Gdyby Bing Crosby urodził się na Zielonej Wyspie jego świąteczny przebój nosiłby tytuł "Wet Christmas". To co się od kilku tygodni wyrabia za oknem, to jest absolutne nieporozumienie. Zdaje się, że część całej idei Świąt, to pomóc ludziom przebrnąć przez ten depresyjny okres, gdy między wchodem a zachodem słońca nie sposób zaparzyć wody na herbatę.
I faktycznie jakby łatwiej patrzeć na strugi deszczu za oknem przez pryzmat mrugającej wesoło choinki, choć rozplątywanie choinkowych lampek korzystnie na odsetek samobójstw raczej nie wpływa, zwłaszcza mając na uwadze łatwy dostęp do kilku metrów względnie wytrzymałego kabla.
To dudnienie w parapet i zawodzący wiatr też jest bardziej znośne, gdy w tle leci świąteczna muzyka. Zwłaszcza jeśli ktoś był wyjątkowo grzeczny w minionym roku i od Mikołaja otrzymał kultowy oraz w pewnych sferach legendarny wzmacniacz firmy Denon.
W poprzednim roku lekarstwa na raka nie wynaleźliśmy, nie odkryliśmy kto zabił Kennedy`ego, nie wiemy co szeptał Bob do Charlotte w ostatniej scenie "Między słowami". Weszliśmy za to na turecki Ararat, Irański Damawand, Irlandzki Mangerton i Temple Hill. Wjechaliśmy windą na Milad Tower w Teheranie, ale już schodami na Więżę Św. Michała w Bordeaux. Zwiedziliśmy piwniczki w Saint Emillion, obejrzeliśmy na żywo mecz Irlandii z Polską na Avivie i podbiliśmy serca publiczności na naszym pierwszym irlandzkim weselu. Zrzuciłem dwa oczka w pasie (in your face!) i nauczyłem się jeździć na motocyklu (ruszać, będzie bliższe prawdzie). Także było co na fejsbunia wrzucić.
Od maja ten rok zapieprzał jak koń na Wielkiej Pardubickiej, a zwolnił dopiero w Wigilię, gdy na stole wylądowało 12 potraw, wobec kilku błędów w sztuce występujących wyjątkowo pod nazwą Dwunastu Spektakularnych Porażek. I było ich osiem.
W Drugi Dzień Świąt zgodnie z tradycją zalegliśmy w piżamach w salonie, odpaliliśmy szkiełko, a ślad cieplny zostawialiśmy jedynie na trasie lodówka - kanapa. Anieśka pobeczała się na "Listach do M". Ja na "Interstellar". Bo w moim wieku nie mogę sobie pozwolić tak lekką ręką marnować trzy godziny życia.
I to będzie na tyle. Sylwestrowy szum w głowie zaraz minie, choinka postoi pewnie tradycyjnie do maja, ale lampki lada chwila trzeba będzie zdjąć, bo to jednak siara na dzielni. Jutro wciągam krawat i ruszam do huty. Z paskiem jeszcze poczekam, nie należy się spieszyć ze złymi wieściami.
A za Wet Christmas, żądam Hot Summer...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz