czwartek, 7 grudnia 2006

Christmas Party II

W takich chwilach uświadamiam sobie jak szybko czas upływa. Dopiero co, wydawałoby się, opisywałem ciężkie przeżycia po ostatniej imprezie świątecznej, a już przychodzi wrzucić na warsztat kolejną. Przy czym o ile ostatnie Christmas Party skończyło się dla naszej ekipy mocno nieciekawie o tyle tegoroczne o mały włos w ogóle by się nie zaczęło.
Aldi wyjątkowo prężnie się ostatnimi czasy rozwija, do połowy stycznia mają otworzyć 3 kolejne sklepy (ostatni w Naas, jes bejbi!), kierownictwo wpadło w histerię, że obecny skład personalny nie będzie w stanie skompletować towaru na czas i dawaj, dorzucili nam nowego łebka mimo, że na ilość godzin już się uskarżaliśmy. Tym razem nawet Donal się zaniepokoił ilością rzucanych mu średnio przyjaznych spojrzeń, a ja się chłopakom nie dziwię, bo kto, opłacany wg stawki godzinowej, chciałby pracować 3-4 godziny dziennie?
Niemniej tak jak w każdym bagnie, można znaleźć jakąś perełkę, tak i ta sytuacja miała jasną stronę - sobotę. Zawarliśmy pakt, na mocy którego każdy miał przykazane nie brać wolnego w ten właśnie dzień (za wyjątkiem urlopów), dzięki czemu nocny skład w pełnym komplecie oraz przy pełnym zaangażowaniu i mobilizacji był w stanie roztrzaskać przewidziany przydział pracy najpóźniej do godziny 23, co dawało wszystkim sobotni wieczór do wykorzystania wg uznania. W ostatnią weekend jednakowoż w skutek przedziwnego splotu zdarzeń, nieporozumień i błędnych informacji przyzwolenie na urlop otrzymały aż 4 osoby.
Informacją złą stało się do jednak dopiero w reakcji z wyznaczeniem tej soboty jako termin rozegrania imprezy świątecznej dla wszystkich pracowników Aldika. Cóż nam to bowiem w świetle przedstawionych danych implikuje? Zważywszy na fakt, że wszystkie kluby (na mocy rządowego przepisu) zamykane są o 2.45, nasze dzielna ekipa szansę na choćby powąchanie kufelka świątecznego guinnessa miała niewielkie, choć dramatycznie większe niż chłopaki, których zadaniem jest załadować na naczepy to co my skompletowaliśmy.
I tu nastąpił splot zdarzeń wreszcie szczęśliwych. Mgła w Polsce uniemożliwiła znajomkom kumpla z roboty zawitać do Irlandii, w związku z czym urlop w imprezowy weekend stał się dla niego rzeczą zbędną. Kilka telefonów skłoniło ważniejszych dostawców do zameldowania się pod magazynem 2 godziny wcześniej niż zwykle i choć zgodnie z którąś z wariacji prawa Murphy`ego wszelkie złe rzeczy, które tego dnia mogły się wydarzyć w większości faktycznie się wydarzyły, zdołaliśmy przed godziną 12 stawić się w pełnym składzie pod klubem, gdzie pracownicy dziennej zmiany już zdążyli złapać "świąteczny nastrój".
O samej imprezie napisać w sumie wypada tylko tyle, że się odbyła. Gwoździem programu na szczęście i tak była poprzedzona przez nią bibka imieninowo-urodzinowa u kumpla .... Andrzeja .... urodzonego w Andrzejki. A ta gwiżdżąc na rządowe przepisy trwała do 8 rano i zaowocowała chorobowym dnia następnego dla jednego kumpla i prośbą o wcześniejsze zwolnienie do domu samego gospodarza, wystosowanej po dwóch godzinach przegranej, acz ambitnej walki z syndromem dnia następnego. U reszty tylko te oczy ... pełne bólu i cierpienia.

1 komentarz:

  1. Ufm0Rp pqsnbbfwrkxn, [url=http://smnijmtkggdx.com/]smnijmtkggdx[/url], [link=http://wbcvkdswkook.com/]wbcvkdswkook[/link], http://ffvzmzxxeeng.com/

    OdpowiedzUsuń