Dostałem na Święta zegarek. Zegarek, który sam sobie prawdę powiedziawszy wybrałem. Chuck Norris wśród zegarków. Odporny na zarysowania, ekstremalne temperatury, niewystępujące w ziemskich warunkach ciśnienie atmosferyczne, wstrząsy, uderzenia, łaskotki, wodę, większość środków chemicznych, dzieci oraz młodzież w wieku szkolnym. Z jednym tylko maluchnym haczyczkiem - swe nadprzyrodzone moce zachowuje tak długo, jak długo pozostaje na nadgarstku. Zdjęty z ręki natychmiast staje się delikatny i bezbronny jak noworodek, a po upadku z pralki na starannie wyłożoną płytkami ceramicznymi podłogę otwiera się jak kolega FaFa w Hiszpanii po drugiej butelce Johnnie Walkera.
Wielcy mężowie z całego świata zjechali się, by zegarek zamknąć. Żaden zadaniu nie podołał. Serwis w okresie międzyświątecznym głuchy pozostawał na maile i telefony, ale w jednym z niewielu otwartych punktów sprzedaży udało mi się w końcu dowiedzieć, iż firma Timex za nic ma sobie finezję gwintu, a dekielki w kopertę wciska za pomocą prasy. Dzięki temu szalenie przemyślanemu rozwiązaniu klient z całą pewnością nie wymieni baterii samodzielnie, nie zrobi tego również u lokalnego zegarmistrza. Wsiądzie w pociąg/metro/tramwaj i pomknie na Aleje Jerozolimskie do serwisu, gdzie szczęśliwie odpowiednią prasę mają i za dukata srebrnego chętnie pacjenta po operacji zamkną. Ale to dopiero od poniedziałku po Nowym Roku.
Jasnym więc stało się, że zegarek po powrocie ze świątecznego urlopu oddać będę musiał w ręce dublińskich specjalistów, a to perspektywa była mocno niepokojąca. Jak w jest w Irlandii, wiadomo. Pani z salonu O2 twierdzi, że ilość znaków przypadająca na smsa, zależy od wielkości telefonu (słownictwo oryginalne: size of a phone), pan z samochodowego nie wie co to łożysko, specjalista z komputerowego o laptopie powiedzieć może tyle, ile napisane jest na tabliczce z ceną, lekarz na złamany obojczyk przepisuje środki przeciwbólowe, lokalny rzeźnik mdleje na widok krwi, a gościu ze sklepu dla 'metali' boi się ciemności. O dotrzymywaniu terminów nawet nie wspomnę, bo aktualnie jest to temat drażliwy - chopoki co mi auto sprzedali trzeci tydzień kołują nowy termostat. Ja jestem niesłychanie spokojny człowiek, ale jak jeszcze raz usłyszę 'jutro', z całą pewnością wyląduję na pierwszej stronie onetu.
No ale miało być o zegarku, a ten dwa przeszło miesiące przeleżał w zapomnieniu, nim śmy się zmotoryzowali na tyle, by ruszyć do dalekiego Dublina. Wreszcie pewnego słonecznego (sic!) poranka stanąłem przed drzwiami serwisu Timexa, przydusiłem przycisk domofonu i ... nic. Czynność powtórzyłem, jednocześnie uważnie studiując pożółkłą kartkę informującą, że punkt czynny jest w godzinach 9-12 (sic!), czyli jeszcze przez piętnaście minut. Wciąż nic. Zakląłem szpetnie razy kilka, po czym wybrałem widniejący na pożółkłej kartce numer telefonu. Nic. Zakląłem szpetniej, wyrażając swą subiektywną opinię na temat prowadzenia się matki zegarmajstra oraz sprawności seksualnej jego samego, po czym w ostatecznym akcie bezsilności przydusiłem przycisk domofonu milion pińcet razy. Trzasnął zamek, a w drzwiach stanęła podirytowana babeczka. I Ty, i ona do mnie czemu ja tak agresywnie dzwonię! Czemu ku..chareczko droga nie odpowiadałaś jak dzwoniłem pokojowo - cisnęło mi się na usta, alem nie chciał spłoszyć ptaszyny, więc pytam grzecznie czy są jeszcze otwarci. Efekt taki sam jak po ciśnięciu domofonu. Jest za dziesięć dwunasta - dodałem. Nic. Potrzebuję tylko, by ktoś zamknął mi zegarek - zawyłem. Ruszyła po schodkach na górę, ruchem głowy nakazując mi iść za sobą. Po chwili zniknęła wraz z zegarkiem za ciężkimi, odrapanymi drzwiami. Ja tymczasem chłonąłem po pierwszym w życiu spotkaniu z kobietą-zegarmajstra. Marnym zegarmajstrem trzeba niestety dodać, bowiem zegarka zamknąć nie zdołała. Ponoć dekielek był wygięty. Zadaniu szczęściem podołał poproszony o pomoc jubiler, co warsztat miał piętro wyżej.
