Siedem bez mała lat temu spotkałem się ze znajomą ze studiów w uroczej knajpce na warszawskiej starówce. Gospoda Pod Kogutem knajpka się zwała, a swego czasu bywałem tam dosyć często, ku nieskrywanemu niezadowoleniu obsługi. Lokal mimo doskonałej lokalizacji i eleganckiego wystroju oferował zimne bursztyny w zaskakująco atrakcyjnej jak na owe czasy cenie, zawsze w towarzystwie nie wliczonego w cenę chleba i słoja wybornego smalcu ze skwarkami. Najpewniej dlatego, że w myśl właścicieli gospody piwo być miało ino dodatkiem do jadła, podczas gdy naszym zwyczajem stanowiło danie główne, czasem tylko wspierane przez wyśmienite duphinki z sosem czosnkowym. W efekcie obsługa dość regularnie obdarzała nas niechętnym spojrzeniem zarezerwowanym zwykle dla czegoś nieapetycznego, co przykleiło się do podeszwy buta.
Tamten dzień pamiętam jak dziś. Do kilku żywieckich bursztynów zamówiliśmy wiosenną sałatkę i oczywiście nieśmiertelne duphinki. Jak wieczór się skończył nie powiem, bom w każdym calu jest dżentelmenem. Jedno co mogę zdradzić, to że sos czosnkowy był kiepskim wyborem. Nie wiem co sobie myślałem.
Kilka dni temu tej samej znajomej zasugerowałem, by z okazji moich zbliżających się urodzin - ostatnich, które jeszcze wypada świętować - zabrała mnie ponownie do Gospody Pod Kogutem. Jak zwykle jednak, gdy coś zaplanujemy, gdzieś w Islandii wybucha wulkan i śmy oboje utknęli w Irlandii.
Szczęściem Donal wykazał się pełnym zrozumieniem dla sytuacji i zakomunikował, że komukolwiek chmura wulkaniczna pokrzyżowała urlop, do pracy wrócić nie może, bo on już rozpisał grafik na przyszły tydzień i nie chce mu się tak po prostu wyrzucić w diabły godziny roboty.
Rady więc nie było. Do Kraju Ojców ruszyć musieliśmy autem, a ostatniektórewypadaświętować urodziny przyszło mi w efekcie spędzić w Belgii, Holandii, Niemczech i ... korku. Od momentu bowiem, gdy opuściliśmy nasze miejsce parkingowe, nogę z gazu zdjąłem trzy razy: w porcie w Dublinie, w porcie w Dover i za polską rogatką. Przepaść, pole minowe, wilcze doły i dwanaście kilometrów ostrokołu dzieli sieć naszych dróg od zachodu Europy. Choć coś się ku poprawie tej dramatycznej sytuacji w widoczny sposób dzieje. Oby do Mistrzostw Starego Kontynentu w piłce kopanej się chłopaki wyrobili, w przeciwnym razie istniej ryzyko, że nie tylko kibice, ale i sami piłkarze nie dotrą na nasze pachnące świeżą farbą stadiony przed pierwszym gwizdkiem.
Dobrze byłoby przed meczem otwarcia usprawnić również system czuwania nad bezpieczeństwem ruchu. Na zachodzie wszystko działa płynnie, w sposób nie zakłócający przejazdu. Ot, flesz, uśmiech, fota i po bólu. W każdym razie do momentu nadejścia przesyłki. A u nas dwóch panów z lornetką i suszarką. Do tego nie bardzo ogarnięci, bo nieświadomi najwyraźniej kogo wiozę, machnęli na nas lizaczkiem. Tom posłał Anieśkę do boju. Sami się prosili.
Po kilku minutach żołnierskiej rozmowy panowie grzecznie przeprosili, mandatu zaniechali, dorzucili drzewko zapachowe i komplet zimowych opon. Argumentu o moich ostatnichktórewypadaświętować urodzinach Anieśka nawet nie użyła. To jak wspinaczka z zabezpieczeniem. Każdy głupi tak potrafi. My tymczasem dalej w trasę.
Pod dom zajechaliśmy kole godziny dwudziestej trzeciej. Lżejsi o 36 pln. Poznańską autostradą, do której śmy cudem dotarli, opiekuje się bowiem trzech operatorów i każdy z nich chciałby swój kawałek tortu. To tak z cyklu "Tylko w Polsce". Ale a`propos tortu, to jeszcze cala godzina ostatnichktórewypadaświętować urodzin została, więc czasu do stracenia niet. Gospody Pod Kogutem wprawdzie nie było, ale był tort, były świeczki, więc nie wszystko stracone.
