środa, 9 listopada 2011

Howay The Lads

Moje życie na nowo rozpoczęło się w połowie lat dziewięćdziesiątych. W każdym razie do czasu, gdy z wiekiem poznałem inne przyjemności. Wówczas koleżka zniósł na podwórko jedną z pierwszych wersji Championship Managera. Dzięki trzem niewielkim dyskietkom wielka piłka przeniosła się z osiedlowego parkingu na ekrany naszych monitorów. Podbiwszy piłkarską Europę postanowiliśmy zaostrzyć nieco rywalizacją przechodząc do trybu multiplayer. W tamtych czasach, drogie dzieci, oznaczało to spotkania wokół jednego komputera i latanie z 'sejwami' na dyskietkach.

Manchester United przypadł oczywiście pomysłodawcy eventu, podczas gdy reszta ekipa zmuszona była szukać zatrudnienia wśród mniej znanych firm. Ostatecznie pozwoliłem się zakontraktować Newcastle United. Ze względu na Shearera i pionowe, wyszczuplające paski. Tyle wówczas o klubie wiedziałem. Tymczasem okazało się, że oni wcale fajna pakę mają. Ginola, Ferdinand, Asprilla. Aż pomyślałem, że sprawdzę jak sobie radzą w trójwymiarze.

Trudno było wybrać lepszy moment, by zacząć się interesować Newcastle. Ochrzczeni przez media 'The Entertainers' ze względu na ofensywny i widowiskowy sposób gry. Dwukrotnie zajęli drugie miejsce w Premier League, mistrzostwo przegrywając chyba na zlecenie zarządu. Co by dobudówki na trofea nie trza było na stadionie montować.

I tak to się zaczęło. Najpierw od śledzenia wyników na telegazecie, a gdy świat wyszedł z mroku i wkroczył w erę internetu, wiedziałem ile łyżeczek cukru Alan Shearer wsypał do porannej kawy.

Pewnie, że chciałem obejrzeć mecz Srok na żywo. Podobnie jak chciałem zostać królem własnego państwa. Chwilę mi zajęło, nim w końcu zajarzyłem, że z poziomu Irlandii nie jest to już takie pobożne życzenie. Gdy się na polskim forum Newcastle potknąłem o szlachetną inicjatywę wyjazdu na mecz z Tottenham Hotspur, to nie było już odwrotu. Zgadaliśmy się w try miga, zapakowałem biało-czarną koszulkę i ruszyłem na północ Anglii.

Nieco kontuzja zdawała się plany krzyżować. Było ryzyko, że do Newcastle wybiorę się w towarzystwie kul, a choć trenowałem, większość kibiców z Londynu mogła mi w tym układzie uciec. Względnie francuski manewr bojowy mógł się zakończyć pojmaniem. Urbaś pocieszał, że w Anglii inny jest model kibicowania i kalekę z pewnością oszczędzą. Prawdę rzekł, bowiem po meczu, wśród rzeki kibiców w pasiakach, szedł sobie jakby nigdy nic, delikwent w koszulce Tottenhamu. I jakby nie ma społecznego przyzwolenia, by takiego koleżkę przekopać. Barbarzyński kraj!

Do połączenia sił doszło w pubie Shearera. Po osuszeniu kufelka na znak wiecznej przyjaźni, wraz z dwoma debiutantami ruszyliśmy złożyć hołd w tamtejszej świątyni futbolu - St. James` Park.

W Newcastle mieszka 300 000 pozytywnie zakręconych Angoli. Stadion Srok jest w stanie pomieścić 17% populacji miasta i w przypadku co atrakcyjniejszych rywali wypełnia się do ostatniego miejsca. Nasz oprowadzajło zapewniał, że w razie konieczności ewakuacji, obiekt pustoszeje w przeciągu sześciu minut, co przyjąłem z uprzejmym powątpiewaniem. Na nowoczesnym i budowanym zgodnie najnowszą myślą architektoniczną stadionie Legii, po sześciu minutach od ostatniego gwizdka, ze sporą szansą powodzenia, mógłbym próbować dopluć do krzesełka, na którym siedziałem. A wszystko wśród trzykrotnie mniejszej liczby kibiców.

