czwartek, 23 grudnia 2021

Pokolenie IKEA

Trzeci kwartał już mija odkąd zamieniłem Guinnessa na sznycla. Drugi, odkąd na wiedeńskim lotnisku zjawiła się do odbioru Anieśka. Historycy uważają ten moment za koniec ery kawalerskiej, acz stwierdzenie, żem ją po kawalersku spędził, byłoby trzeszczącym niepokojąco nagięciem luźnej interpretacji Ósmego Przykazania, bom ku temu nie posiadał narzędzi. Te przybyły kilka ino dni przed Anieśką, więc ostatnie chwile do przyjazdu Pani Mego Serca i Łoża zamierzałem odliczać gniotąc pada do xBoxa do pojawienia się odcisków (i jak mówię pada do xBoxa, to mam na myśli PADA DO XBOXA!), acz manele nasze dotarły w ilości 141 (słownie: stu czterdziestu jeden) pudeł. OK, niektóre pudła wypełnione były w połowie folą bąbelkową, bądź gazetami. Niekiedy pod hasłem pudło krył się rower, cztery parasolki, tudzież szafka na książki. Niemniej szkiełko zdołałem uruchomić dopiero po tygodniu, gdy znalazłem pilota. W puszce od herbaty. Także tyle w temacie xBoxa, acz po trzech miesiącach rozłąki nie pada w głowie mi było gnieść...

Rankiem po przyjeździe Anieśka wychyliła głowę z wypełnionej pudłami sypialni, rozejrzała się po kwadracie, który przez kolejne trzy lata miał być nam domem. Pokiwała z aprobatą głową nad potencjałem lokalu, wannę skwitowała mianem beznadziejnej, a odnośnie hałasu orzekła, żem gupi, co pogłos w pustym mieszkaniu podkreślił trzykrotnie. Zgodnie ze złożoną obietnicą, do mieszkania wniosłem jedynie niezbędne meble - biurko, krzesło i materac z IKEI, echo hulało więc po lokalu jak anorektyk w tunelu aerodynamicznym. 

Gdy więc wkładałem talerze po debiutanckim śniadaniu do zmywarki, Anieśka zasiadła na podłodze, pośrodku pustego salonu, otworzyła laptopa i w ciągu kolejnych tygodni na poddasze trafiły dwie kanapy, trzy fotele, antyczny stolik i sosnowa komoda, po czym dziewczę stwierdziło, że gorąco tu i kurzy się, więc ... wraca do Irlandii. 

Na tydzień ino. Równiutko siedem dni później ponownie zameldowała się do odbioru z lądowiska w Schwechat i bez zwłoki przystąpiła do kontynuowania misji. Skołowała stół do salonu, szafkę w stylu wczesnego PeErElu i ... werble ... łóżko! 

Łóżko nie bezpodstawnie zasłużyło na werble oraz wykrzyknik, na ów moment bowiem półtora już miesiąca dreptaliśmy bezowocnie alejkami sklepów meblowych po obu stronach czeskiej granicy w poszukiwaniu leżanki.  O ile w przypadku pozostałych mebli wybredni byliśmy tylko ździebko, w przypadku łóżka jakikolwiek kompromis nie wchodził w grę. Łóżko to mebel niemal intymny, senny azyl, powiernik nocnych marzeń, świadek miłosnych uniesień. Nie byliśmy skłonni zaprosić do trójkąta byle kogo, nawet za cenę kolejnych nocy na materacu w kącie sypialni. 

Gdy więc w piątkowe popołudnie zatrzasnąłem klapę służbowego laptopa rozpoczynając dwutygodniowy urlop, a Anieśka oświadczyła tryumfalnie, że ZNALAZŁA, nie liczyło się tak naprawdę, że powinniśmy byli w tym momencie wsiadać do Batmobilu i ruszać w trasę, jeśli chcieliśmy dotrzeć nad Wisłę przed północą. Liczyło się jedynie, że jeśli wyjedziemy dwie godziny później, po powrocie spać będziemy pół metra nad ziemią jak ludziom w naszym wieku i o naszej pozycji społecznej przystało.

Łóżko było używane, oferowane na internetowym bazarku przez młodego chłopaka w okularach marki Harry Potter, który już na wstępie wyjaśnił, że oprócz wyrka pozbywa się również mieszkania i wszystkich mebli, które choćby luźno kojarzą mu się z byłą od niedawna dziewczyną.

