piątek, 5 czerwca 2009

Wielka głowa z cukru

Lato wyjątkowo się w tym roku przeciągnęło. Tydzień już będzie jak nie dość, że nie pada, to jeszcze słońce nieprzerwanie żarzy się na bezchmurnym niebie. W niedziele oboje z Anieśką staraliśmy się nawet nie oddychać za głośno, co by pogody nie spłoszyć. W nocy nie zdążyłem chociaż pomyśleć by zachrapać, a już sypały się na mą głowę razy. Wody nawet w toalecie nie spuszczaliśmy, w obawie, że na byle hałas nieśmiałe irlandzkie słońce skryje się znów za warstwą ołowianych chmur. Wszystko dlatego, że wraz z poniedziałkiem nadszedł dla mnie dzień wolny od kieratu, a na dokładkę bank holiday. Bonus w postaci ładnej pogody wydawał się w takim zestawie mało prawdopodobny. A jednak.

Seacik wciąż niedomaga, nieco strach więc od Naas się nadto oddalać. W tych okolicznościach zdecydowaliśmy się na turnee po pobliskich górach Wicklow. Wycieczkę zaczęliśmy od wysokiego C, tak wysokiego jak Wielka Głowa z Cukru (Great Sugar Loaf), na którą się wdrapaliśmy. Sugar Loaf to szczyt we Wschodnich Górach Wicklow, być może nie imponujący wysokością (501 m), ale z pewnością bardzo charakterystyczny. 
Co zaskakujące najcięższym odcinkiem wspinaczki okazał się dojazd pod samo zbocze. Kierowani niejasnymi wskazówkami miejscowych straciliśmy górę z oczu na rzecz drzew, krzewów i niewielkich skałek, by po chwili dostrzec ją ... we wstecznym lusterku. Koniec końców, dzięki intuicji Anieśki trafiliśmy na miejsce i całe szczęście. Widok ze szczytu był bowiem znakomity i właściwie darmowy, jako że wejście nie było specjalnie wymagające.

Opromienieni chwałą zdobywców czubka Głowy z Cukru turnee po górach Wicklow kontynuowaliśmy w ogrodach Mount Usher, gdzieśmy ostatecznie zalegli błogo nad rzeczką opodal krzaczka. Słoneczko przypiekało, na lewo srebrzył się Eucalyptus pauciflora, po prawej pochylał ku ziemi Cupressus lusitanica, na drugim brzegu dreptał niezdarnie Grus grus. Jak u Orzeszkowej.

Sculpture in Woodlands odwiedziliśmy, by liznąć odrobinę kultury i nie mam na myśli mrożonego jogurtu. Sculpture in Woodlands to dwadzieścia ... hmm ... dzieł wykonanych z drewna. Może nieco nowoczesnych, może nieco trudnych do rozszyfrowania, ale rozmieszczonych wzdłuż biegnącego lasem szlaku i ... miało być fajnie. Kolejny raz niestety słoma wyszła nam z butów i na sztuce śmy się nic a nic nie poznali. Najpierw szlak cośmy obrali przeciągnął nas obok czegoś na podobę nieco sfatygowanego, drewnianego delfina wbitego nosem w ziemie, by następnie wywieść nas z powrotem na parking. Sam fakt istnienia tak idiotycznego szlaku mocno nas rozsierdził, a gdy jeszcze wyszło na jaw, że wysoki, kanciasty słup, z prostokątnym otworem, również należy do tutejszych dzieł, zgodnie uznaliśmy, że nie rozpoznalibyśmy rzeźby, choćby puknęła nas w ramię i spytała którędy na Grunwald. Taktyczny odwrót był jedynym rozsądnym rozwiązaniem

Meeting of the waters po raz kolejny tylko udowodniło, że Irlandczycy gotowi są nasikać na polną drogę, przyozdobić to zgrabną tabliczką, oznaczyć gwiazdką na mapie i ogłosić atrakcją turystyczną. Tyle ruin zamków porasta w samotności bluszczem w szczerym polu, a miejscowi promują dwie, łączące się bez wrzawy odnogi rzeki. Genialne. U zbiegu rzek leży również knajpka The Meetings, gdzie nabyć można jećku, bądź pićku i tak wyposażony zasiąść sobie nad wodą. Nie zdziwiłbym się, gdyby właściciele odpowiedzialni byli za przekonywanie ludzi, że spotkanie wód to atrakcja turystyczna.

