poniedziałek, 11 maja 2009

Się skacze, się pływa...

Od czasu pewnego prowadzę tryb życia, który z przymrużeniem oka i w odpowiednim oświetleniu można by uznać za zdrowy. Ponoć to teraz modne. Nie żebym zaraz wcinał kiełki i gotowane warzywa w ilości przemysłowej. Ot, staram się nie jeść na noc, kłaść się nie później niż o 1:00 i spać z rękoma na kołderce. Nie palę, alkohol spożywam w ilościach umiarkowanych(będę trzymał się tej wersji niezależnie co twierdzi Anieśka), nie biorę narkotyków. Tylko cole żłopię bez opamiętania, ale nobody is perfect. Cztery do pięciu dni w tygodniu wyciskam siódme poty na siłowni, w każdy sobotni poranek kopię piłkę, a od niedawno zapałałem jeszcze szczerym uczuciem do squasha. A, no i wędkuję. To ponoć też sport, choć niektórzy twierdzą, że tylko inna nazwa dla picia w plenerze. Nawet Anieśka wymieniła kanapę na wierzchowca. Słowem: żyjemy aktywnie i co do jednego jesteśmy zgodni: nigdy jeszcze nie czuliśmy się tak źle.

Anieśka snuje się po mieszkaniu taszcząc między kolanami niewidocznego arbuza i skarży się na bóle mięśni nie znanych jeszcze współczesnej medycynie. Ja przez niemal dwa miesiące leczyłem uraz stawu skokowego, miesiąc cierpiałem na zagadkowe bóle nadgarstka, trzy tygodnie narzekałem na naciągnięty mięsień dwugłowy uda. Obecnie uskarżam się na dokuczliwy ból w okolicy czwartego żebra i z niecierpliwością oczekuje na zejście śliwkowego paznokcia u stopy.

Mało? Ból fizyczny to pestka w porównaniu z torturą dla duszy, w którą obfitował miniony weekend. Ze względu na plagę kontuzji tradycyjne sobotnie konsultacje kadry piłkarskiej stanęły pod poważnym znakiem zapytania. Na szczęście seria szybkich ruchów transferowych pozwoliła skompletować ośmioosobową ekipę, z której niejako przypadkiem połowa okazała się być Słowakami. Mecz międzypaństwowy był oczywistą konsekwencją takiego stanu rzeczy.

Kajtkiem będąc grywałem z Ojcem Dyrektorem w ping-ponga na stole w jadalni. Pudełka od kaset magnetofonowych robiły za siatkę, reszta sprzętu była już w pełni profesjonalna. Ojciec Dyrektor idiotów z nas nie robił, nie podkładał się, w związku z czym porażkę 2:11 poczytywałem sobie za osobisty sukces. Każdy zdobyty punkt był jak święto narodowe, jak bramka w finale ligi mistrzów. Jasnym jest do czego zmierzam?

Nigdy więcej nie zebrałem takich batów jak wtedy. Aż do ostatniej soboty. Mecz zakończył się wynikiem 6:28. Ciężko się pozbierać po takim łomocie. Teraz dopiero wiem co czuli zawodnicy San Marino. Chlipałbym skulony w kącie przez sobotę i pół niedzieli, liżąc rany na honorze i składając rozsypaną jak puzzle godność, gdybym nie żył już arcyważnym pojedynkiem warszawskiej Legii z krakowską Wisłą.

Oliwy do ogniska rywalizacji dolewaliśmy z Niziołkiem, zatwardziałym fanem Białej Gwiazdy, od dobrych dwóch tygodni. Groźby, szyderstwa, pogróżki i kpiny fruwały jak nietoperze. Im bliżej do meczu, tym bardziej oczywistym stawało się, że zwycięzca weźmie w niedzielny wieczór wszystko: cześć, honor, szacunek. Legia poległa 1:0. Jutro boję się iść do pracy.

Ktokolwiek pierwszy powiedział, że sport to zdrowie najwyraźniej był miłośnikiem szachów.

15 komentarzy:

  1. Nie wypowiem się na temat Anieśki (z obawy przed moim przyszłym bólem głowy), ale Ty po prostu się starzejesz!!! Niedługo może zostaniesz wymieniony na nowszy model... Wiesz taki bez stękania, jęczenia przy wstawaniu z fotela, skrzypienia i strzelania w kościach i zakoli ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem sport to zdrowie, lecz... nieprzyzwyczajonym szkodzi :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze tańce poćwicz ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Sportu jeszcze nie uprawiam ale już rzuciłam palenie co zaowocowało pobytem w szpitalu. Nad resztą poważnie się zastanowię:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba wiosna przyszła, takie zdrowotne trendy widzę. Jako stary weteran rezygnowania z siłowni i rzucania palenia powiem Ci, że z każdym razem podjęcie kolejnej próby przychodzi trudniej. Efekt jo-jo i tak dalej. Obyś nie musiał doświadczyć na sobie co mam na myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tell me more, hehe. Koleżanka po grze w hurlinga (Irlandka, profesjonalna drużyna) ma złamany i opuchnięty palec wskazujący (oberwała kijem, auć!), kolega po grze w nogę chodził o kulach kilka tygodni (inny gracz mu nadepnął na stopę i kość pękła...), a kiedyś kolega po AWF-ie w czasie gry w nogę sam sobie skręcił kolano.... 2 operacje za ciążką kasę pomogły i znowu gra. Ja bym chyba nie miała odwagi ;) Osobiście pływam, więc w basenie o głebokości 120 cm nic mi raczej nie grozi, a jak byłam nastolatką to pływałam w mazurskich jeziorach, sama lub z koleżanką, że też mi rodzice pozwalali! :] Ostrożnie z tym sportem ;) Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystkie Twoje zarzuty wyssane są z palca. Oprócz zakoli ;). Każdy jednak wie od czego powstają zakola .... :>

    OdpowiedzUsuń
  8. Tyle że im bardziej ja jestem przyzwyczajony, tym bardziej on mi szkodzi :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie godzi się tak ryzykować kontuzjami u siebie i najbliższego otoczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jasny to sygnał od organizmu, by zdrowie dawkować powoli, bez zbędnych wstrząsów. Na przykład nie tyle ograniczyć jedzenie, co chwycić cięższe sztućce...

    OdpowiedzUsuń
  11. We wrześniu dwa tygodnie na słonecznej plaży się szykują. Coś trza ze sobą zrobić, bo znowu psy będą się kości zlatywać. A Twoje ostrzeżenie, jako pochodzące od specjalisty z bogatym doświadczeniem, potraktuję śmiertelnie poważnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Niektórzy tak już mają. Ostatnio myślałem, że oszukam zły los i w piłkę pójdę pograć na ... playstation. Rano obudził mnie bolący kciuk. Jak nic zakwasy od operowania padem. Jestem zgubiony. Tylko czekać, aż zwichnę sobie rękę przewracając strony Przeglądu Sportowego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak to sobie tłumacz ;p Pewnie nawet Anieśka nie powie Ci na razie nic innego dopóki nowszego modelu nie znajdzie ;p Chociaż może ten jej "dziwny chód" wcale nie od jazdy konnej... a może i od jazdy ;D

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja Cię ostrzegam! Jeszcze słowo... ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Anieśką mnie straszysz, czy sobą?? :p

    OdpowiedzUsuń