Wraz z pierwszym dniem grudnia w me życie z hukiem wkracza chaos i panika. W ciągu trzech tygodni odwiedzam tysiąc pińcet sklepów w kilku różnych miastach, oglądając te same produkty, w tych samych cenach. Przesłuchuję tuzin osób na okoliczność podchoinkowych oczekiwań. Wszelkie zbędne czynności fizjologiczne zostają tymczasowo zawieszone. Posiłki ograniczone do absolutnie niezbędnego minimum. Podobnież sen. Przeciwnie spożycie kawy. Przez krótki moment rozważaliśmy nawet przeniesienie się ze śpiworami i butlą gazową do jednego z poddublińskich centrów handlowych.
Dopiero nadejście Wigilii położyło kres szaleństwu. Z chwilą, gdy odebraliśmy bagaże na warszawskim Okęciu, po raz pierwszy od przeszło dwóch tygodni rozluźniłem pośladki. W tym miejscu kończył się świąteczny amok, a zaczynały bombki, choinka, opłatek, grzybowa, pierogi z kapusta i One - małe i duże, zapakowane w błyszczący papier, podpisane i wciśnięte dyskretnie pod bożonarodzeniowe drzewko.
Zwycięzca w kategorii najlepszy prezent wigilijny roku 2009 przybył do mnie w niedużej papierowej torebce, która okazała się skrywać... beret. Niby bez antenki, ale wyraźnie przywodzący na myśl tłum rozgniewanych słuchaczek pewnej rozgłośni radiowej. Rzuciłem jeszcze dla pewności okiem na widniejące na opakowaniu imię, ale o pomyłce mowy być nie mogło. Zdezorientowany powiodłem wzrokiem po twarzach współbiesiadników, aż natrafiłem na rozbawione spojrzenie Ojca-Dyrektora.
- Zakładu nie pamiętasz? - podpowiedział.
A jużci. Pamiętałem. To było niemal dwa lata temu. Moja wiara w rychły powrót do ojczyzny była wówczas na tyle silna, że między czwartym, a piątym kuflem zawarłem z braciakiem zakład: jeśli na dobre opuszczę Irlandię nim on ukończy studia, przez tydzień paradować będzie w koszulce z wyeksponowanym hasłem 'głosowałem na PIS'. Jeśli natomiast sztuka ta mi się nie powiedzie, zimę przyjdzie mi spędzić w moherowym berecie. Braciak obronił się we wrześniu. Stąd beret.
W kategorii świąteczny cud 2009 tryumfowało przełomowe odkrycie w dziedzinie telefonii bezprzewodowej. Otóż niejako przypadkiem okazało się, że pojedynczy sms w mej komórce składać się może z siedemdziesięciu ino znaków nie, jak twierdziła panią z O2, z powodu rozmiarów mojego telefonu (sic!), a w wyniku stosowania polskich liter z kreseczką, kropeczką tudzież ogonkiem. Panią z O2 serdecznie z tego miejsca pozdrawiam.
Wydarzeniem świąt 2009 jednogłośnie uznany został bal sylwestrowy, na który śmy zęby ostrzyli sobie już od stycznia. Głównie dlatego, że rok 2009 i 2008 witaliśmy z poziomu pierzyny, oblężeni przez kaszel, katar i powietrzny oddział zarazków. Rok wcześniej też dużo lepiej, jeśli o tym już mowa, nie było. Magia Paryża nie zdołała bowiem przezwyciężyć siąpiącego deszczu i braku fajerwerków pod wieżą Eiffel`a. Zgodnie śmy więc z Anieśką uznali, że w tym roku Sylwester nam się należy, że mucha nie siada. Sprzedaliśmy więc samochód, zastawiliśmy biżuterie, pierworodnego, gdy osiągnie lat szesnaście, zaprzysięgliśmy oddać na służbę do kopalni diamentów, a za zgromadzone środki wykupiliśmy zaproszenie na bal w hotelu Jan III Sobieski.
Ach, cóż to był za bal. Utrzymany w konwencji lat dwudziestych, atmosferze nielegalnego hazardu, prohibicji i szemranych interesów. Patronat nad imprezą obiął sam Alphonse Capone. Na stołach kaczka z chutneyem melonowym, mango i nutką papryczki piri-piri niedyskretnie uwodziła carpaccio z łososia w kolorowym pieprzu z oliwą truflową, choć nawet średnio bystry marynowany tuńczyk w ziołach i cieście ryżowym wiedział nadto dobrze, że ten świata po za rybą barramundi zapiekaną z serem mozzarella nie widzi.
