O Paryżu słyszałem wiele opinii. Jedne głosiły, że to miasto o niepowtarzalnym klimacie, inne natomiast mówiły o rozczarowaniu po konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Byli tacy, którzy deklarowali poważne uczucia względem Paryża, ale znaleźli się również i Ci, którzy z rozgoryczeniem wspominali spędzonego pod wieżą Eiffel`a Sylwestra. My natomiast stanęliśmy przed szansą wyrobienia sobie na ten temat własnego zdania, gdyż azaliż ponieważ, wraz z dwójką znajomych to właśnie miejsce wybraliśmy na powitanie Nowego Roku.
Pierwsze problemy pojawiły się, gdy tylko szacowne nasze czterylitery wytarabaniły się z dyliżansu, który to przetransportował nas do Paryża z oddalonego o 80 km lotniska. Poszukiwania rozkładu jazdy, niezbędnego do właściwego zaplanowania drogi powrotnej nie przyniosło lepszego rezultatu niż próba założenia spodni przez głowę, a przytwierdzona do pobliskiego blaszaka kartka o treści: autobus odjeżdża na 3 godziny przed Twoim lotem uświadomiła nam tylko, że nikt z naszej bystrej ekipy nie orientuje się kiedy dokładnie nasz samolot powrotny wzbija się w przestworza. Z optymistycznym założeniem, że jakoś to będzie udaliśmy się do hotelu, a stamtąd niemal natychmiast na miacho w poszukiwaniu czegoś co uciszy coraz głośniej domagające się swych praw żołądki. I choć knajpek wokół hotelu było za trzęsienie, w oczy zajrzała nam śmierć głodową. Z kart dań zrozumielibyśmy tyle samo, gdyby spisane były po hebrajsku.
Z przejściami, ale szczęśliwie udało nam się zasiąść w lekko zadymionym lokalu, przed po części przetłumaczonym na angielski menu i złożyć zamówienie. W oczekiwaniu na upragniony posiłek raczyliśmy się ślimakami i francuskim szampanem. To wtedy właśnie zrodziło się we mnie podejrzenie, że Anieśka słusznie nazywa mnie żulem i alkoholikiem, bo szampan bardzo przyjemny, ale gdyby ktoś korzystając z chwili mojej nieuwagi podmienił go na kieliszek sowieckoje igristoje, z całą pewnością nie zostałby przyłapany. A może to kelner przewidując naszą ignorancję podał nam wino musujące. Długo tego nie roztrząsałem, bo oto na stół napływać zaczęły pierwsze dania, a wraz z nimi zdumienie i dezorientacja na twarze moich współbiesiadników. Przez chwilę nawet wydawało mi się to zabawne, póki nie przekonałem się, że moje medaliony z prosiaka mają racice. Niedawna propozycja posilenia się w McDonaldzie nie wydawała się już tak absurdalna.
Posileni i umyci na około 4 godziny przed odejściem starego roku stawiliśmy się pod wieża Eiffel`a, na widok której wszyscy członkowie noworocznej wycieczki westchnęli (z zachwytu ma się rozumieć), a nieciekawe pierwsze wrażenie jakie wywarł na nas Paryż oficjalnie poszło w niepamięć. Euforia nie trwała jednak długo, bo gdy debatowaliśmy jak spędzić dzielące nas od Nowego Roku godziny, oberwanie chmury mocno zawęziło nasze opcje. Koniec końców niezawodna w sytuacjach kryzysowych męska część ekipy znalazła nam schronienie nad brzegiem Sekwany, a do wspólnej biesiady zaprosiła dwie nowe pary: whisky z colą i martini z tonic`iem. Ten sam, niezwykle kreatywny duet samców godzinę później wydumał nam rejs promem po Sekwanie, a Paryż nocą, oglądany z ciepłej i suchej perspektywy znów zaczynał się podobać.
Wiara w odwrócenie się monety została podtrzymana, gdy wysiadaliśmy z promu, a po deszczu nie było już śladu. Jeszcze tylko krótkie szkolenie od zaczepionej pary Żabojadów jak to się robi po francusku (znaczy się odlicza) i byliśmy gotowi na powitanie Nowego Roku pod wieżą Eiffel`a. Powiesz szczerze, że spodziewałem się większej pompy. Zbiorowego odliczania, a potem nieba jak w trakcie nalotów w 39-tym, ale liczyło się, że to Paryż, wieża Eiffel`a i Sylwester 2007.