Wyprawa przez niemal całą Europę była okazją do porównania mających fatalną opinie irlandzkich kierowców z resztą kontynentu. Nie będzie chyba żadnym zaskoczeniem wniosek, że driverzy z Zielonej Wyspy błąkają się w tej klasyfikacji na szarym końcu, co ja bym osobiście zwalił na barki ichniejszego systemu szkolenia. Tylko tu bowiem instruktorem stać się może każdy, kto ma prawo jazdy od lat dwóch. Jeśli taki delikwent podopiecznemu nie wspomni, że wewnętrzny pas przeznaczony jest dla szybszych uczestników ruchu, to podopieczny nie dość, że będzie się tym pasem snuł jak kulawa stonoga, to jeszcze za dwa lata nie napomknie o tym kolejnemu potencjalnemu kierowcy. Chyba, że w międzyczasie trafi na drodze na mnie i moje lekcje wyrównawcze.
Anglicy idee wewnętrznego pasa zdają się kąsać, z tymże tylu jest ich do wyprzedzania chętnych, że dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy po zewnętrznej stronie samochodów jest znacznie mniej niż po wewnętrznej. Pół biedy jeśli ruch jest umiarkowany. Niedogodności są wówczas niemal niedostrzegalne. Gorzej jeśli nadchodzi bank holiday weekend, a połowa angielskiej populacji rusza nad rzeczkę. Jeszcze gorzej jeśli tego samego dnia planujemy przejechać wyspę od portu do portu. Dzielni Synowie Albionu unieruchomią bowiem wszystkie pasy, niezależnie od ich ilości.
W Dover Bożenka z GPS`a szacowany czas dotarcia do Holyhead ustaliła na 17:59. W Walii była to już 20:38. Pięćdziesiąt kilometrów od celu, według Bożenki do portu dotrzeć mieliśmy o 21:10 - dwadzieścia minut po czasie. A droga stała.
Na mój wniosek Anieśka telefonicznie, za nie małą manipulacyjną opłatą, przebukowała bilet na następny prom (za godzin równe pięć), a wówczas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki auta rozstąpiły się i ruszyliśmy z kopyta.
Pod budką zameldowaliśmy się dwadzieścia pięć minut po czasie. Z przebukowanym już biletem. Ale nas puścili.
A klasyfikację najlepszych europejskich kierowców wygrywają nasi zachodni sąsiedzi. Belgom i Holendrom zarzucić można wprawdzie tylko to, że nie są Niemcami, bo Niemcy jak to Niemcy. Ordnung muss sein. Żelazna dyscyplina. Wszyscy jeżdżą pasem zewnętrznym. Jak kogoś trza wyprzedzić robią to środkowym. I tylko gdy wyprzedzic trzeba wyprzedzającego, na pasie wewnętrznym pojawia się auto. Tylko wtedy.
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale... szacun dla Niemiaszków.
Bez odbioru.
Odkąd wgrałem sobie do dżipi-esa głos Hołowczyca, nigdy nie spóźniłem się na prom :) Wszystkiegonajlepszego!
OdpowiedzUsuńHa, dzięki. Ja tam jestem przywiązany do Bożenki. Choć w okolicach Eindhoven kazała mi zjeżdżać zjazdami, których nie było :)
OdpowiedzUsuńOstatnie święta spędzałem na pograniczu niemiecko-holendersko-belgijskim i przez tydzień jeździłem po okolicy nówką Astrą z Hertza :) Rzeczywiście jeździ się tam bardzo dobrze... i jeszcze Bożenka zapowiadająca następny skręt w prawo za 100 km.
OdpowiedzUsuńHappy Birthday!!! Ja mam Andrzeja. Ostatnio mnie podkusiło apdejtować GPS'a w nadziei na nowsze mapy. Map nie dostałam, a GPS się teraz muli i pokazuje złe czasy dojazdu. Fak. Pzdr :) PS. W sobotę wypijemy z Pendragonem Twoje zdrowie.
OdpowiedzUsuńTen kolejny skręt w prawo za sto km to ja osobiście widziałem niechętnie. Na tak długiej trasie, każdy skręt, zjazd był jak tyczka w slalomie gigancie, jak checkpoint. Gdy Bożenka zakomunikowała: 'jedź 274 km...' to sobie pomyślałem ja pie... wiesz co sobie pomyślałem!
OdpowiedzUsuńDzięki:). Tylko pijcie tak, żeby to nie mnie się rano odbijało;). Pozdrów Andrzeja...
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc nie wiem jak moja babka miała na imię, myślałem że one wszystkie są Bożenkami. Teraz wiem jak bardzo się myliłem, moja tylko po angielsku gadała, więc Bożenka raczej odpada. Nawigację pożyczyłem i nie chciałem nic zmieniać. To było moje pierwsze spotkanie z GPSem- bardzo przydatne urządzenie. PS. od dziś podpisuję się Adam, a co!
OdpowiedzUsuńinjJlw mmthpwrleqow, [url=http://ebwylgpxjpwa.com/]ebwylgpxjpwa[/url], [link=http://ezckaiochauo.com/]ezckaiochauo[/link], http://mufpfyrgrexo.com/
OdpowiedzUsuńRruphV btjrpfmiasxb, [url=http://pnlkwwjypcmg.com/]pnlkwwjypcmg[/url], [link=http://cyvffcxmsbec.com/]cyvffcxmsbec[/link], http://zpbutljcteeb.com/
OdpowiedzUsuń