Wyprawa do Barcelony rozpoczęła się dość niefortunnie. W przeddzień wyjazdu grzmiałem na Dżaska, co by swoim zwyczajem wiochy nie narobił i zwarty oraz gotowy był, gdy przed świtaniem zajadę pod jego dom. Tymczasem sam haniebnie zaspałem i już na wstępie kwadrans byliśmy w plecy. Nic czego stu sześćdziesięcio konny silnik nie byłby w stanie odrobić, szybko jednak okazało się, że na nic zda się gniecenie pedału gazu. Nim na dobre opuściliśmy Naas Aer Lingus smsowo obwieścił, że ze względu na warunki pogodowe lot do Barcelony w dniu dzisiejszym się nie odbędzie. Za powstałe niedogodności... nie przeprosili. Nie zdążyliśmy się więc dobrze ogarnąć, a już mieliśmy dwadzieścia cztery godziny opóźnienia, a jak czas miał pokazać w mniejszym bądź większym stopniu tak już miało do końca wyjazdu pozostać.
Cztery minuty spóźniliśmy się, by wjechać na wieżę słynnej katedry Sagrada Familia, dwanaście, by wejść do barcelońskiego akwarium, dwadzieścia dwie, by przefrunąć nad miastem w wagoniku kolejki linowej, szesnaście godzin, by wziąć udział w wielkim show wody, światła i muzyki pod Magiczną Fontanną Montjuic, dwadzieścia cztery, by podziwiać oświetloną Sagrada Familia na tle nocnego nieba, prawdopodobnie tyleż samo, by zobaczyć podświetlony dwoma i pół tysiącami świateł LED budynek Torre Agbar. Jednego dnia zabrakło nam by odwiedzić park Guell.
Tyle po stronie minusów. Plusów jest znacznie więcej. Z pewnością ze wzruszeniem naszą wizytę wspominać będzie Lionel Messi, któremu dałem się namówić na wspólne zdjęcie. Oczami wyobraźni widzę jak za lat trzydzieści z nabożeństwem wyjmuje z kredensu pożółkłą fotografię, by pochwalić się wnukom. Tyle przynajmniej mogłem zrobić dla tego chłopaka w podzięce za gorące powitanie jakie zgotowało nam jego miasto. Pal licho fontanny i światełka. Barcelona jest wielką atrakcją sama w sobie. Setki wąskich uliczek, niepowtarzalna architektura, przyjaźni ludzie, kokosowe palmy, zaciszny port i tętniąca życiem La Rambla, a wszystko to skropione lutowym słońcem i owiane ciepłą, morską bryzą.
Nie sposób nie wspomnieć o doskonale zorganizowanej logistyce miasta. Nieważne czy ciemną nocą siedzimy w porcie na odbojnicy, machając nogami nad lustrem wody, czy dzielnie maszerujemy zatłoczonym mimo późnej pory deptakiem. Wystarczy w dowolnej chwili pomyśleć ‘piwo’, a jak za potarciem czarodziejskiej lampy znikąd materializuje się dżin oferujący - z dostawą pod nos - piwo, hot-dogi, krokiety, oregano i mąkę pszenną. Dwie urocze damy proponowały nam też blołdżoba, aleśmy nie byli do końca pewni co to takiego, więc grzecznie na wszelki wypadek podziękowaliśmy.
I tylko tego dnia jednego, z którego Aer Lingus nas ograbił nieco szkoda. Jednego dnia zabrakło, by Barcelonę uznać za zaliczoną, a tak pełen architektonicznych cudów Gaudiego park Guell wciąż czeka na zdobycie,bośmy małemu Dżaskowi przed wyjazdem nieopatrznie obiecali trzy i pół metrowego rekina i trza było z dzieckiem wrócić do L`aquarium.
A skoro już w temacie dzieci jesteśmy, nie wypada pominąć zdarzenia, jakie miejsce miało pod świątynią fanów futbolu – Camp Nou. Wtedy to właśnie otoczeni zostaliśmy przez chmarę rozwrzeszczanej dzieciarni. Dzięki mojej odwadze i poświęceniu obaj koledzy zdołali wymknąć się z oblężenia, przez co uwaga tłumu natychmiast skupiła się na mnie. Napastnicy przyjęli pozycje bojowe celują do mnie z długopisów, a ciężkimi zeszytami zasłaniając się niczym tarczą. Rozdawszy dziesiątki autografów wróciłem do kolegów rzucając im zakłopotane i pytające spojrzenie. Dżask wzruszył ramionami: ‘w sumie to nieco Inieste przypominasz’.
Tyle.
A nie. Jeszcze to.
