Przez niemal dwa lata skład naszej małej, aldikowskiej społeczności ulegał jedynie niewielkim fluktuacjom i wzmocnieniom wynikającym z dynamicznego rozwoju firmy i rosnącej liczby nowo otwartych sklepów. Tym większym zaskoczeniem była rewolucja kadrowa, która wybuchła w czerwcu. W ciągu pięciu miesięcy przez nasz dział przewinęło się więcej osób niż przez łóżko Frytki. Dość powiedzieć, że przewaga pracowników przyjętych po czerwcu do starej gwardii wynosi w chwili obecnej 7:5, a kolejna szóstka potencjalnych świeżaków nie przeszła pomyślnie testów i po góra 5 tygodniach dostała pozwolenie na szukanie sobie nowego pracodawcy.
Skład został więc gruntownie przebudowany, a na gwiazdę zespołu w tempie ekspresowym wyrósł Robi - tubylec (sic!). Najważniejszym, a w zasadzie jedynym kryterium efektywności pracownika jest średni pick-rate tygodniowy (liczba spakowanych na godzinę skrzynek). Według normy zakładowej wynosić ma co najmniej 350 i nie daje się tu pardonu. Ta część z odrzuconej szóstki, która nie zrezygnowała sama, została do rezygnacji przymuszona właśnie ze względu na brak perspektyw na wyrobienie pick-rate`a w dalekiej choćby przyszłości.
Był kiedyś łepek, który na koniec okresu próbnego wyrabiał ok 340 skrzynek na godzinę, co nie znalazło oczywiście uznania w oczach naszego Kołcza. Dostał jednak dwa tygodnie ma dobicie do 350. Oba zakończył osiągając 352, co wciąż nie satysfakcjonowała Kołcza, który wychodził z założenia, że skoro łebkowi pali się koło tyłka powinien dać z siebie wszystko. Skoro 352 to jest właśnie wszystko, to on niekoniecznie widzi tu dla niego miejsce. I choć w końcu podpisał z nim kontrakt, to sygnał był aż nadto wyraźny.
Nawet pracownicy z dłuższym stażem nie mogli liczyć na taryfę ulgową. Endrju po dwóch kolejnych tygodniach zakończonych pick-rate`m na poziome 340 zaproszony został do pokoju zwierzeń na małą pogawędkę. Skraw pozbawiony został wszelkich wynikających z długiego stażu pracy przywilejów na czas pick-rate`owej indolencji.
Czterech z sześciu pracowników, którzy nie znaleźli uznania w oczach Kołcza, po miesiącu zostali wezwani na dywanik, gdzie nasz wszechmogący naszkicował ich przyszłość w wypadku podtrzymania obecnej formy. Szkic ten nie trafił za specjalnie do ich wyobraźni wobec czego dziś pracują gdzie indziej.
Robiemu tymczasem przez niemal dwa miesiące udało, się wyśrubować zawrotny pick-rate 210. Raz. I nigdy tego sukcesu nie powtórzył, co przyniosło mu tytuł Najgorszego Pickera Ever. Wśród reszty ekipy z wyłączeniem Donala, bo ten zdawał się dostrzegać w nim coś czego nie dostrzegali inni. Choć w przeszłości zwalniał ludzi dużo wcześniej, za dużo lepsze pick-rate`y, Robi nie otrzymał nawet zaproszenia do pokoju zwierzeń, w celu uświadomienia mu historycznej wręcz marności swoich osiągnięć. Nawet wyjątkowo wyrazisty fakt, że cała trójka pracowników przyjętych po naszym irlandzkim gwiazdorze przeskoczyła go pod względem pick-rate`a już w pierwszym tygodniu, nie natchnął Donala do jakichkolwiek działań.
W końcu, gdy wskaźnik frustracji w zespole wkroczył na czerwone pole, ruszyłem do Donala dopytać, czy wyrabianie pick-rate`a nie obowiązuje już wszystkich, czy może tylko miejscowych. Po dramatycznej próbie obrony Kołcz złożył ostatecznie broń, przyznał, że zaangażowanie Robiego jest wyjątkowo marnym dowcipem i zawezwał go przed swe oblicze. Póki co jedynym efektem pouczającej rozmowy jest wzrost morale w zespole, ale wszyscy zgodnie dajemy Rodzynkowi szanse.
I mam nadzieje, że to jest jasne: to nie jest kwestia zawiści, bądź żądzy krwi. Robi prywatnie jest bardzo w porządku gościem i nikt nie chce, by został zwolniony. Doskonale jednak rozumiem rozżalenie chłopaków, bo albo od wszystkich wymaga się pick-rate`a 350albo od nikogo, albo nad wszystkimi stoi się z batem, albo nad nikim.
Robiego tymczasem zdaje się chronić immunitet narodowościowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz