Polacy ponoć brzydzą się donosicielstwem. To zdaje się nasza cecha narodowa, wywodząca się jeszcze z mrocznej epoki komunizmu, kiedy wzorowi obywatele kolaborowali z władzą i smarowali donosy na sąsiadów. Przeczyć zdają się temu stosy listów zasypujących codziennie skarbówkę i punkty WKU o charakterze: uprzejmie informuje, że obywatel taki i taki, przebywający obecnie w Anglii i uchylający się przez ostatnie dwa lata od obowiązku służby wojskowej ląduje dnia tego i tego, na lotnisku tym i tym. Słowo daję, jeśli ktoś zaznajomiony z pewnymi nieporozumieniami na linia ja - Minister Obrony Narodowej, wystosuje podobny anonim wytropię i zgłoszę do tańca z gwiazdami, a póki co uznajmy to za wyjątek potwierdzający regułę.
Naszej narodowej odrazy do skarżypyctwa nie podzieleją zdecydowanie Irysy. Jeden z punktów mojego kontraktu jasno mówi, że jeśli zobaczę kogoś robiącego coś niewłaściwego i nie zgłoszę tego gdzie trzeba, kwalifikuję się do natychmiastowego zwolnienia. Donal nie może się nadziwić, że pracochłonnego procesu naprawiania błędów pracowników biurowych nie kończę zgrabną notatką do menedżera, kto i w jaki sposób zawinił. Oni na Twoim miejscy dwa razy by się nie zastanawiali - twierdzi. I pewnie dlatego, gdy spostrzegł brak jednego opakowania jabłkowych bułek, a następnie pustą opakowkę po rzeczonych w śmietniku, mimo wstępnych ustaleń, że pogadam z chłopakami i sytuacją się nie powtórzy, postanowił jednak oddać sprawę do wyższej instancji. A wyższą instancją był William.
William menedżerem magazynu (ciepłej hali w zasadzie, ale nie wdawajmy się w detale) został nieco ponad rok temu. Pośmiewiskiem pracowników jakieś dwa tygodnie później.
Oddać mu trzeba, że nie miał ułatwionej sprawy, bo z jego wyglądem o dobre wrażenie niezwykle ciężko. Nie za wygląd mu jednak płacą, jak uważali co rozsądniejsi. Każdemu też zdarzyć się może przegapić czerwoną skarpetkę wśród białego prania, bo jeśli facet chodzi w różowej koszuli z wyboru, to u mnie jest skreślony. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy więc pierwszych decyzji nowego menedżera, które zaprzeczyłyby rozpowszechnianej przez "życzliwych" teorii, że Bóg wyposażył go w takie a nie inne opakowanie, by ostrzec przed zawartością. Willy nie zdołał niestety sprostać szczerym nadziejom pracowników. Szybko okazał się marionetką w rękach menedżerów innych działów, przez co nasz, mimo że największy, podporządkowywany wygodzie innych, zadyndał na końcu łańcucha pokarmowego. Dawno też przestałem przychodzić do Williama z jakimikolwiek pytaniami, wychodząc z założenia, że sam sobie odpowiem "nie wiem", co pozwoli mi zaoszczędzić nieco czasu. Reasumując: Willy razi na milę niewiedzą, niekompetencją, brakiem asertywności, przebicia, organizacji, autorytetu, śladowych choćby zdolności przywódczych, a poprzedniemu menedżerowi mógłby najwyżej myć samochód.
Niemniej raz zdołał stanąć na wysokości zadania, poważnie weryfikując zdolność panowania nad zwieraczem wśród chłopaków, gdy rozciągał przed nami widok kar i represji, ze zwolnieniem całej zmiany (tu go chyba nieco poniosło) włącznie, w razie odnalezienia winnego. Na koniec w rozmowie w cztery oczy, dostało się również mnie personalnie. Okazało się, że Willy zupełnie stracił do mnie zaufanie, że dwa wieczory w tygodniu sprawuję, pieczę nad całym magazynem i ze wzgląd na piastowane stanowisko pierwszy powinienem o zawidzianym wykroczeniu odpowiednie służby poinformować i jak tylko udowodni mi, że byłem tego świadkiem mogę się z pracą pożegnać. Oczywiście jeśli jestem niewinny, nie mam się czego obawiać, co w momencie zlikwidowało wizję kolejki po zasiłek dla bezrobotnych, gdyż azaliż ponieważ, w momencie gdy popełniane było przestępstwo, romansowałem kondygnację wyżej z automatem do kawy. Co ciekawe, William nawet nie zaproponował, aby winny przyznał się sam, co jednoznacznie dowodzi, że poszukiwaniami bezczelnego złodzieja paczki jabłkowych bułek ani myślał sobie głowę zawracać, a trenowana zapewne od rana przed lustrem przemowa, strzałem na postrach ino była. I to się Willemu udało.
Dla jasności, zawinięcia bułek absolutnie nie pochwalam. Czy konieczne jednak było informowanie o tym góry? Czy nie można było tego załatwić we własnym gronie? Czy donos wynikał z próby uniknięcia odpowiedzialności, gdyby sprawa wykryta została przez osoby trzecie, czy też z najzupełniej naturalnego w irlandzkiej mentalności odruchu meldowania o wszelkich sytuacjach łamania regulaminu? I wreszcie, czy Donal jest świadom, że niejednokrotnie, własnoręcznie ten regulamin łamał?
Uwielbiam czytac te notki wlasnie ze wzgledu na poczucie humoru i ironiczne podejscie do natury ludzkiej :)Pzdr
OdpowiedzUsuńBóg zapłać za dobre słowo :). Szyderczy humor to moja broń. Pzdr
OdpowiedzUsuńJa jestem tego samego zdania :) Ach to poczucie Humoru przez duże H. Czasami aż mój komentarz wydaje się nuuudny i bez sexu.12 lipca wyjaśni się sprawa różowy czy niebieski kolor wózeczka...Zdam relację, a teraz szykuję się na kolejne 3 weselicho, tylko sukienki coraz szczuplejsze się wydają :/ Może do soboty jakoś strasznie się nie powiększe. Mój luby też stara się mnie gabarytowo dogonić, a kolejny garnitur byłby dużym uszczupleniem naszego domowego budżetu (hi hi)Buźki od rosnącej ciężarówki.
OdpowiedzUsuńKażdy Twój komentarz to wieści z domu, a przy tym jest sygnałem, że ktoś pamięta o mnie nie tylko wtedy, gdy przylatuję do Polski. Jako taki jest więc bezcenny i jak najbardziej z sexem :). Swoją drogą to bardzo ładnie ze strony Koczora, że w geście solidarności postanowił, krok w krok z Tobą zwiększać swoje rozmiary.Buziaki
OdpowiedzUsuń