Ładny gest z tym Messim, (sprawdziłem z necie kto to taki), będzie miał chłopak na starość jakieś zajęcie. W ogóle ciekawa wyprawa i interesujące doświadczenia ale zastanawia mnie czym przepiłowałeś łańcuch... No i jestem pod wrażeniem, że Lingus wysłał sms! To dlatego jest droższy od Rajana! Zdjęcia fajne. Pozdro
OdpowiedzUsuńWszystko uważnie przeczytałam, wyobrażając sobie na bieżąco ( z wyjątkiem blołdżoba). Potem obejrzałam zdjęcia i teraz już mam w głowie tylko jedną myśl, która przyćmiła wszystkie inne:AAAAAAAAAA, OBCIĄŁEŚ WŁOSY!!!!!!
OdpowiedzUsuńA właśnie, coś mi się nie zgadzało!
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Messi. Tego zdjęcia zapomniałem wrzucić. Ale już naprawiłem. Chłopak nie daj Boże wszedłby na bloga i stropił się, że jego foty tu nie ma.A łańcuch? Jaki łańcuch?
OdpowiedzUsuńNo tak, słuszne spostrzeżenie;). Nie uwierzysz, ale już pół roku mi za uszami wieje :)
OdpowiedzUsuńszczyt dyplomacji ? - przemycić beret maskując go Camp Nou!a gdzie te urokliwe uliczki w Barcelonie na zdjęciach?i Gaudiego mi mało
OdpowiedzUsuńNo widzę po fryzurze, że to raczej nie najnowsze dzieło ;PEch, poczułam się stara: kolejny rówieśnik (plus minus) obciął włosy...
OdpowiedzUsuńAj, niepotrzebnie. To nie kwestia wieku. Choć faktycznie nigdy nie chciałem być starszym panem, z czołem mocno przesuniętym ku tyłowi głowy i żałosnym, cienkim, mysim ogonkiem (mówię o włosach!), to wierzę, że do tego etapu dużo mi jeszcze zabrakło. Jeden z moich ulubionych pismaków napisał w swojej książce "jeśli znudziło ci się poszukiwanie tłuczonego szkła w owsiance, znudziło ci się życie". Mnie się znudziło mycie, czesanie, lakierowanie, wałkowanie, odżywianie, modelowanie i suszenie...P.S. Nie pozwól odwrócić swojej uwagi od beretu. Na Twoje życzenie... ;)
OdpowiedzUsuńProfesjonalna robota, prawda:). Gaudi i uliczki będą motywem przewodnim kolejnej wycieczki do Barcelony. Nie wszystko da się obcykać w ciągu dwóch dni...
OdpowiedzUsuńAaa, tak się mówi, jak chłop bez swojej lubej z kumplami się wyrwie...
OdpowiedzUsuńApetytu narobiłeś, chyba będzie to mój pierwszy wypad weekendowy. Wstyd się przyznać ale siedzę już tu niewiele ponad trzy lata a jeszcze nigdzie nie byłem! To znaczy Irlandię niby znam, ale żadnych wypadów dalszych nie zaliczyłem. Barcelona była w czołówce moich marzeń jeszcze w Polsce, czas by odfajkować to z listy. Czuliście się tam bezpieczni?
OdpowiedzUsuńAaa, ten łańcuch! Obyło się bez piłowania. Sięgnął aż do Barcelony ;)
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie wstyd. Znam osoby, które siedzą tu więcej niż trzy lata, a nawet Irlandii nie znają. Barcelonę stanowczo polecam jako pierwszy wypad, ale w miarę możliwości na trzy dni. Dwa mogą nie wystarczyć.A jak Anieśka powiedziała, my się wszędzie czujemy bezpieczni...;)
OdpowiedzUsuńAch ach. Guell i fontannę widziałam, za to olałyśmy Camp Nou z powodu zaporowej ceny. Muszę powiedzieć, że moim skromnym zdaniem na fotkach Barcelona prezentuje się lepiej niż na żywo - ze wszystkich miast jakie zwiedziłam Barcelona jest na ostatnim miejscu... I zdradzę Ci tajemnicę - długich włosów u facetów nie cierpię, więc wcześniej tylko podejrzewałam żeś przystojny, ale teraz niezłe ciacho (z wysokim czołem :P) z Ciebie jest ;) I podobną bluzę kupiłam kiedyś bratu, ciągle ją nosi! Pzdr
OdpowiedzUsuńach barcelona piekna ale i u mnie bez przygod sie nie obylo ostatnia noc spalismy na dworcu z 3 letnim dzieciakiem bo nie mielismy jak dojechac do hotelu i utknelismy na dworcu, nad ranem dojechalismy na lotnisko i samolot do bristolu, jeszcze nigdy nie cieszylam sie tak bardzo z powrotu do uk jak wtedy, :) ale earto bylo nawet stadion zwiedzilismy i park tez ale mysle ze jeszcze tam wroce bo duzo zostalo do obejrzenia pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSerdeczne Bóg zapłać, rodzice mocno przyłożyli się na etapie produkcji. Na mnie osobiście Barcelona zrobiła kapitalne wrażenie. Nie pokuszę się o sklasyfikowanie jej w rankingu, bom w wielu ciekawych miejscach był, ale gdybym musiał byłaby pierwsza ex equo. Tylko wejściówki są faktycznie drogie. Akwarium kosztowało nas dokładnie tyle co Camp Nou, a wstęp do Sagrada Familia niewiele był tańszy. Ździerstwo powiadam. Dobrze, że odbiliśmy sobie tanim Jackiem Danielsem :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że Barcelona nocą również dużo ma do zaoferowania. Ciepło jest przynajmniej i z pewnością bezpiecznie. Przynajmniej dla dzieciaka atrakcja :).Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhej hej mieszkalem 1.5 roku w barcelonie.w l'hospitalet i sant andreu de la barca.od 6 lat mieszkam w uk i ciagle tesknie za tym miastem-jest magiczne i jedyne w swoim rodzaju.ma swoj niepowtarzalny klimat,ktory ciezko znalezc w innych duzych europejskich miastach.pozdrawiam szczesliwcow z barcelony.