Grajkowie zaprosili gości na parkiet leciutkim jazzem, rozkręcili rock`n`rollem, poprawili twistem, parostatkiem zabrali w czasy Elvisa i Boney M, a z powrotem sprowadzili w gorących rytmach tango. Że na swym fachu znali się wybornie, wspominać nie trzeba.
Za barem fruwały kolorowe butelki, a dzięki akrobatycznym zdolnościom barmanów, w dowolnym momencie przynajmniej dwie z nich znajdowały się w powietrzu. Nieopodal jaskinia hazardu wabiła ruletką, pokerem i blackjack`iem, a nad bezpieczeństwem imprezy, z zaparkowanego przed salą Volvo pv36, czuwali trzej dżentelmeni w elegancko skrojonych, pasiastych garniturach, uzbrojeni w karabiny maszynowe typu 'tommy gun'.
W takim klimacie powitaliśmy nowy rok, bardziej niż z doskonałej zabawy i latami oczekiwanych fajerwerków ciesząc się z przełamania świątecznej klątwy. Oto bowiem, po raz pierwszy od dwóch lat, w nowy rok wchodziliśmy w pełnym zdrowiu.
O tym, że przedwczesna to była radość przekonałem się na lotnisku. Pierwsze ukłucie szalejącej w Warszawie grypy żołądkowej poczułem w kolejce do odprawy bagażu głównego. O tym co się działo dalej wspominać nie będę, pisać bowiem o tym nieelegancko, a czytać nieapetycznie. Grunt, że od 03.03.2010 rekord linii Aer Lingus dla dwu i pół godzinnego lotu wynosi sześć torebek.
Tyle.
P.S. Gdyby ktoś w najbliższym czasie zamierzał kupić BMW z Waterfordu polecam taki obrazek znaleziony na gazeta.ie:

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!
Więc zdrowia na okrągło, fury jak marzenie i kilku pint w zapasie na cały 2010!
OdpowiedzUsuńWow! No to happy new year! Bal brzmi super fajowo :)
OdpowiedzUsuńGratuluję super balu! Czy mógłbyś okrasić notkę garścią widokówek z tego wydarzenia? :) PS A może zaszkodziło Ci zbyt wykwintne jedzenie - wiesz, nieprzyzwyczajonym szkodzi :PPzdr
OdpowiedzUsuńKategorycznie domagam się fotografii w berecie!
OdpowiedzUsuńStanowczo popieram Lukę :)Gratuluję udanego balu sylwestrowego i życzę SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO 2010 !!!!
OdpowiedzUsuńJA również popieram przedmówczynie:) Jakbym był upierdliwy to wnioskowałabym o konto na facebooku i codzienną relację, ale zadowolę się paroma fotkami (uprzedzam, że pasterkowy numer z beretem w łapie nie przjedzie;) ). Pzdr
OdpowiedzUsuńZ furą wyjątkowo utrafiłeś, ale o tym niedługo. Za całą resztę serdeczne dzięki. Oby Tobie również zdrowia, pint i kliszy w aparacie w 2010 nie zabrakło. Pzdr
OdpowiedzUsuńHappy New Year 2 u 2. Bal był super fajowy, szkoda że później 2010 nie był już taki uprzejmy... :)
OdpowiedzUsuńFotki niestety nie byłyby okrasą. Rozmazane i nieostre wyszły. Wiadomo, po czwartym kolorowym drinku i rumie z colą ręka się nieco trzęsie. Ale z jedzeniem wykwintnym to może być racjonalna teoria. Być może grzybów nameko z serem mimolette mieszać nie można, tylko skąd mnie - dzikusowi z lasu - takie rzeczy wiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńKlient nasz pan. Jest ino mały szkopulik, ale jeśli dasz mi nieco czasu, coś wymyślę...
OdpowiedzUsuńCzemu nie dziwi mnie, że Lukę popierasz? Tobie również najlepszego, oby chłop lepiej się spisywał niż na Sylwestra;)
OdpowiedzUsuńLipa jest stary, bo beret na szafce w przedpokoju zostawiłem. A przydałby się teraz jak w sam raz, bo Irlandię mrozem chwyciło, aż jaja trzeszczą. Leć no brachu do sklepu po gacie ze srebrną nitką (matka wie o co kaman), razem z beretem ładuj do koperty i ślij na wyspę to może i relacji na fejsbuczku się doczekasz. Pzdr
OdpowiedzUsuńmatka poleciała, gacie są. Teraz mróz ci nie będzie straszny- berecik i galotki i ta nitka srebrna...Nie jest wykluczone , że poczta ci je przyniesiematka
OdpowiedzUsuń