Dla pracujących na drugą zmianę, a na domiar złego również w soboty i niedziele "piątek wieczór" to termin martwy. My postanowiliśmy go wskrzesić. We wtorek. Przewidując tego dnia wczesne zakończenie pracy Kostek wyszedł z pochwały godną inicjatywą i zaprosił wszystkich na Gorzką Żołądkową, co to z wesela brata jeszcze pozostała.
Wstępnie do Kostka udać się miałem z bucisza, ale wobec wyjątkowo nie sprzyjającej aury pogodowej zdanie zmieniłem i wystrojony zasiadłem za sterami samochodu z zamiarem pozostawienia go na noc pod kostkowymi drzwiami. W głębi duszy dobry ze mnie człowiek, więc wydziubałem numer Pana Szpili.
- Gotowy jesteś? - zagadnąłem.
- Prawie.
- Z Dżaskiem się dogadałeś?
- Mamy się spotkać na parkingu pod sklepem, skąd taksówka zabierze nas do Kostka.
- Zamówiłeś już taksówkę?
- Nie - Szpila doskonale radził sobie z ciągłym ogniem pytań.
- To nie zamawiaj. Jadę autem, zabiorę was z parkingu.
10 minut później, zgarnąwszy uprzednio Antonia, zajechałem na parking. Pan Szpila już czekał. Dwóch oficerów Gardy w nieoznakowanym samochodzie dołączyło po krótkiej chwili.
- Ty prowadzisz to auto? - zagadnął mnie gruby funkcjonariusz bez zbędnych wstępów.
- Ja - odparłem przeklinając się w myślach za przekroczenie skrzyżowania na ciemno żółtym.
- A to kto? - spytał wskazując Pana Szpilę.
- Mój nawigator - miałem powiedzieć, ale stwierdziłem, że żart jest zbyt słaby by ryzykować - Kolega, którego miałem zabrać na imprezę.
- A gdzie kolega mieszka?
- 3 minuty spacerkiem stąd - odparł 'kolega'.
- Czemuż w takim razie umówiliście się tutaj? - wrócił do mnie tonem detektywa, który właśnie odkrył nieścisłość w zeznaniu oskarżonego.
- Bo to w połowie drogi między nim, a drugim kolegą, którego mam zabrać na imprezę, a który jak zawsze się spóźnia.
- Hmmm - gruby funkcjonariusz trawił to przez moment - pozwolisz, że rozejrzę się w samochodzie.
Pozwoliłem.
Seacik trząsł się przez chwilę, aż martwić zacząłem się o Antonia, który wciąż siedział na przednim siedzeniu. W końcu zdyszany nieco gardziarz skończył buszować we wnętrzu, obszedł samochód dokoła i poprosił o otwarcie bagażnika. Na widok proszku w czarnym, plastikowym worku spojrzał na mnie tryumfalnie. Spróbował odrobinę, a wyraźnie nie wiedząc co o tym sądzić kolejną porcję wtarł w dziąsło*.
- Zanęta na ryby - wyjaśniłem, gdy szykował się do wciągnięcia kolejnej porcji nosem.
- Yhhm, rozumiem - chrząknął lekko zażenowany - Zatrzymaliśmy was, gdyż wydało nam się podejrzane, że spotykacie się na sklepowym parkingu, po jego zamknięciu. Wszystko jednak wydaje się w porządku. Dobranoc.
Ktoś mógłby powiedzieć, że nie miał prawa przeszukać samochodu, a powody do zatrzymania były absurdalne, ale mnie wydało się to urocze. Wątpię czy w Polsce chciałoby się władzy wyjść na deszcz z radiolki, bo jakiś samochód wjechał właśnie na parking zamkniętego sklepu.
Sama impreza się nieco international okazała, ze względu na obecność takiej słowackiej parki. W pierwszej chwili mieliśmy ich złomotać, w odwecie za ostatnie dwa sobotnie mecze, ale ostatecznie odpuściliśmy temat. I tu ciekawostka. O tym jak Polaków widzą miejscowi, epopeję możnaby napisać. Jak nas postrzegają inni emigranci, uświadomił nam Mucha. I trafił w sedno.
Otóż Mucha był kiedyś świadkiem spotkania dwóch Polaków. Rok się chłopaki nie widzieli, więc było co nadrabiać.
- Co słychać? - zaczął wg relacji Muchy Polak nr 1.
- A pracę zmieniłem - odparl Polak nr 2.
- Taak? - Polak nr 1 natychmiast się ożywił - A ile masz teraz na godzinę?
To jest to, co zdaniem Muchy odróżnia Polaków od dzielnego narodu słowackiego. "ILE?". I nie sposób nie przyznać mu racji. Gdy zmieniliśmy mieszkanie, mało kogo interesowała lokalizacja, liczba pokoi, rodzaj ogrzewania. Nawet ślusarz podczas wymiany zamka w drzwiach balkonowych, czuł się w obowiązku spytać ile płacimy za mieszkanie. Ostatecznie musieliśmy stworzyć z Anieśką wyimaginowaną klauzulę w umowie wynajmu, obejmującą wysokość czynszu tajemnicą handlową.
"Ile" działa w każdą stronę. Zmienisz samochód - ile dałeś? Zmienisz pracę - ile ci płacą?. Zapiszesz się na salsę** - ile bulisz? Znajomy Który Wolałby Pewnie Pozostać Anonimowym (Śledzik) opowiadał, że się koleżance kiedyś pochwalił zakupem nowego sprzętu do ogrodu. "Ile dałeś?" było natychmiastowym odruchem bezwarunkowym. A przecież sprzęt do ogrodu może oznaczać grilla, kosiarkę, plastikowe meble, bądź środek do walki ze ślimakami. Tylko kogo obchodzi co to za sprzęt?
I jeszcze do tego wygrywają z nami w gałę. Wkurzają mnie Ci Słowacy.
*) Istnieje niewielka szansa, że na skutek znacznych ilości Gorzkiej Żołądkowej pomieszałem niektóre fakty.
**) Wydarzenia są fikcyjne, o ewentualnej zbieżności mowy być nie może...
Mały kompleksik musisz mieć, jako Polak, nie? Ostatecznie lepiej, żeby to był kompleks niższości wobec Słowaków, niż jakiś inny ;>
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o auta, to najpier pytam o markę, potem silnik, kolor i dopiero cenę ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze brakuje, żeby mi który Anieśkę zbałamucił. Żaden psycholog by mnie z tego uprzedzenia nie wyleczył. Żebro doskwiera coraz mniej, w sobotę kompleks przełamiemy...
OdpowiedzUsuńWłaściwa kolejność. Choć dziwię się, że silnik interesuje Cię bardziej niż kolor? Dziwię się, że, jako kobietę, silnik interesuje Cię w ogóle ;)
OdpowiedzUsuń