wtorek, 11 października 2011

Z pamiętnika inwalidy

Sytuacja przedstawia się następująco: nazajutrz po wizycie w szpitalu hinduski znachor zadzwonił zgodnie z obietnicą i triumfalnie oświadczył, że jego znakomity kolega również nie sądzi, by to było złamanie. Nie sądzi! Bardzo, nieprawdaż, uspokajające.

W tych okolicznościach wyszperałem w czeluściach internetu namiary na kościologa w Dublinie. Fachowiec ze stolicy wątpliwości nie miał: kości są całe! "O radości iskro bogów, kwiecie elizejskich pól...", zafałszowałem, po czym filmowym gestem odrzuciwszy kule, ze śpiewem na ustach opuściłem gabinet.

Tymczasem w niedzielę, wraz z pierwszym kurem Anieśka ruszyła na kurs językowy do Londynu. Do ostatniej chwili zastanawiało się dziewczę, czy nie zrezygnować z wyjazdu i poświęcić się opiece nad kulawym chłopem, ale ostatecznie dało sobie przetłumaczyć bezsens tego pomysłu. Niemniej przed odlotem Anieśka rozpisała wśród znajomych grafik telefonów kontrolnych oraz wystosowała ostrzeżenie, że jeśli ktoś mi czegokolwiek podczas jej nieobecności odmówi, ona w przyszłym tygodniu wraca i sąsiednia galaktyka może się okazać dla takiego delikwenta miejscem niewystarczająco bezpiecznym.

W tym układzie poważnie się zastanawiam, czy nie zadzwonić do Dzióbka, która kobietą jest niebywale atrakcyjną, ale nie jestem pewien jak daleko sięga lęk przed Anieśką.

W sobotę zajechalim jeszcze wspólnie do Teskacza po ostatnie sprawunki. Jak to w sobotę parking pełen, tośmy stanęli na jednym z dwudziestu miejsc dla niepełnosprawnych. W końcu się należy. Obsługa parkingu namierzyła nas w mig.

- Masz te takie znaczki dla niepełnosprawnych? - zagadał koleżka w odblaskowej kamizelce.
- Mam, dwa - odparłem wskazując na kule.
- To nie wystarczy - pokręcił głową - to są miejsca tylko dla ludzi na wózku.

Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, ale koleżka najwyraźniej mówił poważnie. Koniec końców Anieśka musiała auto przestawić.

- Później to urocza dama będzie mogła po ciebie pod sklep podjechać - rzucił jeszcze na odchodne.
- Jeszcze słowo, a sam będziesz kul potrzebował. Zobaczysz jakie to łatwe - pomyślałem.

A nawiasem mówiąc nie jest to łatwe. Od stołecznego Kościologa na rentgena pięć strzałów z łuku* było. Kostek proponował autem podjechać, ale mówię niee, przejdźmy się. Najwyraźniej do Głowologa, też powinienem się na wizytę umówić. Tak się spufałem, że się w poczekalni wstydziłem wśród ludzi usiąść. Stałem więc pod ścianą, o kulach, taka Starsza Pani mówi do mnie: młody człowieku, tu jest wolne krzesełko, usiądź sobie.

"Młody człowieku". Jakbym nie trącił na mile, to bym ją wycałował. A tak podziękowałem grzecznie i stałem dalej.

Teraz pozostaje nie zmarnować tego czasu. Bo to dar jest, jeśli na to dobrze spojrzeć. Kontuzja okazała się niegroźna. Ja wciąż biegam, czasu na nic nie mam. Teraz bieganie jakby w rachubę nie wchodzi. Nikt nie glindzi, żebym choinkę wreszcie wyrzucił. W końcu linuxa na laptopie postawić mogę, zaległe filmy obejrzeć, raki wyszlifować, jak i szeroko rozumianej twórczości internetowej się oddać.

Tak mi dopomóż Bóg i Ojczyzna miła!

------------------------
*) takiego co na sto metrów sadzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz