Refuge du Goűter to ostatnie schronisko przy najpopularniejszej trasie prowadzącej na Mont Blanc. Położone na wysokości 3817 m n.p.m., znane jest w środowisku alpinistów jako tragicznie zatłoczone. Nikt jednak nie wspominał, że nawet w mocno wyśrubowanych francuskich standardach chamstwa, arogancji i zadufania, obsługa schroniska wytycza nowe, nieznane ludzkości ścieżki.
Schronisko otwarte jest od połowy czerwca do końca września i w tym okresie nigdy nie będzie narzekać na brak chętnych na gorącą wodę z surowymi warzywami (po francusku la soupe, ale podobieństwo brzmienia musi być przypadkowe) i twarde wyro w dwudziestoosobowej sali.
Goutera można na kilka sposobów ominąć. Teren wokół schroniska obłożony jest wprawdzie zakazem biwakowania, co z całą pewnością nie ma nic wspólnego z próbą zapewnienia mu odpowiednich obrotów, niemniej na wysokości 3 800 metrów patrolu karabinierów nie należy się spodziewać przesadnie często, stąd dwieście metrów dalej dostrzec można kolorowe grzybki namiotów na śniegu. Z tym, że warunki pogodowe w tym miejscu mogą być skrajnie zmienne, stąd, o ile ktoś nie ma ochoty po przebudzeniu usłyszeć od gromadki facetów w białych kitlach: "witaj w roku 2030, ostatnie dziewiętnaście lat spędziłeś w warunkach głębokiej hibernacji, z ciekawszych rzeczy, które Cię ominęły Polska wygrała w finale EURO 2012 2:0 z Niemcami", zaopatrzyć się musi w solidne, tekstylne M1 za pół miliona ojro, a następnie wnieść je, wraz z karimatą, śpiworem i dziesięcioma kilogramami niezbędnego ekwipunku, na niemal cztery tysie w pionie.
Można też minąć Goutera, a na nocleg zatrzymać się siedemset metrów wyżej, w schronie Valot. W tym układzie zalecana jest szczepionka przeciwko tężcowi przed i sumienne odrobaczanie po.
Jest jeszcze ukryta opcja nr 3, ale to tylko dla twardzieli, którym lekarze i tak nie dawali większych szans. Ze schroniska Tete Rousse na 3 100 m n.p.m. zatrzymać można się w Gouterze na drugi oddech, w Vallocie na trzeci, strzelić fociaka na szczycie i tą samą drogą na dół, przez kuluar spadających kamieni, który w godzinach popołudniowych, gdy lód zaczyna topnieć, w nieregularnych odstępach opluwa amatorów wspinaczki skalnymi odłamkami w rozmiarach od monety dziesięciocentowej, po telewizor marki Helios (rzadko, ale jednak). Razem 1 700 pionowych metrów górę i dół. Przy dobrym układzie dwanaście godzin.
Nawet po odjęciu amatorów biwakowania na śniegu, posiadaczy aktualnej książeczki szczepień i śmiertelnie chorych samobójców, Refuge du Goűter pęka w szwach jak mój garnitur ze studniówki. Obsługa nie musi się zatem silić na uprzejmości, a klientów rozstawiać może po kątach jak stado bezmyślnych owiec.
Afisz promujący rekrutację do załogi Goutera opatrzony jest podobnież takim hasłem:
"Koledzy wybierali Cię zawsze ostatniego do składów meczowych? Koleżanki zapadały na tyleż nagłe, co krótkotrwałe kontuzje, gdy prosiłeś je do tańca? Matka karmiła Cię piersią do szóstego roku życia? Ta praca jest dla Ciebie. Chwyć szansę na wyrównanie rachunków ze światem. Poczuj co to władza i dołącz do nas w schronisku Gouter!"
Podobnież, bo ja po francusku, to tylko ajdontspikinglisz jestem w stanie zrozumieć.
O łóżko w Gouterze nie jest łatwo. Uprzednia rezerwacja jest absolutnie niezbędna. Tymczasem miejsce noclegowe zabukować można tylko na jedną noc i z wyprzedzeniem nie większym niż dwa dni. Bo o teorię spiskową, że tylko mnie przedstawiono takie warunki się nie pokuszę. Komplikuje to nieco sytuację osób, które pogoda zawróciła ze szlaku i które zmuszone są w efekcie spędzić w schronisku kolejną noc, chociaż spanie na podłodze podobnież świetnie robi na korzonki.
