wtorek, 19 grudnia 2006

Wiercik is in da house

Stało się! Dnia 18 grudnia, nie jak fałszywie zeznałem, w którymś z ostatnich postów 8, Ania opuściła apartament przy Friary Gate, celem spędzenia najbliższych miesięcy w Kaczogrodzie. Tym samym stanowisko Współmieszkacza, po ubiegłomiesięcznej nominacji zajęła Wiercik. Pierwsze wrażenie póki co zdaje się potwierdzać pozytywną opinię Anieśki, popartą zakrojonym na szeroką skalę reserczingiem, obejmującym m. in. uważne studia historii chorobowej kandydata sięgającej do siódmego pokolenia wstecz. Jednak niemiłe doświadczenia z przeszłości nie pozwalają jeszcze wszelkim niepokojom udać się na spoczynek.
O ile Wiercik póki co pozytywnie przechodzi wszelkie testy równowagi psychicznej, o tyle rodzi się we mnie podejrzenie, że w tej kwestii nie do końca wszystko w porządku jest ze mną i Anieśką. Jak powszechnie wiadomo święta zbliżają się stumilowymi krokami i z tej okazji udaliśmy się na dwudniowy rejs zakupowy, obejmujący 3 największe centra handlowe w okolicy. W efekcie sprawiliśmy Anieśce czapkę i doładowaliśmy akumulator samochodowy. Szczególnie cieszy to drugie, gdyż odkąd przed ostatnim postojem było mi się zapomniało mrugnąć świateł, zmuszony byłem odpalać auto siłą mięśni. Na całe szczęście nie moich własnych, a pasażerów,  względnie ludzi w akcie desperacji wzywanych na pomoc. Szczególnie martwi to pierwsze, gdyż, o ile Anieśka we wspomnianej czapce wygląda przekozacko, o tyle nie wydaje się to być wystarczającym prezentem świątecznym dla krewnych i znajomych. I tu dochodzimy do naszej umysłowej przywary, bo kto sprawny mentalnie, po obejściu trzech zyliardów sklepów za jedyną wartą uwagi, a co za tym idzie euraczków rzecz uznaje czapkę (naprawdę fajnie w niej wygląda - dziewczyna jak malina).
Z własną psychiką nie mam jednak zamiaru walczyć. Od irlandzkiego Mikołaja wszyscy w tym roku dostaną skarpetki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz