czwartek, 30 października 2014

Szlaban

W związku ze zbliżającym się świętem, słuchałem Anieśki jakby nieco uważniej, szukając między wierszami choćby cienia mimowolnej sugestii, co by w urodzinowy poranek odwróciło uwagę niewiasty od faktu, że właśnie stała się o kolejny rok starsza. I doczekałem się, choć człowiek nieco mniej doświadczony i w arkanach pożycia w związku nieco mniej wprawiony, mógłby delikatną jak pajęcza nić podpowiedź przegapić.

- Jakbyś kiedyś zastanawiał się co mi kupić.... - zaczęła znienacka Anieśka podsuwając pod nos stosowny katalog, dla pewności podparty linkiem na fejsbuczku.

To było przeszło miesiąc temu, ale u nas na wsi mógłbym Anieśce najwyżej nowe grabki, bądź prenumeratę kwartalnika "Mój Traktor" sprezentować, toteż nałgawszy okrutnie o koniecznej wizycie u mechanika, zaprzągłem konie i ruszyłem na miasto.

Późno już było, bo to dzień pracujący i nawet, nieco niepokojem trapion, próbowałem godziny otwarcie galerii na telefonie odnaleźć, ale ostrzegawczy stukot kół na poboczu ostatecznie zniechęcił mnie do odwracania uwagi od kierunku jazdy. Osiemnastej jeszcze z resztą nie było.

Myśli musiały mi nieco oddryfować, bom na bramce na autostradzie zalecanego trzydziestometrowego odstępu przed samochodem z przodu nie zachował. Ja taki gadżet mam, ukryty za lusterkiem, co robi bip w bezpośrednim sąsiedztwie stacji poboru opłat oraz innych mostów zwodzonych i sobie można wtedy linią priorytetową śmignąć. Tylko wspomniany odstęp trzydziestometrowy pomiędzy powozami trzeba zachować, bo czujka mało gramotna jest i jednego auta może nie zauważyć.

Szlaban zatrzasnął mi się może trzy metry przed maską. Szybko nie jechałem, ale zatrzymać się nie miałem żadnych szans. Wydawałoby się, że naturalny odruch to skryć głowę za schowkiem na rękawiczki i spod szlabanu wyjechać kabrioletem jak szeryf Buford T. Justice (ehh, klasyka).  Ja jednak mężnie zamknąłem oczy i mentalnie nastawiłem się na jęk pękającego szkła i gniecionej stali. Nim doszło do kolizji pomyślałem jeszcze ze smutną rezygnacją, że śmy niepotrzebnie świeżo  zainwestowali w auto równowartość ośmioletniego opla, bo choć 158 koni mechanicznych galopowało cichutko jak Ireneusz Krosny, po nadchodzącym nieuchronnie kontakcie z ramieniem szlabanu do pracy będę musiał jeździć w gore-texie.

Nawet swego rodzaju niewytłumaczalny zawód poczułem, gdy zamiast spektakularnej kraksy usłyszałem głuche pacnięcie. Okazało się bowiem, że ktokolwiek projektował przejazd linią priorytetową, słusznie założył, że po autostradzie poruszają wszelakiej maści oszołomy, których chronić trzeba przed samym sobą. Szlaban nie tylko owinięty był miękkim kondonem jak ściany pokoju bez klamek, ale również dla pewności zamocowany do takiego stojaczka turystycznego, a przez to stawiający w przypadku uderzenia opór jak wojska francuskie w 1940.

W efekcie z kolizji wyszedłem bez szwanku. Nie licząc poważnego wgniecenia na dumie, którego żadna polisa nie pokryje...

A galeria handlowa okazała się oczywiście zamknięta.

2 komentarze:

  1. Dobrymi chęciami piekło wybrukowane :-) U nas w Dublinie to tollsy są bezbramkowe, a jak się ma to plastikowe coś na szybie to grzejesz 100 i nieważne jak blisko poprzedniego pojazdu :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam jeszcze te dublińskie tollsy. Ale u nas takie przedsięwzięcia są zbędne, bo to nie stolica i ruch jest taki, że pani Frania z drugą grupą inwalidzką i rwą kulszową, by to ogarnęła.

    Ale mamy wiejskiego powietrza pod dostatkiem...

    OdpowiedzUsuń