sobota, 31 marca 2007

Św. Patryk po raz drugi

Tegorocznemu świętu patysiowemu dalej było do tradycji niż grze kopaczy Legii do przyzwoitości. W moim w każdym razie wykonaniu. Nie było parady, nie było zielonego piwa (które ponoć i tak jest mitem - guinness potraktowany dowolną domieszką soku miętowego nadal pozostaje czarny). Było za to sporo pracy. Od 13:45 do 23:30. Całe szczęście kumple zadbali, żeby było wesoło. W pewnym momencie do biura wpadł Endrju, nerwowym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, aż spojrzenie jego z ulgą spoczęło na leżącej na biurku rolce papieru toaletowego. Chwycił upragniony przedmiot i ze słowami 'bieda w Aldim, nawet w damskim nie ma papieru' ruchem jednostajnie przyspieszonym ruszył w kierunku toalet. 'Ciesz się, że skontrolowałeś sprawę przed akcją' rzuciłem za nim i chyba trafiłem, bo uszu moich dobiegł nerwowy śmiech. Chwilę później w odmiennym zgoła stanie ducha i ciała wparował ponownie do biura, odstawił papier na miejsce i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku powrócił do pracy.
Nie minęła godzina, zaskrzeczał telefon, a ozdobiony zieloną słuchawką przycisk uwolnił pełen żałości głos Kumpla:

- Ty, stary, widziałem Twój wózek pod biurem...
- Noooo - zachęciłem Kumpla do rozwinięcia tematu.
- Stary poratuj.
- Jaśniej proszę, jaśniej.
- Ale będziesz się śmiał....
- Też tak czuje.
- Bo ja jestem w kiblu....
- Dobra, zaraz podrzucę Ci rolkę - oszczędziłem Kumplowi niezręcznych wyjaśnień.
- Ale ja jestem w damskim....
- ???
- No bo w męskim nie było papieru, a zorientowałem się po wszystkim. Ze spodniami w garści przemknąłem do damskiego, ale tu też nie ma.

Po bolesnych dla co po niektórych dwóch minutach zjawiłem się w damskiej toalecie ze zbawienną rolką papieru w garści.

- Czy ktoś potrzebuje papieru? - zagaiłem niby do świata jako takiego.
- Jaa - dobiegło mnie z dwóch kabin równocześnie.

Po odbębnienu wszelkich nałożonych na mnie kontraktem pracowniczym czynności udało mi się jeszcze dołączyć do Anieśki, która wraz z wizytującą nas Siostrą szalała w miejscowym klubie otoczona postaciami z bajki
 

A co by rodzimych świąt nie zaniedbać, z dniem 21 marca, kategorycznie odmówiliśmy stawieniu się w pracy, a miast tego załadowaliśmy dupska w auto i ruszyliśmy w świat co by Siostrze irlandzkie klify pokazać. No. Tośmy pokazali. Jednego zafajdanego urwiska widać we mgle nie było. Średniowieczną wieżę strażniczą dostrzegliśmy, gdy kolizja była nie do uniknięcia. 275 km w jedną mańkę, żeby mgłę nie gorszą niż na miejscu podziwiać.

Jeszcze mnie dreszcze na wspomnienie przechodzą.

2 komentarze:

  1. O rany.... i kto by pomyślał że moja fotka zagości na tym blogu....Dzięki Michaś za gościnę. A te 275 km warto było jechać, przynajmniej przekonałam sie jakim żarłokiem w podróży jest moja siostra ....

    OdpowiedzUsuń
  2. I Ennis, Kasieńko, nie zapominaj o Ennis. Wyjątkowej urody miasteczko, nie mniej urokliwa knajpa, no i ten filet z łososia przy kominku... aż się rozmażyłem na samą myśl. I fakt, że po raz pierwszy zamoczyliśmy łapy w Atlantyku jest nie do przecenienia. Gdyby jeszcze Anieśka nie wciągnęła samodzielnie zapasów prowiantu przewidzianego na całą naszą trójkę .... ;)

    OdpowiedzUsuń