Do doliny Glenmalure sami nie byliśmy w zasadzie do końca pewni po co jedziemy, ale zobaczywszy pędzący zboczem góry mini-wodospad i międzynarodowy znak oznaczający początek trasy pieszej, uznaliśmy, że pewnie właśnie po to. Trasa wiodła obrzeżem czyjejś posesji (jak informowała uspokajająco tabliczka, za wiedzą i zgodą jej właściciela), następnie zygzakiem w górę zbocza i, jak sądziliśmy, na szczyt. Nic bardziej błędnego. Ścieżka skończyła się nagle po środku niczego, a kolejna tabliczka obwieszczała, że to by było na tyle, dalej zaczynają się góry (!?), a wstęp bez odpowiedniego obuwia, mapy i kompasu to raczej średni pomysł. Przy czym odpowiednie obuwie oznaczać musiało kalosze, na szczyt bowiem prowadziły mokradła i grzęzawiska. Świetny pomysł taka tabliczka. Bardzo przydatna. Na dole! Na pocieszenie musiały wystarczyć widoki. Mnie, bo Anieśce wystarczyła łowieczka.
Na Sally Gap jechaliśmy bardziej z obowiązku, niż dla przyjemności. Sygnałów, że to więcej niż dwie drogi regionalne, krzyżujące się w szczerym polu, jakeśmy po pierwszej wizycie sądzili, nie dało się jednak dłużej ignorować. Tym razem odnaleźliśmy tabliczkę z napisem "Sally Gap". I nic więcej. Jeśli ktoś wie na czym polegać miałby fenomen tego miejsca, bardzo proszę o kontakt.

I byłoby to na tyle, gdyby na Sally Gap nie zajechała ciężarówka wojskowa. Po chwili z paki wyskoczyli dwaj wojacy i zalegli po obu stronach drogi celując z rkm`ów nie tyle do nas, co raczej za nas. Przez moment sądziliśmy, że irlandzki wywiad działa niesłychanie skutecznie. Dopiero co stwierdziliśmy głośno, że takie Góry Wicklow to idealne miejsce na napad rabunkowy. Samochód pojawia się raz na 30 minut, zero świadków. Nic tylko rozrzucić na drodze kolczatkę, pozbawić załogę kosztowności i gotówki, a kluczyki i komórkę zostawić trzy kilometry dalej, by zyskać czas na ucieczkę.

Tymczasem dwaj kolejni żołdacy wyskoczyli z ciężarówki i taszcząc coś ciężkiego pomknęli w pole. My natomiast nie niepokojeni przez nikogo, z pełnymi gaciami i bezcennym wyrazem twarzy ruszyliśmy w kierunku zachodzącego słońca.

Ostatecznie Sally Gap ma jednak coś w sobie...

A nieznaną, bo skąpaną w słońcu, stronę Irlandii można podziwiać tutaj.

13 komentarzy:

  1. No bardzo ładnie. Faktycznie przytyłeś ;PA te okienka i krzesełka zawieszone w powietrzu tez widzieliście? Mnie się podobają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie ze względu na te krzesełka i okienka wcieliliśmy Sculpture in Woodlands do planu wycieczki. Ale okazało się, że mapa na tablicy orientacyjnej ni jak miała się do topografii terenu, a jedyny widoczny szlak przywiódł nas z powrotem na parking, na czym skończyła się nasza cierpliwość. Pojawiło się też podejrzenie, że rzeźby zostały ukradzione, bowiem na jednym ze zdjęć eksponatów wyczailiśmy takie pokręcone kręgle. Na fotce było ich 11, w rzeczywistości chyba 4. Wniosek prosty - Polacy tu byli ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. Wcale nie przytyłem !!! Od słońca spuchłem. Nie słyszałaś o rozszerzalności cieplnej?

