Z jednego z krajów nadwiślańskich zajechały do nas Dudki. Sztuk dwie. Niejako dla potwierdzenia tradycji, słońce wyjrzało z zaciekawieniem zza chmur, by przyjrzeć się 'nowym', jednocześnie kolejny raz kłam zadając naszym mrożącym krew w żyłach opowieściom o pogodowo niegościnnej Irlandii. Co tam jednak nasza wiarygodność, gdy o dobro gości idzie.
Jak zawsze wizyta polskiej delegacji stała się okazją do wypadu w głąb Irlandii. W charakterze rozgrzewki, na pierwszy ogień zaplanowaliśmy wyprawę do Glendalough. Tradycyjnie można by powiedzieć, bo do średniowiecznej osady na raty zabrałem już całą najbliższą rodzinę, część znajomych i niektóre zwierzęta domowe.
Klasztorne ruiny i okrągła wieża nawet przypadły, zdaje się, Dudkom do gustu. Natomiast w rewanżu za malowniczą, dziewięcio kilometrową trasę wokół dwóch jezior rzucali nam takie spojrzenia, że gdy na popas przystawaliśmy wolałem nie stawać między nimi a urwiskiem.
Nauczka z wycieczki: turystyka górska - nie dla wszystkich. Dobrześmy mieli arcyfajną, dwudniową wycieczkę w dalszym planie, bo by Dudki do kraju wróciły niezadowolone.
Z arcyfajnymi wycieczkami tak już jest, że człowiek wpierw godzinami ślęczy nad przewodnikiem turystycznym, wyszukuje miejsca warte odwiedzenia, rozrysowuje trasy, a koniec końców i tak wszystko bierze w łeb, bo zawsze czasu brak. Nigdy jeszcze nie udało nam się w całości zrealizować nakreślonego wcześniej planu, jak skromny by on nie był. Po za Sligo, gdzie czas może by się znalazł, ale atrakcje turystyczne jakby się skończyły.
Wycieczka z Dudkami pod tym względem nie różniła się od innych. Opóźnienie załapaliśmy zanim jeszcze opuściliśmy mieszkanie, ale to właściwie było zgodne z planem. Do Jaskini Marmurowego Łuku dotarliśmy zgodnie z harmonogramem. Naszym, bowiem zgodnie z harmonogramem jaskiniowców spóźniliśmy się pięć minut. Tyle czasu minęło odkąd poprzednia grupa zeszła pod ziemię. Następna ruszała za niemal godzinę.
Odkąd pierwszy raz odwiedziłem jaskinię Raj w górach świętokrzyskich, dziwny pociąg czuje do wypłukanych wodą dziur w skałach. Nawet ja przyznać jednak muszę, że po odwiedzeniu kilku z nich, trudno nie odnieść wrażenie deja vu. Wszędzie te same historie o stalaktytach, stalagmitach i kolumnach. Z czasem człowiek łapie się, że rozumie każde słowo mimo, że wykład odbywa się po węgiersku. "Tu proszę państwa widzimy głowę słonia, tam natomiast przygarbioną staruszkę, jeśli zaś spojrzymy do góry, szybko obrócimy się czterokrotnie w miejscu, zasłonimy jedno oko, drugim starając się zrobić zeza ujrzymy wyrażnie pizzę pepperoni z oliwkami i oregano, rozjechaną przez samochód ciężarowy marki kamaz w deszczowe popołudnie". Nawet poczucie humoru przewodników wydaje się podobne:
"Jak państwo widzicie strop nie jest w żaden nienaturalny sposób podparty. Trzyma się tak od 35 000 lat, więc mnie to wystarczy.Niemniej gdybym zaczął uciekać, nie krępujcie się do mnie przyłączyć".
Jaskinia Dunmore, sierpień 2008.
"Za moment zasiądziecie w tratwach, którymi przeprawicie się przez zalany wodą odcinek groty. Odkąd jaskinia udostępniona została dla zwiedzających, nikt nigdy nie wypadł za burtę, gdyby jednak tym razem wypadki potoczyły się inaczej, jedyną radę jakiej mogę udzielić to ... wstać, bowiem woda w najgłębszym miejscu nie sięga do pasa".Jaskinia Marmurowego Łuku, sierpień 2009.
Swoją drogą jaskiniowcom nieco współczuję. Dzień w dzień powtarzać te same teksty. Po roku powinni mieć prawo wystąpienia o specjalny dodatek do pensji. Tytułem pracy w ekstremalnych warunkach. A jaskinię polecam nawet tym, którzy kilka już w swoim życiu widzieli.