Na ramie łóżka zapięta była niewielka kłódka z wymalowanym flamastrem sercem i inicjałami P+P. Drugie "P" chyba nieźle nawywijało, bo chłopak patrzył na ten zestaw, jak patrzy się na podeszwę buta po nieostrożnym przejściu pastwiskiem. Kłódkę postanowiliśmy zatrzymać, acz inicjały przemalować. Być może zdołamy dopisać tej historii lepsze zakończenie.

Nie bez wysiłku wtarabaniliśmy łóżko na poddasze, po czym bez zwłoki ruszyliśmy do Polski, skąd ... wróciłem tylko ja.

Anieśka dotarła do Austrii tydzień później. Poranek i popołudnie spędziła w łóżku sprawiedliwie dzieląc czas pomiędzy kreślenie aniołków w pościeli i przeczesywanie Internetu w poszukiwaniu kolejnych mebli. Już następnego dnia taszczyłem na drugie piętro ciężką dębową komodę, później sosnową szafę z rozsuwanymi drzwiami i kolorową kanapę, którą niemal dwa miesiące wcześniej zamówiliśmy z Hiszpanii. 

Skręcenie szafy nie okazało się bynajmniej zadaniem łatwym. Myślałem, by własny kanał na YouTubie założyć, by szerszej publiczności zaprezentować autorską technikę montowania mebli stojąc na jednej nodze, drugą nogą oraz rękoma przytrzymując zapadające się jak domek z kart ścianki szafy i jednocześnie celując wetkniętym w zęby śrubokrętem w trzymającą się na słowo honoru śrubkę. Bo Anieśka zamiast pomagać, moczyła w tym czasie kuper w źródłach termalnych w Islandii (sic!).

Po powrocie otworzyła z namaszczeniem szafę, powiodła smukłymi palcami po wiszących na wieszakach sukienkach, cichutko zasunęła drzwi, jakby nie chciała obudzić drzemiących po tygodniach gniecenia się w pudłach ubrań, po czym potoczyła wzrokiem po kolejnych metrach kwadratowych mieszkania, odkrywanych przez konsekwentnie znikające kartony. W kuchni wciąż stały trzy pudła, każde ozdobione wykaligrafowanym starannie napisem "kitchenware". Anieśka przyglądała się im skubiąc podbródek. Dwa dni później wnosiłem na górę dwie szafki kuchenne... A dnia trzeciego trasą bardzo dobrze znaną gnałem na wiedeńskie lotnisko, by kolejny raz zmienić status na fejsbuczku na słomiany wdowiec.

Przeszło mi nawet przez myśl, by zaszczepić w Austrii szlachetną irlandzką tradycję i zorganizować noc pokerową. Wprawdzie grono znajomych w Krainie Kangurów mamy wciąż wąskie, ale gdyby przymknąć oko na pewne niedoskonałości charakteru piątkę do pokera powinno się udać skrzyknąć.

Ostatecznie pomysłu zaniechałem i miast trwonić owoce ciężkiej harówki na hazard, skręciłem kolejną szafę, zamontowałem szafki w kuchni, zainstalowałem kosze pod zlewem na takiej śmiesznej jezdnej konstrukcji, wymieniłem prowadnice w komodzie i ... zapisałem się na siłownię. A, że człowiek nie samą pracą żyje, na zakończenie weekendu nalałem sobie kieliszek czerwonego wina, odpaliłem świąteczne piosenki i zabrałem za rozpakowywanie pudeł "kitchenware". 

Gdy chwyciłem w ręce prostopadłościenny pakunek owinięty szarym papierem, wiedziałem, że to Ona. 12-letnia irlandzka whiskey Red Breast, którą sam sobie wręczyłem w charakterze wyrazów uznania, gdy dostałem pracę w Austrii. Miałem dorzucić jeszcze kartkę z gratulacjami, ale w kieszeni ino sześć dych i kupon promocyjny do Tesco miałem, także nie styknęło...

Z przenosinami nad Dunaj to nie było bynajmniej tak, że ktoś w Firmie któregoś dnia zapytał "hej, kto chce jechać na trzy lata do Austrii?", a ja najszybciej podniosłem rękę. No Sir! Przeszedłem trzy etapowy proces rekrutacyjny, poprzedzający przeciągające się w nieskończoność wyglądanie białego dymu nad Wiedniem.

Wracając do domu po ostatniej rozmowie kwalifikacyjnej zawadziłem o Tesco, by dla uspokojenia przespacerować się alejką z alkoholem. Nie pierwszy raz kroczyłem pomiędzy butelkami przednich trunków w lokalnym geszefcie, lecz pękata butelka 12-letniej whisky opatrzona wizerunkiem rudzika rzuciła mi się w oczy po raz pierwszy.  

