poniedziałek, 5 czerwca 2006

Luz, blues i orzeszki

Czas temu niekrótki wpadła w moje wypielęgnowane dłonie niezbyt bogata w treść książka pod tytułem "Mądrości Forresta Gumpa" (istnieje spora szansa, że tytuł przeinaczyłem). Na kartkach wspomnianej książki autor sugeruje między innymi, że gdy sprawy przybiorą taki obrót, że wydawałoby się gorzej być nie może, należy chwycić solidnych rozmiarów kij i zacząć tłuc się po stopie (myślę, że każda inna część ciała równie dobrze się nada). Gdy się przestanie od razu będzie lepiej jak zapewnia autor. I coś w tym trzeba powiedzieć jest, bo z własnego doświadczenia powiem, że trzeba żyć przez czas pewien pod jednym dachem z psycholami, by prawdziwie docenić uroki dzielenia powierzchni mieszkaniowej z ludźmi normalnymi.
Kilka dni temu przewijający się już przez strony irlandzkiej telenoweli Eric wrócił do Stanów, a wobec powyższego, a także braku wizy Ania stanęła przed koniecznością znalezienia nowego mieszkania. I nie tylko ona. Podobna perspektywa rysowała się przed Ulą  - kumpelą Ani, która bodaj dwa tygodnie wcześniej przybyła do Irlandii i do tej pory dzieliła kwadrat z naszymi niedawnymi współmieszkaczami. Efekt powyższego jest nietrudny do przewidzenia, obie piękne Panie zajęły pokój jeszcze niedawno twardo okupowany przez naszych psycholi, wprowadzając w nasze życie iskierki radochy i cały snop normalności. Wreszcie ogłos klucza w zamku nie wzbudza we mnie gwałtownej chęci znalezienie się w odległej galaktyce. Wreszcie romowa z osobą po przeciwnej stronie stołu niesie ze sobą więcej inteligencji niż martwa meduza. Wreszcie nasze mieszkanie przypomina siedlisko istot, którym pozycja wyprostowana nie przysparza problemów. Luz, blues i orzeszki.
Tyle w kwestii życia prywatnego, a w zawodowym też się dzieje. Bo oto otarłem się ostatnio o zwolnienie. A to pod zarzutem wynoszenia na zewnątrz dokumentów firmy. By przejść do dalszej części kilka słów teorii. Każdy dział Magazynu Aldiego posiada tygodniową kartę godzin, na której pracownicy odnotowują godzinę zjawienia się i wybycia z pracy. W każdą niedziele karta ta wędruje do biura, a po miesiącu staję się podstawą do naliczenia z wielką radością witanej przez nas pensji. Jako że z końcem ostatniego miesiąca kumple z pracy gorliwie planowali budżet, do czego wyjątkowo przydatne były wszelkie informacje co do wysokości spodziewanej pensji, kierowany szczerą chęcią pomocy, udałem się do biura i jak dowiedziałem się później od Donala ... skopiowałem tajne dokumenty firmy. I nic, że w tajne owe dokumenty wgląd w ciągu tygodnia mamy pełny. Grunt, że wyniosłem je z pracy, a to się kwalifikuje pod zwolnienie. Luz, blues i orzeszki.
Zwolniony ma się rozumieć nie zostałem. Zamiast tego otrzymałem na weekend dodatkowe obowiązki służbowe. I znów dwa słowa teorii. W Aldim jest czterech głównych menedżerów i jeden telefon alarmowy (zgodnie z postępującą technologią komórkowy). Wspomniani krawaciarze wymieniają się między sobą dwutygodniowym obowiązkiem noszenia tego telefonu ze sobą nawet do miejsca, gdzie król bez spodni przesiaduję, odbierania wszelkich połaczeń o każdej porze dnia i nocy i rozwiązywania problemów, z którymi rozmówcy się do nich zgłaszają. Jako, że w mijający weekend cała menedżerska czwórka znajdowała się w rozjazdach, telefon alarmowy trafił do mnie. Litościwie milczące od piątku urządzenie zdałem w dniu dzisiejszym, a przejmujący je menedżer postanowił wynagrodzić oddanie sprawie moje i kumpla, który mi je przekazał rzucając nam na stół 10 euro. Zjeżyłem się nieco, bo takię podziękowanie to ja mogę przyjąć od dziadka za pomoc w pomalowaniu salonu, a nie od wysoko postawionej osoby w poważnej firmie. Na nic się jednak zdały protesty, gościu ponownie rzucił na stół gorliwie wciskany mu do ręki papier wartościowy sugerując co byśmy strzelili sobie po pracy po piwie. Chciał nie chciał stanęliśmy przed ważną decyzją co do przyszłości banknotu. Ostatecznie opcja wpłaty na PCK przegrała z pomysłem zakupienia 10 małych piwek i rozpracowania ich po pracy wraz z resztą nocnej zmiany. Luz, blues i orzeszki.
I na tym koniec, bo za pół godziny pobudka, pakuje co nie spakowane, ładujemy tyłki do samochodu, mkniemy na lotnisko skąd tylko 2,5 godziny dzielą nas od stąpania po ziemii ojców. Luz, blues i orzeszki

1 komentarz:

  1. hej,tez sobie dorabiam do zaplanowanego wymarzonego domu w Polsce(jeszcze nie wiem w ktorej czsci Polski),samochodu, i ogolnie pojetego godnego zycia-w irlandii.i tak mile bylo poczytac twoja telenowele.chyba dlatego, ze twoje poczucie homoru lezy mi jak najbardziej.prawie jak moje wlasne.pozdrawiam Cie i T wa luba bialoglowe.jesem wlasnie na urlopie w Polsce i niemilosiernie leci mi on przez palce.A jutro mam slub. Wlasny. najgorsze, ze w ogole nie jestem zestrsowana i to mnie bardzo stresuje!3majcie sie cieplo.

    OdpowiedzUsuń