    OdpowiedzUsuń
  4. Krzesło w powietrzu bardzo mi się spodobało :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sally GapPo pierwsze: Wrzosy więc ekhm... nie ta pora roku ;pPo drugie: Geologia - tam zaczyna swój bieg rzeka LiffeyPo trzecie: Ptaki - ornitologiem nie jesteś (chyba) więc pominę.Po czwarte: Historia - tamtędy kiedyś wiódł szlak, którym prowadzono niewolników w czasach najazdów Wikingów. Ogólnie był tam kiedyś ważny szlak handlowy.Po piąte: Znów historia - ponoć jest tam kamień który druidzi wykorzystywali do osądzania winnych (jeśli umieszczony na głazie mniejszy głaz stoczył się na głowę obwinianego stojącego pod nim to był dowód na jego winę.)Po szóste: Legenda - ponoć zmarł tam św. Patryk i został zabrany do nieba na koniu wraz z Oisinem.Po siódme: Baśnie - ponoć jest tam cała masa skrzatów i elfów (więc należy pilnować rzeczy osobistych, bo te miejscowe ponoć złośliwe są i kradną - a potem się wykręcają kleptomanią ;p)Starczy???Gratuluję udanego wyjazdu :) I pogody, bo u nas od dwóch tygodni leje :/A co do rzeźb, to mi się podobało okienko :DI L. ma rację Irlandia Ci służy pyzo :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Proponuję zajrzeć na stronę http://www.tpi.poznan.pl/index.php?pid=69 Sally Gap opisane tak, że chce się zobaczyć. PozdrawiamP.S Wspaniały blog: Wspaniałe opisy, nietuzinkowi bohaterowie. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Link nie działa, proponuję więc taki sposób dostania się do celu: Towarzystwo Polsko-Irlandzkie: http://www.tpi.poznan.pl/ po lewej stronie zakładka: Turystyka----->Sally Gap. Miłego czytania. [spróbuję jeszcze raz: http://www.tpi.poznan.pl/index.php?pid=69 ]

    OdpowiedzUsuń
  8. Aha, czyli nie doceniłem powagi miejsca. Nic to, trzeci raz już nie jadę. Pogody nie ma co gratulować. Dzisiaj wszystko wróciło do normy, cały dzień leje i ponoć przez najbliższy tydzień nie ma co się spodziewać poprawy. Te kilka słonecznych dni było najwidoczniej czyimś przeoczeniem, za które przyjdzie nam z nawiązką zapłacić. I stanowczo wypraszam sobie pyzę!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Link działa, gdy usunie się spacje. Ciężar historyczny Sally Gap faktycznie może być imponujący, ale zero we mnie z poety. Dla mnie wciąż pozostaje skrzyżowaniem, cóż z tego, że tak wysoko położonym. Może to kwestia pory roku, może jak wrzosy zakwitną widok robi większe wrażenie.Co ciekawe w niewielkiej odległości od Sally Gap, znajduje się Wicklow Gap, o którym słowa na podanej przez Ciebie stronie nie ma, a które osobiście uważam za dalece bardziej interesujące.Dzięki za dobre słowo i namiary na tpi.poznan.pl, z pewnością przyda się w przyszłości. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Żałuj, że delfina po przejściach nie widziałeś ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. No i co?Człowiek Ci tu ze serduchem podpowiada coś przeoczył ślepaku na tym Sally Gap a ty żadnej nagrody nie przyobiecasz? Pyzulku może być? Klusku? ;p

    OdpowiedzUsuń
  12. Noo doigrałaś się. Teraz przekitrane masz na całej linii. Jak już Anieśka skończy z Tobą za nazbyt poufałe nazwanie mnie 'Pyzulkiem', ja policzę się z Tobą za 'Kluska'. Buahahaha

    OdpowiedzUsuń
  13. Zaczynam kopać bunkier... Klusku ;p

    OdpowiedzUsuń