Rudzik - w lokalnym narzeczu red breast - to niewielka ptaszyna wielkości wróbla, wyróżniająca się rudą krawatką i wzbudzającą ogromna sympatię śmiałością. Przysiąść na rowerowej kierownicy w salonie? Proszę bardzo. Wysprzątać samochód z rozsypanych pod siedzeniem orzeszków? Nie ma sprawy. Generalnie wykrzywia twarz w uśmiechu tak w naturze, jak na etykietce szlachetnego odświeżającego napoju.  

Tego dnia Red Breasta ze sobą do domu nie wziąłem, acz uroczyście ślubowałem po niego wrócić, gdyby z Austrii nadeszły dobre wieści.

Minął tydzień, może ciut więcej - teraz nie pomnę. Korzystając z dnia wolnego śmignęliśmy na nieodległy rowerowy tor zjazdowy skryty w górach Ballyhoura. Po pokonaniu kilometrów krętych leśnych ścieżek, zgnojeni potwornie, z błotem na zębach i wodą w butach, staliśmy przed niewielką budką z rowerowymi niezbędnościami i - zachowując przepisowy dystans - gawędziliśmy z sympatycznym koleżką z obsługi. WTEM... samotny rudzik podszedł do lądowania i przysiadł na ziemi po środku stworzonego przez nas kółeczka. Przeskanował nas uważnie pod katem elementów wyposażenia nadających się do spożycia, po czym wyraźnie rozczarowany kontynuował poszukiwania wewnątrz sklepiku. Naturalnie tam również nie odnalazł niczego, czym bez ryzyka konieczności interwencji chirurgicznej można zapełnić ptasi żołądek, wiec splunął nam z pogardą pod nogi i odfrunął tak szybko, jak się pojawił.

Nie jestem szczególnie przesądny, acz pojawienie się rudzika, wziąłem za dobry omen. I słusznie, bowiem dwie godziny później, gdyśmy już dotarli do domu, wylali wodę z butów i zmyli błoto z zębów, do drzwi zapukał Kaminsky. W jednej ręce dzierżył kwiaty, w drugiej szampana... Przepchnąłem go w przejściu i kłusem pomknąłem do Tesco...

... a w dalszej konsekwencji na poddasze w Cesarstwie Austriackim. Obiecywano mi awans służbowy oraz społeczny, tymczasem nic tylko wnoszę meble po schodach. Kolejną szafę, półkę do łazienki, krzesełko uzupełniające zgrabny komplet z antycznym biureczkiem, dwie komody do jadalni i lampę do salonu w stylu industrialnym. Jeszcze ino dywan i misję meblowania pustego jeszcze pół roku temu mieszkania uznamy za zakończoną.

Tymczasem drżę już na myśl o znoszeniu tego towaru na dół za dwa lata, gdy Austrię przyjdzie opuścić...

9 komentarzy:

  1. Szczęśliwego Nowego Roku! I Poświąt Wesołych życzę.
    Uff, kamień z serca. Czy Ty wiesz jakie wieści z Austrii w świat idą? Na szczęście już wiadomo, szerszej publiczności, że żyjecie. Może i nie jest dla Ciebie zaskoczeniem, to że żyjecie, ale dla kilku czytaczy nie było to aż tak oczywiste. Długo nie dawałeś znaku życia. I jak widzę telenowela zmieniła tytuł, może i słusznie. A macie tam na Antypodach ;) dostęp do Gunnessa?
    Siłownia, piszesz. Wnioskuję z tego, że jednak tych mebli Anieśka zbyt wiele Ci nie zakupiła. ;) Pozostałe dwa lata zlecą szybko, mam nadzieję i wrócicie... A może pojedziecie dalej? Na dzień dzisiejszy trudno z fusów wróżyć, jednak co by się nie działo życzę zdrowia i szczęścia i wolności Wam obojgu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uszanowanie Zielaku, po wnoszeniu mebli i siłowni ręce tak mnie bolały, że musiałem zarzucić na moment blogowanie. Nie sądziłem po prawdzie, że oprócz Taity ktoś tu zajrzy, tym bardziej piękne dzięki za życzenia i dobre słowo. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku dla Ciebie również, choć słyszałem już pobożne życzenia, by 2022 już się skończył.

    Mamy Guinnessa na Antypodach, jak najbardziej. Dwie irlandzkie knajpy zaważyły na decyzji o osiedleniu się w Linz. Z obu już Guinnessa żłopałem, ale nie smakuje jak ten u źródła.

