Okres międzyświąteczny upłynął na szeroko zakrojonych badaniach nad zachowaniem mężczyzny w naturalnym środowisku bez nadzoru. Otrzymane wyniki nie wprowadziły w zasadzie w temat nic nowego. Okazało się bowiem, że niedobór kobiety w bezpośrednim otoczeniu dezorganizuje godziny snu, znacznie podnosi stężenie alkoholu we krwi, brudnych naczyń w zlewie i pieniędzy w portfelu. Ostatni punkt jest jednak mocno dyskusyjnym jako, że wyniki zostały nieco sfałszowane intratną sesją nocnego pokera ze Śledzikami. Ponadto dowiedziono, że mężczyzna, mimo, że na co dzień odpowiedzialny za dostarczanie pokarmu, pod nieobecność kobiety wykazuje podwyższoną skłonność do eksperymentowania z daniami gotowymi. Istnieją jednak podejrzenia, że na ten stan rzeczy decydujący wpływ mógł mieć jednak grafik w pracy, utrzymujący badanego osobnika po za domem w godzinach 13-22.
Zadziwiający pozostaje gwałtowny wzrost aktywności mężczyzny wraz ze zbliżającym się wielkimi krokami końcem bezkrólewia. Naraz znajduje się powód by pościelić łóżko (mimo, że wciąż zaraz trzeba będzie je rozgrzebać), pozbyć się stosu garów ze zlewu, czy usunąć, powstałe w zalegającym na podłodze kurzu ślady stóp z salonu.
Tyle w kwestii przerwy świątecznej. W kwestii Sylwestra nie mam niestety więcej do powiedzenia. W efekcie poważnych kłopotów zdrowotno-kondycyjnych plany powitania Nowego Roku zostały natychmiastowo anulowane. Sylwestra spędziliśmy na kanapie w dużym pokoju. Plan żegnania odchodzącego roku został ograniczony do minimum - pół litra na łba. Żarcik. Do francuskiego szampana i odliczania w polskim radiu oczywiście. Nawet ten plan zweryfikowało jednak życie. Nasz dostawca internetu postanowił akurat w ten dzień mieć awarię. Ostatnie minuty do dwunastej upłynęły więc na gorączkowym poszukiwaniu stacji radiowej bądź telewizyjnej rokującej (bardzo ładne w sylwestrowym kontekście słowo) jakiekolwiek nadzieje na odliczanie, co jak się dwa lata wcześniej boleśnie przekonaliśmy nie jest tu bynajmniej sprawą szeroko praktykowaną.
Szampan został otwarty z opóźnieniem, na co złożyły się dwa fakty: odliczanie w radiu rozpoczęło się od czterech (pan redaktor kapkę chyba przysnął), a butelka była tak zakorkowana, że musieliśmy z Fidelem połączyć nasze moce, co by się do niej dobrać. No a potem nastąpiło to co w Sylwestrze spędzonym w Naas tak naprawdę rozczarowuje. Bo o ile w Polsce niebo o 12 przypomina ludziom ... hmmm bardziej zaawansowanym wiekowo nalot na Warszawę w 39, o tyle w Irlandii bardziej mi się kojarzyło z 27 października. Lub 12 lutego. Ot, kilka wyjątkowo zakłopotanych, samotnych rozbłysków, rodzinka z naprzeciwka wyległa na ulice, odpaliła panzerfausta w pobliskie drzewo i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wróciła po własnych śladach.
Nie wiem jak wyglądało powitanie nowego roku w większych miastach, ale na podstawie raportu agenta z terenu przypuszczam, że Irlandczycy, nie obchodzą Sylwestra specjalnie hucznie. W pubach, gdy gong ogłasza wybicie dwunastej podnoszą głowę z nad kufli, wykonują kilka telefonów, wymieniają kilka uścisków i wracają do przerwanego zajęcia. Ale jak to Śledzik bardzo ładnie zauważył, oni nie wiążą wielkich nadziei z nowym rokiem, bo już stary był dla nich dobry.
Kolejnego owocnego roku ,niech obdaruje Cię jak największą ilością weny twórczej jak w tłustych latach poprzednich, czego Tobie, sobie, i innym czytaczą życzę
OdpowiedzUsuńA dziękuje uprzejmie Panie Kierowniku. Również wszystkiego dobrego w Nowym Roku życzę.
OdpowiedzUsuń"Poczytuje" Twoj blog wiec zostawiam swoj slad. Podoba mi sie Twoje wywazone spojrzenie na emigracyjne zycie.
OdpowiedzUsuńBóg zapłać za ślad i za dobre słowo :). Obawiałem się, że moje spojrzenie na emigracyjne życie, jest wręcz ciut zbyt radykalne, ale jak to się mówi człowiek uczy się całe życie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKurna, madry ten Sledzik jest ;)Pzdr
OdpowiedzUsuńMiewa przebłyski... ;)
OdpowiedzUsuń