Anieśka oświadczyła, że w dniu urodzin, jak na księżniczkę przystało, życzy sobie być zabraną do zamku na ucztę. Zaprzągł więc księciunio konie mechaniczne do karocy i ruszyli oboje do Blackrock Castle na obrzeżach Corku.
Nasz zamkowy przewodnik zapewniał, że w ujściu rzeki Lee Cork posiada drugi największy, naturalny port na świecie. Zaraz po Sydney. W czasach, gdy na drogach zamiast błyszczących ciężarówek śmigały napędzane mułami wozy drabiniaste, taka rzeka, za pomocą której można statkiem dostarczyć ładunek z dalekich stron wprost do centrum miasta, to strasznie fajna sprawa była. Na tej samej zasadzie jednak Cork można było elegancko złupić. Irlandczycy pchnęli więc poselstwo do angielskiej królowej, co by im dwie armaty pożyczyć. Elżbieta I uznała, że nikt oprócz Angoli bić Irlandczyków nie będzie i na obu brzegach Lee stanęły dwie wieże obronne. Od tamtej pory nikt podobnież Corku od strony rzeki nie zdobył, a obie warownie wylądowały natychmiast na herbie miasta.
Wieża na południowym brzegu rzeki doczekała się kilku przybudówek i została Zamkiem Blackrock. Gdy ryzyko ataku od strony morza zmalało do wartości śladowych, warownia przekazana została Instytutowi Technologii, który w miejsce armat, postawił teleskop, a w miejsce ogniomistrza, naukowca, który w te rzadkie noce, gdy irlandzkiego nieba nie przesłaniają chmury, gapi się w gwiazdy.
Drobny druczkiem na umowie Rada Miasta zobowiązała jednak geeków, to organizowania wycieczek dotyczących tak historii zamku, jak i prowadzonych na jego terenie projektów naukowych. I tak naszym przewodnikiem nie został kustosz z łatami na rękawach brązowego swetra, a koleżka przerysowany z Teorii Wielkiego Podrywu, a zamiast tradycyjnej wyliczanki, która cegła jest autentyczna, a którą umieścili nowożytni, dostaliśmy garść informacji ciekawych dla szarego człowieka.
Na przykład co różni spiralne schody w wieży od innych tego typu budowli na świecie, to to, że biegną w górę w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Zwykle bywa zupełnie odwrotnie, by łatwiej było nadbiegającego z dołu delikwenta dziabnąć zza winkla śmiercionośnym żelastwem. Chyba, że jest się leworęcznym. Wtedy lepiej być w linii ataku.
Można by pomyśleć, że schody projektował przodek artysty, co nam na starym mieszkaniu gorącą wodę podpiął do sedesu. Wbrew pozorom nie było to jednak pozbawione sensu (te schody, bo kibelek napędzany wrzątkiem, nadal pozostaje zagadką). Warownie najprościej bowiem zdobyć przez cienki, drewniany dach, przymocowany do wieży na słowo honoru. I znów nie jest to wpadka średniowiecznego majstra. Na zamku trzymano bowiem tyle prochu, że możnaby raz na jutro porządek w polskim sejmie zaprowadzić. W przypadku ataku wrażego okrętu robiło się cokolwiek nerwowo, żołnierze biegali z armatnimi kulami, beczkami z prochem i zapałkami, a na strzelnicy raczej półmrok panował, bo przeszklona wieża obronna, to pomysł, który nawet irlandzkim architektom nie przyszedł do głowy. W efekcie ktoś się od czasu do czasu potknął i podpalił nie to co trzeba, a siła wybuchu szła wówczas po najlżejszej linii oporu, czyli przez prowizoryczny dach, nie rozsadzając grubych na ponad dwa metry ścian od środka.
Wieża posiadała dwa punkty strzelnicze. Z pierwszego pruto nie w kadłub, z zamiarem podziurawienia okrętu, a w wodę, sprytnie starając się zepchnąć go z kursu, tak by osiadł na płytkim przy brzegach dnie. Prąd rzeki jest silny, wobec czego zatopiony okręt natychmiast znikał na pełnym morzu wraz z załogą. Tymczasem z osadzonego na mieliźnie statku świsnąć można cenne fanty oraz przepytać wrażą ekipę, dla kogo pracują.
Jeśli pierwszy ostrzał nie przyniósł zamierzonego skutku, do akcji wkraczała druga armata usytuowane bezpośrednio od strony rzeki, gdzie najeźdźca pięknie prezentował się całą długością burty i wtedy już nikt nie pytał o fanty, tylko ognia i ser szwajcarski.
W twierdzy Blackrock mamy teleskop, obserwatorium i interaktywną wystawę naukową przybliżającą początki naszej planety i jej bezpośredniego otoczenia oraz co ciekawszych zjawisk na nocnym niebie. Największym jednak zainteresowaniem cieszy się restauracja Castle Cafe. Serwowane szamanie furory nie robi, zwłaszcza że kurs wymiany raczej korzystny nie jest. Tłumy musi więc przyciągać perspektywa wychylenie złocistego bursztyna pod parasolem, na zamkowym dziedzińcu.
Z Blackrock w hrabstwie Cork mówił dla państwa....
No to happy birthday dla żony! Tak nie dotarłam jeszcze. Ja ostatnio mam pozytywne spotkania z irlandzkimi restauracjami, no i jakbyście kiedyś zawitali w strony Greystones, polecam posiłek w Glenview hotel!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńNie żeby warto było jechać z daleka dla samego Blackrock. Niemniej zwiedzając Cork nie można nie odwiedzić.
OdpowiedzUsuńDo Greystones to my teraz dalej niż bliżej mamy. Namiary na hotel będę jednak miał w pamięci.
Pozdrawiam.