W bliskim sąsiedztwie jaskini znajduje się bodaj osiem zamków, bądź ich ruin. Miłosiernie pokazaliśmy Dudkom tylko dwa z nich, by nadto nie przedłużać oczekiwania na gwiazdę wieczoru - Slieve League. Na donegalskich urwiskach gościliśmy już przed dwoma laty, ale nie pokazać gościom irlandzkich klifów najzwyczajniej w świecie się nie godzi, a te moherowe straciły swój urok wraz z budową centrum informacyjnego, chodników, murków, sklepików, dywaników, kafelków, duperelków. Nadto wciąż niezdobyte pozostawało One Man Path, aleśmy tego ostatecznie i tym razem nie zmienili. One Man Path to wyjątkowo ponoć malownicza ścieżka górska biegnąca skrajem klifu, na wysokości ok 200 m. W najwęższym miejscu ma 60 cm, pomni wyprawy do Glendalough, założyliśmy więc, że Dudkom do gustu raczej nie przypadnie.
Zachód słońca tego dnia podziwiać mieliśmy z grobli olbrzyma, bądź z zamkiem Dunloce w tle. Żaden z tych wariantów nie doczekał się jednak realizacji. Kolejny raz bowiem przegraliśmy wyścig z czasem. Na północnym wybrzeżu zameldowaliśmy się symbolicznie o północy. Mocno sfatygowani i wyprowadzeni w pole przez Bożenę z GPSa, wątpić już zaczynaliśmy czy uda się odnaleźć nasze B&B, a jeśli nawet to czy nas tam ktoś jeszcze wygląda. Na szczęście ciepła sierpniowa noc wszelkie wątpliwości zweryfikowała na naszą korzyść.
Rankiem, nad sadzonym jajkiem i smażonym boczkiem na prędce przemeblowaliśmy plan wyjazdu. Z harmonogramu wypadł zamek Dunloce i, ku mojej bezgranicznej rozpaczy, rozlewnia Bushmillsa. Będzie powód, by w te strony powrócić. Tymczasem ile fabryka dały ruszyliśmy na groblę olbrzyma, a stamtąd na wiszącą kładkę carrick-a-rede. W obu miejscach już gościliśmy z tym, że mostu linowego nie udało nam się przekroczyć z powodu, że był zamknięty (wyścig z czasem). Tym razem ten karygodny stan rzeczy udało się zmienić, lecz blask naszej chwały zdmuchnął jak płonący szyb naftowy bohater dnia - Tommy. Tommy wiosen liczyć mógł może sześć. Na wiszący trzydzieści metrów nad wyzierającymi z wody skałami most wkroczył z matką. Podczas gdy matula nie oglądając się za siebie pomknęła po kładce, dzieciak pozostał w połowie drogi. Próżno rodzicielka wołała z drugiego brzegu "come on Tommy", póki tłum nie podchwycił i począł zgodnie skandować "come on Tommy". Chłopak niesiony dopingiem kibiców ruszył pewnie do przodu, dopadł drugiego końca mostu, za co nagrodzony został pierwszą bodaj w życiu owacją na stojąco.
Po heroicznym wyczynie małoletniego Irysa załadowaliśmy się w auto i ruszyliśmy w kierunku ostatniego punktu wycieczki. W Belfaście, bo o nim mowa, spędzić mieliśmy ino chwilę. Skoro świt dnia następnego Dudki ruszali do Polski. Zdecydowaliśmy się więc na Belfast w pigułce, czyli zwiedzanie miasta odkrytym autobusem. Stolica Irlandii Północnej sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Najeżona dźwigami, strasząca zdemolowanymi budynkami wygląda, jakby ludzie wciąż nie do końca pewni byli, czy warto budować tu coś, co zaraz po przecięciu wstęgi zmiecione może być bombą. W słowach przewodniczki Belfast słynie z boiska piłkarskiego, na którym n lat temu północno irlandzka drużyna pokonała angielską (nie żeby lubili o tym wciąż mówić) i Tytanika, który powstał w tutejszych dokach. Mieszkańcy Belfastu ponoć przyznają, że często pytani są czemuż tak dumni są ze statku, który nie przetrwał nawet pierwszego rejsu. Odpowiadają jednak niezrażeni, że swoją robotę wykonali należycie, a nie ich winą jest, iż kapitanem Tytanika był Anglik, a sternikiem Szkot. Dumą z okrętu przesiąknął nawet element napływowy - jedna z tamtejszych restauracji tajskich nosi nazwę 'THAI tanic'
Pobieżnie wycieczka autobusowa potraktowała temat murali - naściennych malowideł, najczęściej o wydźwięku politycznym. Większość z nich swobodnie aspirować może do miana dzieła sztuki. Pod tym kątem Belfast należy jednak zwiedzać tzw. czarną taksówką, a na to niestety po raz kolejny czasu zabrakło.
Będzie powód żeby wrócić. Tymczasem co zobaczyć się udało, podziwiać można w galerii.
