma swoje granice, a sytuacja przejściowa nie odpowiadała nikomu.
Jak większość małżeństw z rozsądku i to okazało się w stu procentach trafione. Wyczerpani przeprowadzką pospaliśmy się jak dzieci, a od pierwszego poranka mieszkanie poczęło zdobywać nasze serca.
Pobudka w jednym z najwygodniejszych łóżek ever już na starcie nastawiła sędziów pozytywnie. Miękka wykładzina, miast zimnych paneli pod bosymi stopami i ciepły, oślepiająco jasny salon*, sprawiły że jakby łaskawiej spojrzeliśmy na nasze włości. Meble niedopasowane okazały się jedynie na pozór. W rzeczywistości był to cel zamierzony. Artystyczny nieład jest teraz w modzie, kto nie wierzy ten jest nieobyty i się nie zna, ot co. A dywan... dywan jest indyjski. Oryginalny. Tylko my, dzikusy z buszu się nie poznaliśmy :).
W tym świetle uznaliśmy jednogłośnie, że mieszkanko jest cudne. Przestronny salon, niewielka, acz funkcjonalna i nowocześnie urządzona kuchnia, dwie przytulne sypialnie. Przy okazji niejako zakończony został odwieczny konflikt, towarzyszący nam, odkąd nasz pokręcony związek wszedł w etap nieśmiałego przebąkiwania o wspólnym mieszkaniu. Zarówno ja - fan prysznica, jak i Anieśka - miłośniczka wanny, możemy czuć się usatysfakcjonowani, w mieszkaniu są bowiem dwie łazienki. Jedna mała, z kabiną prysznicową właśnie - zwana dalej Moją, i jedna duża, z wanną - zwana dalej Jej.
Dużą łazienkę staram się omijać szeroki łukiem. Ma w sobie coś niepokojącego, pewnie z powodu luster, którymi wyłożone są w całości dwie ściany. Załatwianie pewnych potrzeb w towarzystwie dziesiątki identycznych facetów ma w sobie coś perwersyjnego.
Całe mieszkanie jest w pewnym sensie jednym, wielkim gabinetem luster. Tylko z dwóch lub trzech miejsc nie można dostrzec swojego odbicia. Na każdej niemal ścianie wisi mniejsze, bądź większe lustro. Ktokolwiek nie czujący się komfortowo z własnym wyglądem nie czułby się tu dobrze. Na szczęście Anieśka jest niebywale atrakcyjna, a ja już lekko niedowidzę.
Mieszkanko znajduje się na pierwszym piętrze, w związku z czym rozdział zawierający zboczeńca na dobre został już chyba zamknięty. W końcu bez strachu będziemy mogli zostawić otwarte na noc okno. Nie do przecenienia jest również fakt, że po trzech latach role się odwróciły i teraz to my jesteśmy dogrzewani przez sąsiadów z dołu. W efekcie Anieśka fruwa po pokojach roznegliżowana, podnosząc i bez tego wysoki efekt estetyczny.
Słowem: jest bossko. A co ciekawe w lipcu 2005 r. przybyliśmy do Irlandii dzierżąc po jednej walizce i jednym plecaku. W marcu 2006 r. przeprowadzaliśmy się na własne śmieci z trudem mieszcząc się w niemałym nissanie primera. Po trzech kolejnych latach, do przewozu naszego dobytku niezbędne okazały się cztery rundy Seatem Cordoba.
Skąd bierze się ten szmelc...? <Anieśka zerkająca mi ciekawsko przez ramię chrząknęła cicho i jęła studiować z zapałem czubki domowych papuci>
*) Apartamentowiec uroczo wciśnięty, między kwitnące drzewka bliżej nieokreślone i strzeliste topole prezentuje się bardzo malowniczo, ale słońca do niego wiele nie dociera. Stąd w nowym, jasnym mieszkaniu poczuliśmy się jak kret w blasku fleszy.
No to kiedy parapetówka? ;) Gratki i oby się dobrze mieszkało :)
OdpowiedzUsuńNa parapetówie mógłby być spory tłum, łącznie z tymi ludźmi z luster, więc nie wiem, czy taka parapetów ma w ogóle szanse powodzenia... W każdym razie serdecznie gratuluję!
