wtorek, 11 sierpnia 2020

Goodbye old friend...

Byłeś mi naprawdę bliski, tym większe spustoszenie w mojej duszy spowodowała Twoja strata. To cena, którą niezmiennie płacę za moje bezwzględne przywiązanie graniczące z syndromem sztokholmskim - można mnie bić, a nazajutrz i tak wrócę jak pies merdający ogonem. Cóż dopiero, gdy  o mnie dbać, otoczyć czułą opieką i sprawić bym czuł się bezpiecznie.

Byliśmy razem na zboczu Mont Blanc, to była moja pierwsza Wielka Góra. Bez przewodnika, który pokazał palcem gdzie dreptać,  bez tragarza taszczącego cięższą połowę dobytku. Byliśmy zdani na siebie. Było w tym piękno wyzwania, z dominującą nutą satysfakcji, ale i szczyptą niepokoju, a nawet przypadkową grudką strachu, gdy w nieprzeniknionych ciemnościach porywisty wiatr przygwoździł nas do lodowatej grani.

Na szczycie stanąłem pijany niebezpieczną mieszanką euforii, dumy i końską dawką endorfin. Twardo jednak stąpałem po białej kopule, wiedziałem bowiem, że czekasz w dole, że za kilka godzin się zobaczymy. Rok wcześniej Cię z nami nie było, do domu wracaliśmy wówczas na tarczy. Przypadek...?

Nigdy nie zapomnę wspólnej nocy pod Dufourspitze, gdy ze strony lodowca spłynęły na nas kaskady deszczu wspartego topniejącym śniegiem. Czuwałeś nad nami, szeptałeś kojące słowa.

Zjechaliśmy razem pół świata. Nigdy nie zawiodłeś. Zawsze byłeś wartością dodaną.

Wicklow Way było naszą ostatnią wspólną wyprawą. Już wtedy wiedziałem, że żyjesz w pożyczonym czasie. Taśma uszczelniająca szwy zwisała Ci już smętnie, promienie słoneczne skruszyły ochronną warstwę silikonu, delikatne ściany zwiotczały i zapadły się jak policzki starca. Nie zasłużyłeś jednak, by tak odejść. Powinieneś tkwić w szafie jako weteran, w czarnej godzinie gotów powrócić do służby. Zamiast tego skończyłeś na dnie zielonego kosza na śmieci, bom jak ostatni żółtodziób zostawił Cię wilgotnego w pokrowcu, byś bez słowa skargi zapleśniał. A pleśń jest dla namiotu jak złośliwy rak z przerzutami. Rozlewa się po ścianach czarnym wzorem i cuchnie śmiercią po rozsznurowaniu pokrowca.

Próbowałem wszystkiego. Delikatnych środków naturalnych, agresywnej chemii. Było już jednak dla Ciebie za późno.

Pamiętaj o nas rozbity dumnie w zielonej dolinie Krainy Wiecznych Łowów. My z pewnością będziemy pamiętać o Tobie...

2 komentarze:

  1. Wzruszająca opowieść, chociaż to "tylko" namiot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję. Poczułem potrzebę się pożegnać, bowiem na statku z Nowej Zelandii właśnie płynął nowy :)

      Usuń