Tymczasem po emocjonującym spotkaniu na St. James' Park, zaszliśmy jeszcze w okolice murawy na ostatnią fotkę pamiątkową. Gdyśmy się skończyli szczerzyć do obiektywu, na stadionie cykały już tylko świerszcze.

Konstruktorom stadionu należą się więc brawka, zwłaszcza, że sukces osiągnęli bez udziału naszej rodzimej siły roboczej - obiekt powstał przeszło 130 lat temu. Kibiców natomiast zapraszamy do Polski na warsztaty doszkalające. Jeśli w obecności 44 tysięcy kibiców w biało-czarnych barwach, na stadionie słychać ino gości i chrapliwe "kamaan" rozdygotanych i zaślinionych dziadków, pozdrawiających sędziego przy okazji każdej decyzji podjętej przeciwko ich drużynie, to parafrazując dowcip o wykładowcy akademickim ... nie jest dobrze.

Tymczasem tu garść fotek, a tu relacja oczami i rękoma jednego z towarzyszy.

3 komentarze:

  1. Ponieważ nikt nie komentuje, to ja to zrobię, bo doskonale wiem, że nic tak nie denerwuje autora bloga, jak brak odzewu ze strony "czytaczy" ;) Wybacz, ale zostawię Ci komcia w stylu tych królujących na naszej klasie: pięknie wyglądasz ;) A poza tym powiem, że Gateshead Millenium Bridge imponująco się przedstawia w nocnej poświacie. Coloccini ma boską fryzurę. Prawie jak Puyol. Bo do Valderramy to mu jeszcze odrobinkę brakuje. St James' Park trochę "maleńki", ale mimo to robi wrażenie. I Ci cholernie zazdroszczę! No i prawie, że łezkę uroniłam, bo mi przypomniałeś o tych prehistorycznych czasach, kiedy Internet był jeszcze w mojej sferze marzeń i trzeba było korzystać z telegazety. Ty wiesz, że ja miałam nawet specjalny zeszyt, do którego pieczołowicie przepisywałam składy, wyniki, zmiany, itd? Przy okazji wpisywałam tam przeróżne zabawne teksty- wpadki komentatorów. Oczywiście podium okupował niezwyciężony Szpakowski :)Na czwartej fotce widzę macho udzielającego konferencji prasowej. Full profeska ;) Hmm. Te wyszczuplające pasy miały może wpływ na sympatię do Starej Damy? Fajnie, fajnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, też taki zeszyt prowadziłem. Ale za czasów gdy ni telegazety, ni video nie było. Tyle ile się udało przepisać, gdy wyświetlane były składy, tyle się udało. Resztę wychwycić trzeba było w trakcie meczu.Powiem Ci, że Połówek nie ma z Tobą łatwego życia, jeśli dla Ciebie obiekt na 52 000 miejsc jest 'maleńki' ;).Bardzo ładnie rozpoznałaś obiekty na zdjęciach. Łącznie z Coloccinim. Pomyślimy o jakiejś nagrodzie ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Eee, to mnie chyba jeszcze wtedy na świecie nie było... staruszku ;) Jasne, że nie ma ze mną łatwego życia :) A jak myślisz, dlaczego nazywa mnie swoją "gangreną"? :) Oficjalna wersja mówi, że to taki żartobliwy zwrot, ale ja tam swoje wiem :) Zapraszam na Stadio Giuseppe Meazza albo chociaż Croke Park, to porozmawiamy o rozmiarach ;) Aż taka mądra nie jestem - most nie był mi wcześniej znany. Przeczytałam jednak relację na nufc.pl :)

    OdpowiedzUsuń