sobota, 9 lutego 2013

Nic się nie stało...

Nie mogli my pojechać na Euro 2012 w lecie, to teraz Euro 2012 przyjechało do nas. Na dublińskim stadionie Polska z Irlandią zmierzyły się w nieoficjalnym finale o tytuł najgorszej drużyny polsko-ukraińskiego turnieju.


Środowego wieczora zasiedli my z Anieśką przy rytmach mega hitu "Ona tańczy dla mnie" na trybunie imponującego Aviva Stadium. Uścisnęliśmy sobie ręce w niemym uznaniu, bowiem dzięki przebiegłemu planowi, by auto porzucić pod stacją Darta, a w dalszą drogę udać się irlandzką elektriczką, udało nam się dotrzeć na stadion na czas. Tymczasem zaprzyjaźniona ekipa nadal kołowała wokół obiektu w poszukiwaniu miejsca parkingowego tańszego niż 80 euro i jak się miało okazać, na trybunie pojawi się tuż zanim nasi kopacze zejdą na niezasłużoną przerwę, tym samym przegapiając jedyne w tym spotkaniu przebłyski panów w czerwonych spodenkach. Nie mogliśmy jeszcze wtedy wiedzieć, że na stację kolejki przyjdzie nam zapylać taryfą, bo ostatni pociąg nie poczeka, aż skończymy topić smutki w kufelku Carlsberga.


Wraz z zapełnianiem się stadionu, okazało się, że choć widok z naszej pozycji roztaczał się wyśmienity, pod względem kibicowskim nie moglim trafić gorzej. Otoczeni kwiatem irlandzkiej młodzieży U-10, stanowiliśmy niejako dwuosobowy Liechtenstein polskiego dopingu. Okrążeni przez wraże jednostki, gardła jednak nie szczędzilim, wzbudzając zdziwione spojrzenia małoletniej widowni.


Nogi za to oszczędzali po raz kolejny panowie piłkarze, którzy najwyraźniej prosto z boiska ruszali na Temple Bar i nie chcieli się spocić. Kibicom pozostało tylko odśpiewać nieoficjalny hymn piłkarskiej reprezentacji Polski "Nic się nie stało...".


Podobnież człowiekowi łatwiej pogodzić się z dowolną tragedią, gdy ma kogo za nią winić. Dlatego też w kategorii kozioł ofiarny nominuje Roberta Lewandowskiego. Ciut to niesprawiedliwe, bo tego dnia nie chciało się niemal całej drużynie, ale pierwszemu napastnikowi Rzeczpospolitej nie chciało się najbardziej. Podczas, gdy po przeciwnej stronie boiska Connor Sammon orał murawę na całej szerokości, Bercik dreptał w miejscu, jakby w trawie drobne zgubił.


Po meczu część piłkarzy miała na tyle przyzwoitości, by podziękować za doping znacznie lepszy od ich gry, ale nie pan Lewandowski. Pan Lewandowski wraz z ostatnim gwizdkiem natychmiast skierował się do szatni, bo pańszczyzna odrobiona i czemu teraz nie mieć w doopie kibica. Kibica, który przez brak serducha do gry jego i jego kolegów, będzie musiał następnego dnia odpowiadać kpiące pytania "did you enjoy the game?".


Ja bym im zapłacił za ich ciężką pracę według minimalnej irlandzkiej stawki godzinowej i puścił do domu Ryanairem. Bez priorytetu wejścia na pokład!

7 komentarzy:

  1. Ja nie oglądałam (RTE nie miało prawa nadawać), ale następnego dnia musiałam odpowiadać na pytania 'What happened?!' Oczywiście gratulowałam Irlandczykom. I tłumaczyłam, że pomimo tego że Polacy zawsze mają o sobie dobre mniemanie i że piłka to nasz sport narodowy, to jednak w praktyce jakoś cienko nam to wychodzi.... Ale żeby przegrać z Irlandczykami, to przesada. To tak jakby oni przegrali z nami w hurlinga!

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście nie musiałem odpowiadać na tego typu pytania, to jedna z zalet samozatrudnienia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Anieśka też mówiła, że to straszna siara przegrać z Irlandczykami, niestety brutalna prawda jest taka, że w meczu na Croke Park kilka lat temu mieliśmy pakę i miejscowi jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pogodzili się z porażką.Teraz jednak obie drużyny już niestety tak poziomem nie odstają, a Irlandczycy dla odmiany rozumieją, że gra w koszulce narodowej to zaszczyt i niezależnie od stawki, trzeba dać z siebie wszynio.

    OdpowiedzUsuń
  4. a przyjęć jakiś w przyszłości nie przewidujesz....?

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyjęcia w Wielkim Poście? To nie do przyjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Schlebia mi to co piszesz, ale nie nazwałbym ostatniego wpisu Wielkim Postem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Napijmy się więc Guinnessa :)

    OdpowiedzUsuń