OdpowiedzUsuńJest cudnie:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam jasne mieszkania, uwielbiam mieszkania z lustrami i uwielbiam kiedy w domu jest ciepło. Tym wieksze gratulacje.Jednakże na Twoim miejscu przemyślałabym publiczne chwalenie wdzięków ukochanej, jeśli połączone jest ze stwierdzeniem, że niedowidzisz ;P
OdpowiedzUsuńAleż nie, kolega Autor jest poprostu szczery. W każdym wieloletnim związku nadchodzi taki moment gdy facet zaczyna dostrzegać to co jest mu wygodne a nie dostrzegać tego co nie jest. Gdy facet słyszy to co chce słyszeć a zdecydowanie nie słyszy tego czego nie chce. Gdy pamieta to o czym jest mu wygodnie pamiętać a zapomina o całej reszcie. I wreszcie robi to co mu pasuje a nie robi tego co nie pasuje... Tak, tak... po kilku latach nieozownie nadchodzi taki moment... A swoją drogą, jeśli takie gorące dziewcze snuje się po komnatach to aż chciałoby się być o te dwadzieścia lat młodszym... Ech, miałbym znów pięścięsiątkę i znów mógłbym zadziwiać świat... :-))))
OdpowiedzUsuńdobre :)))) a te zasady działają chyba w obie strony? ;)
OdpowiedzUsuńŚmy wspólnie z Anieśką uznali, że mieszkanko jest zbyt ładne, by sprosić bandę ludzi i pozwolić im spożywać. Parapatówki nie budziet ;)
OdpowiedzUsuńA jeszcze jak każdy z nich wejdzie w butach... Strach pomyśleć co stałoby się z naszym oryginalnym, indyjskim dywanem:).
OdpowiedzUsuńI widnoI ciepłoA grzyba niet :)
OdpowiedzUsuńPóki co jestem jeszcze na etapie słyszenia czego chcę i odfiltrowani wszelkich złych wiadomości typu: "wyrzuć śmiecie". Wciąż jeszcze boję się robić co chcę, a widzę znacznie więcej niż bym chciał, przy czym wielu rzeczy wciąż nie dostrzegam - krawężnika, pozostawionego na podłodze 'resoraka', a ostatnio otwartej szuflady (siniak nadal kwitnie).
OdpowiedzUsuńMłoda jeszcze jesteś, to Ci wyjaśnię. Prawdziwy koneser kobiece kształty dotykiem nie wzrokiem chłonie. Dotyku nie oszukasz osiągnięciami kosmetyki, ni photoshopem. Tu nic się nie ukryje, żaden pieprzyk, żadna nierówność. Dużo jeszcze przed Tobą moje dziecko ;)
OdpowiedzUsuńWot, konesera warto posłuchać ;)
OdpowiedzUsuńTwoja strata ;) Jak dobrze pójdzie, to w sobotę wypijemy Twoje zdrowie z Pendragonem i Zgryźliwym :] Szkoda że nie możesz dołączyć!
OdpowiedzUsuńHa, ja w sobotę oglądam mecz w gronie watahy ze starych śmieci, bom w ojczystych stronach aktualnie, także tak czy siak nie dałbym rady partycypować. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńCzło wie ku, ale się działo, mówię Ci! Guza mam do tej pory :D Dzięki Pendragonowi, Zgryźliwy na szczęście grzecznie siedział, inaczej cienko by ze mną było ;) A jak tam meczyk?
OdpowiedzUsuńBossko powiadam Ci. Oby do mojego powrotu z ojczyzny irlandzcy współpracownicy o nim zapomnieli. Po za tym git. Jeszcze jedno piwo, a wątroba więcej nie pojedzie ze mną na urlop.Znaczy co? Pendragon Cię bije? Przy cichej aprobacie Zgryźliwego?
OdpowiedzUsuńTak mnie zatkało na podobną bezczelność, że odpowiem tylko: "ho, ho.." Za to znaczącym tonem. ;)
OdpowiedzUsuńTo było podczas tańca irlandzkiego, za mało praktyki a za dużo Guinnessa ;) November Rain...
OdpowiedzUsuńCzytam, Misza, z drugiej strony globusa i sekunduję twoim irlandzkim przygodom
OdpowiedzUsuń