wtorek, 11 września 2012

bzzzZZZ... ŁUP!

Nie taka Irlandia straszna, jak ją emigracja rysuje. Pogoda jest faktycznie do kitu - jeszcze kilka deszczowych dni, a ulicę trzeba będzie przekraczać kraulem. Choć z drugiej strony jak śmy w Polszy nie z dawna bawili, upał by taki, że się Anieśce lakier na paznokciach gotował. Jak sobie można w cieniu gruszy poleżeć, ze złocistym trunkiem w turystycznej lodówce w zasięgu ręki, to może i to fajne jest. Ale jak trzeba przemykać sprintem miejskimi uliczkami, co by butów w miękkim asfalcie nie pogubić, to już jest nie bardzo.

Tymczasem w Irlandii temperaturowych ekstremów niet - na upały liczyć co nie ma, ale w zimie ryzyko odmrożeń też nie istnieje. Jak powiedział znajomy woźnica: idealna pogoda do pracy.

Ludzie faktycznie ciut niedouczeni, czasem błysną ilorazem inteligencji oscylującym wokół temperatury pokojowej, a dyliżansem powożą, że się nóż w kieszeni otwiera, za to serdeczni są i pomocni. Czasem do przesady, bom naocznym świadkiem był jak przed przejściem dla pieszych panna zatrzymała auto swoje i kilku zdumionych kierowców za nią, by wielkopańskim gestem zachęcić grupkę przechodniów do przekroczenia ulicy na czerwonym świetle.

Szanują się ludzie nawzajem, nie ma tu hejterstwa, trollowych komentarzy i znieczulicy. Jak w Dublinie w biały dzień grupka młodzieży wschodniej pannę do furgonetki wciągnęła, to ich zaskoczonych pospolite ruszenie kilkaset metrów dalej osaczyło i pannę odbiło. A jak się na mnie pod warszawskimi domami centrum dwóch łepków dopuszczało pobicia z próbą rozboju, to ludzie tylko czubki własnych butów w biegu studiowali.

W sklepie z częściami samochodowymi sprzedawca sprzęgła nie widział nawet na obrazku, a doradca klienta wie tyle o produkcie, ile napisane jest na pudelku. Gdy się jednak zjawi w sklepie klient z reklamacją, ale bez rachunku, okazuje się, że się da. Bo oni kopię mają i im się chce.

I komarów w Irlandii nie ma. A w zasadzie to nie było, bo najwyraźniej na Zieloną Wyspę przybyła nowa fala emigracji. Siedem lat w Irlandii jednego, zbłąkanego moskita ja nie widział. A teraz co noc - na lepszy sen - zabijam w łazience tuzin małych krwiopijców. Póki co prewencyjnie, bo udziabać, jeszcze nikogo nie udziabały. Jakieś takie niegramotne są, jakby właśnie wysiadły z autokaru Polonia Travel i nie bardzo wiedziały, którędy dalej.

Mnie się zdaje, że im chłopa trzeba. Po korytarzu przetaczają się już wielkie komarze samce. Jedno tete a tete, latające pijawki dodadzą dwa do dwóch i im wyjdzie, że w sypialni pod kołdrą pochrapują dwa wielkie worki żarcia.

I wtedy się zacznie.

4 komentarze:

  1. Przesympatyczny wpis. Wypadłby świetnie czytany na głos przez Pawlaka albo Kargula ;)A te komary, jeżeli wielkie, to raczej samice były. Samce są malutkie na ogół.

    OdpowiedzUsuń
  2. Komary rzeczywiście niepijące jakieś, abstynencja sama się tu wylęgła. A te duże to nowa atrakcja w domu, pojawi się taki i wszyscy w pisk i krzyk i każdy w pokoju swoim znika. Wcześniej kobitę mi pająki straszyły ale one bardziej dostojnie i stacjonarne, z kątów się przyglądały a te komary wielgie jakieś takie z ADHD. Zabawa jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ przyjacielu, cóż mówisz? To ja miastowy i wiem, że te wielkie komary to samce, a małe kłujące to samice. Zresztą gdzie w naturze napotkasz sytuację, że duża i niezgrabna jest kobieta, a mały krwiopijca to facet...? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zabawne bo mi moskity zniiknęły tak szybko jak się pojawiły. Widać abstynencja się w Irlandii nie przyjęła. A u mnie jest odwrotnie. Przyczajony na suficie komar jakoś nie wzbudza specjalnych emocji, ale jak się nam wczoraj po podłodze drzewny pajączek przechadzał to Anieśka skakała po fotelach jak kozica :)

    OdpowiedzUsuń