A dnia następnego Paryż wreszcie raczył pokazać nam swoje drugie, o ileż przyjaźniejsze oblicze. Bezchmurne niebo, klimatyczne kamienice, robiąca niesamowite wrażenie katedra Notre Dame, Łuk Triumfalny, nieczynny niestety Luwr, świecąca milionem lampek Champs Elysees. Wreszcie Paryż jakiego oczekiwaliśmy. I tylko ta feralna wieża Eiffel`a, która zdaję się w odruchu obronnym zalewać deszczem, gdy tylko zbliżamy się na niebezpieczną odległość. 1,5 godziny w kolejce i strumieniach deszczu skutecznie zniechęciły nas do wjazdu na wieżę. I te Żabojady, które żadnym innym językiem niż francuski nie mówią. I to dosłownie 'nie mówią', nie 'nie umieją', tylko nie mówią. Bo poproszony o przybliżenie lokalizacji najbliższego sklepu policjant gładką angielszczyzną oświadczył mi, że ... po angielsku nie mówi, a obsługa hotelu, restauracji czy liczni handlarze pamiątek nic nie robiąc sobie z faktu, że ni w ząb ich nie rozumiemy bombardowali nas swoimi 'żepepa'. W końcu w odwecie, na kolejne oferty zakupu malutkiej, świecącej wieży Eiffel`a odpowiadaliśmy 'nie, dzięki stary, już mamy, naprawdę dzięki'.
I ostatnia fałszywa nuta noworocznego wypadu na Paryża. Gdy w końcu doliczyliśmy się, że nasz samolot odlatuje ok 12:45 zapadła decyzja, by równo z godziną 9 opuścić hotelowy pokój i przyjąć azymut na punkt odjazdu autobusów. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i na przystanek dotarliśmy dokładnie w momencie, gdy dyliżans ruszał na lotnisko. Kierowca zapytany, czy ma jeszcze 4 miejsca odesłał nas do następnego autobusu. Następny autobus na lotnisko się jednak nie wybierał, a kręcący się po okolicy koleś ze skomplikowanym grafikiem w ręku i jak się chwilę później okazało pilnujący, by pasażerowie zdrowo i bezpiecznie dotarli w pobliże swego samolotu oświadczył, że dyliżans na lot do Dublina właśnie odjechał, a następny odchodzi za 2 godziny. Jedynym wyjściem z sytuacji pozostała więc taksówka i tylko legendarnym w pewnych kręgach zdolnościom negocjacyjnym Anieśki zawdzięczamy, że kurs kosztował nas jedynie 2 razy więcej niż bilet autobusowy.
Wszystko. Więcej w fotoreportażu.
wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!Wy przynajmniej jedliście ślimaki w Paryżu, a ja nie :( bo wlasnie z powodu braku znajomosci angielskiego przez żbojadow nie moglismy ich znalezc w żadnym menu (gapy). A wieża robi wrażenie w nocy, co nie?? tez niestety tego nasze uczka nie ujrzały :(My w Paryżu doświadczyliśmy jedynie porzadnego bólu głowy i zgagi od winka i serów.A stojac w kolejce pod wieżą tez moklismy w ulewnym deszczu i jak na zlosc tuz przy kasie zobaczylismy duzy napis "top floor closed", ale coż widoki z 2 poziomu tez robily wrazenie, mimo tego ze zmoknieci wygladalismy jak mopy do podlogiserdecznie pozdrawiamygdyby nie wycieczki z Mala Czarna z mapa w reku (he he) nie bylo by tak ciekawie i polowy Paryza bym nie zobaczyla (wszystko jakos tak na okraglo nam sie zwiedzalo...)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI to dowodzi ostatecznie, że wokół wieży Eiffel`a nonstopicznie pada. Nie może być mowy o przypadku. Ślimaków niestety powinnaś żałować, były bardzo w porządku. Polowaliśmy też na żabie udka, ale bez efektu. Generalnie to ustaliliśmy z całą ekipą, że trzeba będzie wybrać się do Paryża jeszcze raz, gdy pogoda będzie bardziej sprzyjająca. Mamy sporo do nadrobienia: wspomniane żabie udka, wejście do Luwru, na wieżę Eiffel`a, na Parc de Princes, odwiedzenie grobu Morisona. Jest tego trochę. Męski uścisk dłoni dla męża, buziaki dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńyVA4DA wdaruqldloqy, [url=http://sdanksafuqxk.com/]sdanksafuqxk[/url], [link=http://gltrkkfjkafw.com/]gltrkkfjkafw[/link], http://gyulzeeybsyz.com/
OdpowiedzUsuń