    Jeśli covida masz na myśli, to nie tak straszna sytuacja w Austrii jak ją malują. Większość pozytywnych przypadków w naszym regionie pochodzi ... z jednego miasta. Niemniej Burgermaister zamknął prewencyjnie wszystkie siłownie, tak więc i na taszczenie mebli i blogowanie siły i czas się znalazły.

    Postaram się dawać znak życia częściej. Nie chcemy przecież, by ktoś się niepokoił ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, drogi kolego, jakby to delikatnie powiedzieć? Na moje oko to wygląda tak, że po mistrzowsku dałeś się nabić w butelkę! Miał być awans społeczny i służbowy, miało być austriackie El Dorado, a tymczasem Ty zwykłym tragarzem jesteś, co to pracuje ciężej od himalajskiego jaka! Ja na Twoim miejscu poważnie rozważyłabym zamianę tytułu na "Tragarz", ewentualnie jeszcze "Zamienił stryjek siekierkę na kijek" ;)

    Ach, no i zdecydowanie nie doceniasz własnej twórczości, jeśli naprawdę uważasz, że tylko ja tu zaglądam! Jestem pewna, że nie jesteś tylko i wyłącznie moim ulubionym blogerem!

    Szczęśliwego nowego roku!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ Taito, skąd ten brak szacunku dla klasy roboczej!? Może jestem tragarzem, ale z całą pewnością NIEZWYKŁYM, pełnymi garściami czerpiącym z tradycji nepalskich Szerpów i ... afrykańskich kobiet. Gdybyś tylko widziała, jak wnosiłem na drugie piętro fotel na ... głowie. Chociaż może lepiej, że nie widziałaś, bo szukając w kieszeni kluczy do mieszkania, straciłem rónowagę i wraz z fotelem runąłęm na glebę. No słabe noty za styl dostałem. Dobrze, że echo klatki schodowej zagłuszyło wiązankę przekleństw.

    Najlepszości w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ jakieś nieporozumienie nam się tutaj wdarło - toż ja mam więcej szacunku dla klasy robotniczej niż dla arystokracji! Jestem tylko nieco zdziwiona, że do tej pory nie wpadłeś jeszcze na pomysł, by zrobić większy użytek ze swojej głowy! I nie mam tu na myśli wnoszenia na niej kolejnych mebli :) Może już czas pomyśleć o jakieś sprytnej konstrukcji na kształt dźwigu? ;)

      No i bardzo ładnie Cię proszę: dla własnego dobra, dla dobra Anieśki (z połamanymi członkami do niczego się jej nie przydasz!), dla dobra nas wszystkich, zmień to karkołomne zajęcie na coś bezpieczniejszego - na przykład na pracę za biurkiem. Choć, jeśli wierzyć w doniesienia uczonych, ona ponoć też wcale nie jest taka zdrowa i zwiększa ryzyko przedwczesnego zgonu o jakieś 60%!

      Skoro już dorobiłeś się Batmobile'a, to może teraz pora na... kamerdynera Alfreda? Może mógłby Cię nieco odciążyć? Rusz no głową (niekoniecznie w trakcie taszczenia kolejnego fotela) ;)

      Usuń
    2. Hmmm,... koncepcja Alfreda niezwykle mi się podoba, acz w miarę zaznajomiony jestem z historią Mrocznego Ryczerza oraz profilem postaci i nie jestem przekonany czy zaawansowany wiekowo kamerdyner na wiele się zda przy wnoszeniu mebli na drugie piętro.

      Szczęśliwie w kontekście wyposażenia mieszkania, mamy już dosłownie z górki - kolejnym krokiem będzie zniesienie tego majdanu na dół, a że będę już wówczas dwa lata starszy, czyli zapewne w wieku Alfreda, pozwolę się ekipie przeprowadzkowej wykazać.

      Mam nadzieję, że choć trochę Cię to uspokoiło :)

      Usuń
    3. Never underestimate Alfred! ;)

      Usuń
  5. Znoszenie mebli za dwa lata ? Taaaak... A jedzie mi tu czołg?
    Mówią, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga to powiedz mu o swoich planach!
    :-)

    Wszystkiego dobrego w kolejnym roku, i dużo zdrowia.
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za dwa lata wygasa mój kontrakt z austriackim działem Firmy oraz umowa wynajmu mieszkania, także nawet Bóg by się nie uśmiał :)

      Wyszystkie co najlepsze w 2022 i wytrwałości w noworocznym postanowieniu :)

      Usuń