Trochę jak u Gombrowicza to wszystko...
Dobrze, że światła zegarmistrz nie była purpurowa hehe.
OdpowiedzUsuńRaczej jak z Mrożka. Choć i tak lepiej że nie jak z Kafki. :-)))
OdpowiedzUsuńJa byłem purpurowy na twarzy, gdy okazywało się, że obsługa serwisu pochowała się po kątach i udaje, że ich nie ma, już na kwadrans przed zamknięciem. A tytuł to tak, żebyś już nie musiał 'Uliczki w Barcelonie" nucić;)
OdpowiedzUsuńKafka też mi przez myśl przeszedł, ale finał był szczęśliwszy, tom postawił na Gombrowicza :)
OdpowiedzUsuńTylko podziękować za taką troskę o czytelnika, merci beaucoup. Na szczęście znam tylko główny motyw 'zegarmistrza', więc krzywdy mi nie zrobiłeś ;P
OdpowiedzUsuńA zresztą zegarek mieć po co? Szczyt marzeń to był? ...nie wnikam, też mi czasem brakuje w samolocie jak nie mogę włączyć komórki a już wszystkie położenia nóg wykorzystałem. Miałem dwa dobre zegarki w życiu, takie markowe ze średniej półki jak Twój (bez obrazy :P). Jeden zgubiłem i to nie po pijaku, a z drugim nie mam pojęcia co się stało, fakt faktem, że nie ma go ze mną teraz.
OdpowiedzUsuńAnieśka twierdzi, że to dlatego, że dojrzewam - mężczyźni mają zegarki, chłopcy komórki (bez obrazy;) ). Ja traktuje to jako element walki z notoryczną niepunktualnością - łatwiej kontrolować czas, gdy czasomierz ma się pod ręką.A pierwszy zegarek, jak każdy chyba, dostałem na komunię. Kilka zegarków prawdę powiedziawszy, które natychmiast zaczęły ulegać destrukcji w kolejności otrzymywania. Później przyszedł czas słynnych zegarków Montana, które kosztowały bodaj 45 000 zł i potrafiły zagrać 16 melodyjek. W tamtych czasach w hierarchii klasowej nie liczył się nikt, kogo zegarek o pełnej godzinie nie robił "bip".Gdy melodyjki przestały być ważne, babcia uznała, że to dobry moment by wkroczyć i zakupić mi zegarek z prawdziwego zdarzenia. Ponieważ źle wyczuła moment, czynność musiała powtarzać jeszcze dwukrotnie. Ostatni z jej prezentów schowałem do szuflady wraz z rozpoczęciem się ery telefonów komórkowych, a wyjąłem po dobrych kilku latach z myślą o mym nowym postanowieniu. Pomysł chwycił, a że zegarek najlepsze lata miał już za sobą, Mikołaj uznał, że to dobry moment by wkroczyć... Czy ja Cię nie nudzę... :)
OdpowiedzUsuńNie dalej jak wczoraj zegarmistrz opowiadał mi o zegarkach, które się zamyka prasą. Ja tylko przyszedłem baterię kupić nową, bo sam praskę mam w łapach :) A teraz wiem, że to o Norrisa chodziło :P
OdpowiedzUsuńPrzypomniałeś mi scenkę w szpitalu z maszyną robiącą 'bip' http://www.youtube.com/watch?v=arCITMfxvEc W czasie mojej komunii były chyba tylko damskie zegarki w sklepach, wstydziłem się mojego i nigdy go nie nosiłem.
OdpowiedzUsuńŻebym ja wiedział, że praskę masz w łapach, na Kells bym ruszył nie na Dublin...
OdpowiedzUsuń