OdpowiedzUsuńFotki z Messim i innymi graczami FC Barcelona, może mieć każdy za, o ile dobrze pamiętam 9 € :) Wystarczy wybrać się na wycieczkę po Camp Nou i już :) Przy okazji, też sobie z nim zrobiłem :)
OdpowiedzUsuńMieszkam w Barcelonie prawie 4 lata i niestety nigdy jeszcze nie widziałem KOKOSOWYCH PALM!!! A z tymi ludźmi to też ciekawe co autor napisał... Katalończycy to najbardziej obłudna, niemiła i nieprzyjazna nacja w Europie.Są niesamowicie zadufani w sobie, nienawidzą Hiszpanów i całej reszty Europy. Tej nienawiści uczą się już w szkole... nigdy nie użwywją "gracias" by za cokolwiek podziękować... Nie wzystko złote co się świeci moi drodzy. Też kiedyś byłem zakochany w tym miejscu po 3 dniowych wakacjach... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńEj, wez juz napisz cos nowego albo przynajmniej zmien tytul, please. Za kazdym razem jak tu zagladam zaczynam spiewac tytulowa piosenke :) Chociaz lepsza ta niz 'wyszlam za maz zaraz wracam', ktora to, nie wiedziec czemu, nie dawala mi spokoju przez kilka poprzednich tygodni.
OdpowiedzUsuńOpisujesz ludzi ogólnie, nietylko Katalończyków! Mieszkasz tam długo, dlatego twój osąd przybiera inny wymiar. Byłem w Barcelonie na wakacjach i przez wszystkie 14 dni słyszałem 'dziękuję' po kilka razy, zawsze z uśmiechem i dobrą radą.
OdpowiedzUsuńNie chciałem się wychylać, bo dwa dni spędzone w stolicy Katalonii jakoś nie wydawały mi się wystarczające, by robić z siebie specjalistę od tamtejszych ludzi. Prawda jest jednak taka, że również na prawa i lewo słyszałem ciągłe gracias, a traktowany byłem uprzejmie. Kilkakrotnie ludzie zwracali nam uwagę by nie nosić aparatu na plecach, bądź większą uwagę poświęcić porozrzucanym bagażom. Z pewnością w moim odczuciu sympatyczniejsi byli niż Francuzi, którzy na dźwięk angielskiej mowy patrzą na ciebie jak na coś co ich pies przywlókł w pysku znad rzeki. A kokosy niech usprawiedliwi wyjątkowo atrakcyjna cena Jacka Danielsa...
OdpowiedzUsuńCześć ! W 2000 roku spędziłam kilka miesięcy na stypendium we Francji. Dziś, po dziesięciu latach, postanowiłam napisać o tym powieść. Publikuję ją w odcinkach na blogu http://powiescwodcinkach.blox.pl Serdecznie zapraszam. Natasza Sowa
OdpowiedzUsuńNo właśnie. A ze mną za darmo, ale prawdopodobnie tylko przez dwa dni w tym życiu. Messi miał farta, aż miło :)
OdpowiedzUsuńCzesc!Na chwile Cie spuscilam z oka ale juz nadrabiam zaleglosci w czytaniu.Zawsze potrafisz mnie rozsmieszyc,a moj maz nawet raz sie poplakal(a podobno chlopaki nie placza).Ja tez swietnie sie bawie na tej wyspie juz od pieciu lat.Przyjechalismy tu za naszymi dziecmi.Wesolych Swiat Wielkanocnych!
OdpowiedzUsuń