sobota, 16 marca 2013

Koło

 

 

Niemal osiem lat temu przybyłem do Irlandii. Szybko udało mi się podjąć pracę, a nim dobrze rozejrzałem się po okolicy, mój nowy pracodawca wcisnął mi w kieszeń bilet lotniczy i posłał do Manchesteru na nauki. A ze mną takich czterech chłopaczków i Donala, co by doglądał tej bandy oszołomów.

Bo ciut śmy tym wszystkim oszołomieni byli. Dopiero co puściliśmy mamine kiecki i ruszyliśmy z tobołkiem na plecach w Wielki Świat, który nagle okazał się tylko międzylądowaniem. Także z hali przylotów w Manchesterze wychodziliśmy jak piłkarze Szczakowianki Jaworzno z tunelu na murawę Camp Nou. Hipotetycznie.

W tym samym stylu zeszliśmy rankiem na śniadanie w hotelowej restauracji. Donal był w swoim żywiole. Tu sadzone jajeczko, bekonik, fasolka, tam kawka i tościk z dżemem. My natomiast wyposażeni w śladowe ilości gotówki, z którą byliśmy z resztą niezwykle zżyci i za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć rozstania, w obawie przed rachunkiem lękaliśmy się przywołać kelnerkę.

Szybko okazało się, że najważniejszy posiłek dnia firma wspaniałomyślnie nam sponsorowała, także na kolejne śniadanie zeszliśmy z plastikowymi pojemnikami na jedzenie.

Historia tymczasem zatoczyła koło. Z ówczesnej ekipy we firmie pozostał tylko Donek i ja, a Manchester wezwał nas ponownie. Pan Prezes na wezwanie nie odpowiedział, toteż do Anglii ruszyłem ze Svenem. Nie jednak jak gałganiarze przed ośmiu laty, tylko pod krawatem, jak szlachcie przystoi.

Na lotnisko pomknęlim służbowym samochodem. Dosłownie pomknęlim, bowiem jak na wielką międzynarodową firmę przystało, krawaciarz jaki zabrał kluczyki od Octavii do domu. Żeby się dziecko pilotem pobawiło, bo auto stało w tym czasie na firmowym parkingu. Także zanim się w hucie zjawił, byliśmy prawie godzinę do tyłu i trza było kodeks drogowy zamknąć bezpiecznie w schowku.

W Manchesterze otrzymaliśmy kluczyki do służbowej audiczki, com przyjął z głębokim uznaniem, bowiem wielkim fanem marki jestem. Nim jednak przyszło się nam autem cieszyć, odbębnić trza był obowiązki służbowe.

Jedno powiem, ogrzewane fotele mogą wydawać się ekstrawagancją, jednak by je właściwie docenić, spędzić trzeba dziesięć godzin na zimnej hali magazynowe. W ciepły i wygodnym wnętrzu samochodu poczułem się jak w łonie matki i za nic nie zamierzałem zamieniać go na hotelowy pokój. Ostatecznie wielki różowy neon “Fallen Angels” na pobliskim budynku, wywabił mnie na zewnątrz, ciężko jednak o większe rozczarowanie, bowiem przybytek okazał się włoską restauracją. Wyjątkowo to - moim zdaniem - ze strony właściciela nieodpowiedzialne. Ja włoską kuchnię bardzo lubię, ale taki neon zobowiązuje...

W mieście braci Gallagher spędziliśmy jeno dwa dni, a szklaneczka whiskacza w hotelowej knajpce, to cały nasz czas wolny. Niemniej budujący jest progres, w porównaniu z poprzednią wyprawą do Manchesteru. Za kolejne osiem lat przylecimy własnym odrzutowcem...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz