Zaczęło się nieszkodliwie. Kumpel wysłał mi smsa, czy nie zadzwoniłbym do niego i poprosił by zholował mnie z trasy, bo wyrwać się musi z domu i odebrać urodzinowego szczeniaka dla żony. Z natury uroczym człowiekiem jestem, więc prośbie nie mogłem odmówić. Zanim się jednak obejrzałem byliśmy już chrzestnymi psiaka i zobowiązaliśmy się przygarnąć go na czas, gdy Znajomi nabierać będą koloru pod słońcem Italii. Właściwie to Anieśka się zobowiązała za nas dwoje, ale nie piętnujmy jeszcze winnych.
Z każdą kolejną wizyta u Znajomych, Anieśka z rosnącym przerażeniem odkrywała, na co się porywamy. Pies z dnia na dzień stawał się coraz bardziej nieznośny i coraz wyraźniej przejawiał objawy ADHD, nerwicy natręctw oraz stanów pasywno-agresywnych.
Tymczasem od wybicia godziny zero, współpraca między nami układała się wzorowo. Pies smsy oraz e-maile z cięższymi załącznikami pozostawiał na dworze (w wersji dla mieszkańców Małopolski - na polu), bądź w miejscach do tego wyznaczonych. Na kwadracie zachowywał się poprawnie, absorbował w stopniu umiarkowanym, respektować zdawał się domowy regulamin, nie szczekał, nie gryzł mebli, wieczerzać pozwalał w spokoju. Już nawet zaczęliśmy nieśmiało pokpiwać ze Znajomych, którym najwyraźniej do szczeniaka brakowało podejścia.
Być może to nas zgubiło. A może po prostu pies oswoił się z nowym terytorium. Fakt, że mniej więcej w połowie pobytu, szczeniak przeszedł gruntowną przemianę, przez co znacznie przychylniej począłem spoglądać na przemoc wobec zwierząt.
Pierwszym rozporządzeniem nowej wersji szczeniaka było przelokalizowanie wspomnianych 'miejsc wyznaczonych'. Największa zmiana polegała na przeniesienie ich pod dach, niezależnie jak długi był spacer. Z klauzulą natarczywej i jazgotliwej egzekucji drastycznemu skróceniu uległ czas nie poświęcany psu. Głównie kosztem przerw obiadowych, jak również krótkich chwil relaksu przed laptopem. Plan zajęć objął gryzienie dłoni, stóp, rzadziej brzucha, bądź nosa, choć w głównej mierze zdominowany został przez nonstopiczne szwędanie się pod nogami i szarpanie za nogawkę, przy dosłownie każdej czynności wymagającej pozycji pionowej.
Jeśli doliczyć do tego całkowitą odporność szczeniaka na zmęczenie i słowo 'nie', nikogo chyba nie zdziwi, że w trosce o własne zdrowie psychiczne, jak i przyszłość samego psa, na ostatnie dni jego pobytu zabarykadowaliśmy się w sypialni.
Znajomi odebrali małego terrorystę dzisiaj - prosto z lotniska. Być może nieco wyolbrzymiam, ale kwiaty kwitły w miejscach, gdzie ich stopy dotknęły paneli. Chyba konwalie. Gdyby do mych drzwi zapukał Piotr Rogucki z sześciopakiem piwa Okocim i spytał czy mam chwilkę, nie ucieszyłbym się bardziej niż na Ich widok. A liderowi Comy to ja jestem gotów wszystkie pryszcze na tyłku wycisnąć w uznaniu za całokształt twórczości.
Znajomi zaprosili nas do siebie na poniedziałek. Podobnież mają dla nas jakieś upominki ze słonecznej Italii.
Lepiej żeby były dobre...
Pryszcze na tyłku to chyba ty masz, bo ja jestem czysty od 5 lat już!
OdpowiedzUsuńTeż mam upominek :) zajrzyj tu http://sk9.pl/381aceJakby nie było - SV w Clifden, świeżo zrobione
OdpowiedzUsuńWybacz Mistrzu. Zbłądziłem.
OdpowiedzUsuńJak bum cyk cyk nic takiego nie widziałem. Albo skitrane to jest gdzieś na zapleczu, albo nie w Clifden byłem...
OdpowiedzUsuńJak wchodzisz do SV to zaraz w lewo przed kasami i tam za koszykami stoi toto. :) Kiedyś stała po prawej, jak wszedłem to sobie dopiero przypomniałem. A Sky Road jechaliście?
OdpowiedzUsuńWybaczam. Od dziś ty jesteś moim mistrzem. Jestem pod wrażeniem zdolności blogowych :-) Piwko w stolicy? Słyszałem, że niebawem zawitasz pod syrenki ogon;)
OdpowiedzUsuńBez zdjęć tym razem? W moim rodzinnym domu zawsze miałem psa, kilka się przewinęło, jakieś papugi jak byłem bardzo mały. Później 'na swoim' kilka świnek morskich i epizody z psem, kotem i rybkami. Teraz mam irlandzką kotkę i nie wyobrażam sobie mieć znowu kiedyś psa. Psy są strasznie upierdliwe, nie potrafią się zająć sobą, ciągle coś albo kogoś gryzą, szczekają bez sensu. Kot też ma swoje klimaty, ale są bardziej akceptowalne przez ludzi- takie jest moje zdanie. Wracając do posta, czy upominki warte były poświęcenia?
OdpowiedzUsuńSię obiema rękami pod Twym komciem podpisuję. Psy to rozjazgotane lizusy bez szacunku dla samych siebie. Koty, to co innego. Chodzą własnymi ścieżkami, wszystkich mają w d... i nawet w porze karmienia przychodzą z łachą. Upominki uznaliśmy za akceptowalne. Zwłaszcza słoń wykonany z pochodzącej z Etny lawy nas urzekł :)
OdpowiedzUsuńJechaliśmy, ale tylko fragmentami i nie rozczulaliśmy się nadto, traktując ją raczej jako element infrastruktury liniowej niż atrakcję turystyczną...
OdpowiedzUsuńZaszczycony będę.... :D
OdpowiedzUsuńOby trąbę miał podniesioną- przesądny powie, jak do dołu to pech murowany. Kolejny Łyk-end i potrolowałoby się a tu nic... Sezon ogórkowy w pełni.
OdpowiedzUsuń