Jadalnia Goutera, wraz z nadejściem wieczora wyglądać zaczyna jak Dworzec Centralny. Zawinięte w śpiwory postacie okupują stoły, ławy oraz nierzadko podłogę. Szczęśliwie przepisy schroniska ze zrozumieniem podchodzą do tego problemu i w budynku już od 20:00 obowiązuje cisza nocna. Chyba że do Goutera zawita grupa ze znajomym przewodnikiem. Wtedy nawet obiad, dla zwykłych śmiertelników dostępny wyłącznie o 18, się znajdzie. A i antałek wina ktoś wytoczy. Wsparcie obsługo sprawi, że poproszeni o odrobinę ciszy biesiadnicy z uśmiechem oznajmią, że oni ajdontspikinglisz. Gdy pierwszy antałek błyśnie białym dnem, znajdzie się i drugi. Na stół wskoczy jakaś niunia, bo imprezę czas zacząć i w czapkę walić gości, którzy o 2 w nocy ruszają na szczyt, a za skrawek podłogi zapłacili tyle co za łóżko. Jakaś amatorka gór z niedowierzaniem spyta, czy przypadkiem balująca ekipa sobie jaj nie robi, ale wtedy znajomy przewodnik przypomni sobie, że on jednak duspikinglisz i zaproponuje, by też się napiła. Na lepszy sen. W końcu jakiś trzeźwiejszy członek obsługi uświadomi sobie, że to faktycznie trochę przegięcie i zaprosi towarzystwo do kuchni, co tylko pogorszy sprawę, bo ścianka działowa cienka, a za zamkniętymi drzwiami już nikt nie będzie się hamował.
Przed nadejściem północy, któryś z walczących o odrobinę snu alpinistów zapuka do imprezowiczów jeszcze raz prosząc o odrobinę ciszy, ale usłyszy tylko: no reservation - noise, next time make a reservation. Po czym ktoś z wyraźną smykałką to futbolu zatrzaśnie mu drzwi przed nosem.
Impreza zakończy się o 12, a gdy godzinę później grupa okupująca jadalnię pocznie zbierać się do drogi, nadzieja francuskiej piłki wychyli się zza drzwi nawołując do zachowania ciszy. Fala śmiechu wepchnie go z powrotem do kuchni. Możliwe nawet, że uda się usłyszeć w polskiej mowie coś o wypieraniu, dalaj lamie, żabach i jedzeniu, ale może to tylko wiatr. W końcu to brzmi bez sensu.
Szczęśliwie w przyszłym roku oddane ma być do użytku nowe schronisko, położone może dwieście metrów od Refuge du Gouter. Być może dodatkowe 120 łóżek zmieni nastawienie obsługi. O póki co Ludwik, przewodnik polskiej ekipy, którą poznaliśmy na szlaku, zaprasza do polskich schronisk na warsztaty pod roboczym tytułem: Chamem być można, ale nie trzeba.
No a już się bałam, że coś mnie ominęło (jakiś rok Twoich przygotowań) ;)) Czyli co, masz ochotę na coś ambitniejszego? Podziwiam i powodzenia :) PS. A to hobby to od małego miałeś czy tak ostatnio kryzys wieku średniego Cię naszedł?
OdpowiedzUsuńJak śmiesz? Kryzys wieku średniego!? Jakiego wieku średniego? :)Myślę, że to hobby było we mnie uśpione. Wprawdzie za szczawia mocno buntowałem się przeciwko wszelkim spacerom po górach. Ale wtedy buntowałem się przeciwko wszystkiemu co mało wspólnego miało z komputerem, podwórkiem, bądź kolegami. Szanowni rodzice wołali na mnie tobołek, bo wszędzie trzeba mnie było ciągać. Jak podrosłem to śmigałem już ze Staruszkami po Bieszczadach, potem z Anieśką po Tatrach, ale prawdziwego bakcyla nie łyknąłem, bo porządny sprzęt górski nie był na kieszeń biednego studenta, który większość oszczędności wolał hmmm ... upłynnić.I teraz trzeba stracone lata nadrabiać :)
OdpowiedzUsuńNa kryzys wieku średniego to za wcześnie, wszakże dopiero co Ci mleczaki wypadły :) Im wyżej tym bardziej interesująco, aż zaczyna mi się to podobać.
OdpowiedzUsuńPrawdaa? Powiedz Jej Pendragonie!
OdpowiedzUsuńa może by użyć malutkiego i ultralekkiego namiotu, na przykład takiego:http://sherpa.pl/namiot-spitfire-solo
OdpowiedzUsuńkurcze, no można by, ale ja bym wiosenno-letniego namiotu na śnieg i zimowe warunki pogodowe jednakowoż nie zabierał. Myślałbym raczej o czymś takim:http://www.bigskyfishing.com/camping-products/tents-four-season.php
OdpowiedzUsuńMówię przecież :)
OdpowiedzUsuńnie ma to jak chamstwo w schronisku -.- człowiek chce nabrać sił a mu imprezują.zapraszam do mnie http://poznaj-siebie-na-nowo.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuń:) chciałam Miszę podrażnić i sprawdzić, czy się zdenerwuje ;)) Czyli hobby się ujawniło, jak było Cię na nie stać? To podobnie jak z moimi wyjazdami :) Kiedyś w sferze marzeń (kasa, a raczej jej brak), w Irlandii w końcu zaczęło mnie być stać i zaczęłam zwiedzać, i coraz bardziej mnie to wciągało, a teraz najchętniej bym świat objechała :)
OdpowiedzUsuń