Ahem, ahem. Czy ja dobrze przeczytałam? B&B?? Nie może być?! Nieźle natrzaskaliście kilometrów po irlandzkich drogach ;) Fotki z przyjemnością obejrzałam, mam nawet cichą nadzieję, że kolega zechce podzielić się ze mną nazwą zamków na zdjęciach o numerze 11 i 12. Jako znana amatorka twierdz wszelakich chciałabym kiedyś stanąć oko w oko z wyżej wspomnianymi ruinami. I sama się sobie dziwię, że jeszcze tam nie dotarłam. Ps1. I jak było w B&B? Ps2. Z tym Sligo, to przesada :] Ps3. Rozbawiła mnie rada przewodnika w Marble Arch Caves :]
OdpowiedzUsuńDżizas, to ile dni oni tu byli?? Bo po planie zwiedzania to tak z tydzień wychodzi ;) Podpowiedz mi co mogę Dicie pokazać w 3 dni (myślę o Dublinie, Glendalough i może Kilkenny plus cuś...) Pzdr
OdpowiedzUsuńChyba do was przyjadę z Boberkiem na zwiedzanie :) Ja też tak chcę :DA co z moim kamykiem? Obiecałeś ;p
OdpowiedzUsuńJuż wiem :) Podumałam, przeanalizowałam Waszą trasę i doszłam do wniosku, że jedenastka to Monea, a dwunastka Tully! Ha! Fajne zameczki :)
OdpowiedzUsuńWlasnie, wlasnie :)
OdpowiedzUsuńNie mylą Cię oczy:). Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że w okolicy nie było innej opcji noclegu, a zależało mi, by dystans do Grobli Olbrzyma i kładki był jak najmniejszy. Samo B&B bardzo było przyjemne, choć jak mówię na miejsce dotarłem w stanie skrajnego wyczerpania i twarde łóżko w klasztornej celi przyjąłbym z wdzięcznością ;)Zamki rozszyfrowałeś bezbłędnie samodzielnie, a w okolicy jest ich znacznie więcej, choć nie potrafię powiedzieć w jakiej kondycji są pozostałe.
OdpowiedzUsuńTo była trzydniowa sesja intensywnego zwiedzania. Nie oszczędzaliśmy się :).Glendalough koniecznie, Dublin też, zwłaszcza katedra Patryka i rozlewnia Guinnessa. Od Ciebie nie tak daleko jest zdaje się do zamku Cashel. Dwa fajne miejsce są na południu - w okolicy Wexfordu, bądź Waterfordu. Tylko kurcze nie pamiętam co to było, a pozbawiony jestem w tej chwili wsparcia w postaci mojego doskonałego przewodnika National Geographic
OdpowiedzUsuńWpadaj, wpadaj. Anieśka nie może się Ciebie doczekać ;). Jeśli dasz mi swój nowy adres, kamyk przyjdzie do Ciebie pocztą :).
OdpowiedzUsuńZa to ja potrafię, bo tak się składa, że zwiedziłam wszystkie... tylko nie Moneę i Tully! Dlatego nie skojarzyłam ich z wyglądu. Dopiero potem mnie oświeciło ;) Fajny zameczek jest w Enniskillen, a jeszcze lepszy w Crom. Castle Archdale, Portora i Balfour - dla mnie fajne, ale [jak pewnie wiesz zamki to moja pasja] niekoniecznie dla innych. Powiedziałabym, że są dla koneserów ;) Jest też Castle Caldwell - mocno porośnięty, schowany wśród drzew ;) W pobliżu Enniskillen jest też Castle Coole, który mnie konkretnie rozczarował :) Jest to szumnie nazwana neoklasycystyczna rezydencja, mająca tyle wspólnego z zamkiem, co ja z matką Teresą ;) No i "w sąsiedztwie" jest też Parke's Castle, ale tam chyba byłeś - jeśli mnie pamięć nie zawodzi. "Zamki rozszyfrowałEś" - o kurde, ale zniewaga. Jeszcze nikt do tej pory nie podważył mojej kobiecości ;) No, ale przecież kiedyś musi być ten pierwszy raz ;)
OdpowiedzUsuńW dzisiejszych czasach nie ma rzeczy pewnych. Biegaczka z RPA całe życie nie wiedziała, że w niewielkiej części jest mężczyzną. Wybacz, ale od tamtej pory w nic nie wierzę na słowo ;)
OdpowiedzUsuńTakie koncentraty bardzo lubię, oby takich więcej! Wycieczki rulez :)
OdpowiedzUsuńNom, musze obczaić Cashel, Pendragon chyba niedawno o nim pisał mi się spodobał! Thx :)
OdpowiedzUsuńHip Hip Hurra :). A za 6 godzin wylatuje na kolejną - do egzotycznej Turcji. Na blogu cisza wiec będzie do października. Czuwaj!
OdpowiedzUsuńZapomniałeś za internet zapłacić? :)
OdpowiedzUsuńLeczę się z uzależnienia internetowego. Także psst, tajemnica... :)
OdpowiedzUsuńOhoho!
OdpowiedzUsuń