Nie trudno było domyśleć się, co się kroi. Oczy Anieśki zapłonęły ogniem. Krawat poluźniłem nim dopadła do mnie i wprawnym ruchem wyciągnęła moją koszulę ze spodni. Gdy pośpiesznie rozpinała dolne guziki, ja trzęsącymi się z emocji palcami pracowałem już nad kołnierzykiem. Spotkalibyśmy się w połowie drogi, ale zabrakło nam cierpliwości, więc wspólnymi siłami ściągnęliśmy nierozpiętą do końca koszulę przez głowę, po czym bez zwłoki poczęliśmy ubierać w nią Mikę, która już miała na lewej nodze mój trzewiczek - pozostałość po wcześniejszym etapie konkursu.
Przebrana w moje giezło Mika popędziła w kierunku krzesełek ułożonych w kółeczko na środku parkietu. Na miejsce dopadła jako druga, ale miała jeszcze dwa taborety zapasu.
W kolejnej rundzie przepustką do ciepłego stołka byłą garść trawy, więc bez zwłoki zacząłem rozpruwać ukrytą w marynarce kieszonkę, Mika miała jednak inne skojarzenie i jak łania pomknęła w kierunku otaczającego zajazd trawnika. Wróciła w sam raz na czas, by zająć ostatnie miejsce walczące o półfinał.
Na tym niestety koniec był szlachetnego współzawodnictwa. Mika wprawdzie w ferworze walki zapomniała, że wstydzi się, jak przystało na dwunastolatkę i zgodnie z poleceniem wodzireja popędziła pocałować Pana Młodego, gdy jednak wróciła na parkiet, ostały się jeno miejsca stojące.
Ale startowała z najdalszego krzesełka, także będziemy się jeszcze odwoływać.
Moje pierwsze Wiejskie Wesele zaliczyć trzeba do udanych. Teściowa wprawdzie, jak później wyznała, niepokoiła się moimi częstymi wyprawami to stoliczka z bimberkiem, ale ostatecznie poziomem trzymanego fasonu była usatysfakcjonowana, a od pana fotoreportera otrzymaliśmy wyróżnienie dla najbardziej dynamicznej pary na parkiecie. Ja i Anieśka, nie ja i Teściowa.
Zdjęć nie będzie, bo co wydarzyło się na Wiejskim Weselu, zostaje na Wiejskim Weselu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz