poniedziałek, 15 lutego 2010

Epilog

Dzień był słoneczny, choć w powietrzu pachniało mrozem. Wzułem buty, na grzbiet wrzuciłem plecak i dziarskim krokiem ruszyłem do pracy. Śmignąłem pod oknem ciekawskich sąsiadów, pozdrowiłem gestem operatora koparki, na wysokości lokalnego warzywniaczka skręciłem w lewo i zacząłem nabierać prędkości. Asfaltem mijały mnie samochody, w słuchawkach grała muzyczka i ogólnie było klawo, a w niedalekiej przyszłości miało być jeszcze lepiej, bo choć wiedzieć tego podówczas jeszcze nie mogłem spacer był to mój do pracy w najbliższym czasie (tfu tfu) ostatni. Aczkolwiek w kraju hmm .... mniej specyficznym, ostatni spacer zaliczyłbym przynajmniej tydzień wcześniej.

Dwa tygodnie bowiem minęły odkąd oczy moje spoczęły na srebrnej ślicznotce, a serce zapłonęło pożądaniem. Dwa tygodnie wypełnione bolesnym oczekiwaniem i absurdalnymi rozmowami telefonicznymi, uwieńczone zaskakującym finałem. Choć po niemal pięciu latach dobrowolnego wygnania pomiędzy bezstresowymi tubylcami nawet zaskakujący finał nie powinien zaskakiwać.

A było to tak. W porządku chronologicznym.

Zakochałem się w sobotę. Nie była wolna od wad, ale któż jest idealny. Cztery niedoskonałości budziły wprawdzie szczególny niepokój, ale te w zamian za skromny depozycik miały zostać bezpowrotnie usunięte. Auto miało być gotowe do środy, wstępny raporcik z podjętych działań i postępu prac już w poniedziałek.

Nic podobnego się oczywiście nie wydarzyło. Wobec uparcie milczącego telefonu w czwartek zdecydowałem się wykonać pierwszy krok. Czekali na czujnik temperatury, auto miało być gotowe w piątek rano.

Nie było. Wciąż czekali na czujnik temperatury, co to nachodził z centrali w Niemczech. Prawdopodobnie przesyłany był tym samym sposobem co znicz olimpijski. Tylko to mogło tłumaczyć czemu auto gotowe miało być dopiero we wtorek/środę.

W środę wieczorem zadzwoniłem przeprosić, że przegapiłem ich telefon. Zdziwieni byli. Przecież nikt do mnie nie dzwonił. Bo i po co. Czujnika wciąż nie ma, odezwą się jutro.

To mi przypomniało jedną z wielu historii pod znakiem klucza płaskiego z Seacikiem w roli w głównej. Kiedyś przekonany byłem, że właśnie uszkodzony czujnik temperatury odpowiedzialny jest za przegrzewający się silnik. Zaszedłem więc do lokalnego serwisu VW, poprosiłem o czujnik, zapłaciłem i wyszedłem. Dochodzę do wnioski, że wściekle zaradny jestem.

Czwartek okazał się być TYM dniem. Czujnika oczywiście wciąż nikt nie widział, ale wszyscy zgodnie mieli wyjątkowe dobre przeczucia odnośnie przychodzącej w porze lunchu dostawy. Na tyle dobre, że umówiliśmy się na odbiór samochodu w piątek.

I w piątek samochód odebrałem. A czas pokazał, że mimo szczerych zapewnień z czterech wskazanych przeze mnie usterek w ciągu dwóch tygodni brygada specjalistów  zdołała ... zamontować brakującą wycieraczkę.

Było ich nie popędzać.

10 komentarzy:

  1. Jak dobrze rozumiem, teraz możesz już chodzić do huty bez słuchawek? Coś mi się kołacze po głowie, że była taka piosenka "byle nie srebrny!". Jeśli to prawda, to miłość jest ślepa i dobrze, że w tym przypadku padło na kolor, w końcu go nie widać jak się jedzie w środku ;) No, no gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jest. Słuchawki powędrowały do szuflady, a Tobie dobrze się kołacze, ale Jej wybaczę nawet srebrny kolor ;). I oczywiście nie mam zapasowego kluczyka, czyli jest gdzieś ktoś w szerokim świecie, kto może wsiąść do mojego auta i odjechać niemal na legalu.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mocno podrapany? Hak jest do konika w przyczepce? Kluczem się bym nie przejmował a raczej jego brakiem. Szerokich tras :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mam przeczucie ,ze niedlugo bedziesz sie cieszyl swoim samochodem...szkoda ,ze zdecydowales sie na kupno samochodu z salonu....to sa najwieksi oszusci!!!!! mam nadzieje ,ze jednak sie myle i auto bedzie ci sluzylo przez pare dobrych lat!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzie nie spojrzysz tam oszuści;). A w salonie jest przynajmniej gwarancja, że jeśli coś w ciągu pierwszych trzech miesięcy się spieprzy, jakaś wada na wierzch wypłynie, nie ja będę musiał ponosić koszty naprawy. A ja chciałbym wreszcie pojeździć autem, a nie przy nim grzebać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Serdeczne dzięki. Haka nie ma, ale są uchwyty na widły i szpadel ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jaka piękna! Gratuluję, nareszcie się udało.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli to jest to co widzę na tej małej fotce to jestem pod wrażeniem! Toż to rzeczywiście ślicznotka!!! Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  9. PięknY, ale jeszcze nie teraz...

    OdpowiedzUsuń
  10. Żartujesz, kto by chciał Maserati Quattroporte, mój samochód jest dwa razy lepszy ;)

    OdpowiedzUsuń