poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Never stop exploring

Jeszcze w Tanzanii nasi nowi znajomi, dla których wyprawa krajoznawcza do Indii to jak dla mnie ekspedycja do Centry po sześciopak i paczkę precli, uprzedzali, że powrót do rzeczywistości okazać się może cokolwiek bolesny. Po szczytowaniu na dachu Afryki ciężko zacząć zwyczajnie wstawać, ubierać się, żyć, rozbierać się i spać. Toteż prewencyjnie jeszcze na Czarnym Lądzie kreślić poczęliśmy z Kostkiem szkic pod nową wyprawę. Never stop exploring, jak głosi hasło reklamowe naszego głównego dostawcy sprzętu.

Maciek i Marek obiecali po powrocie skontaktować nas z godnymi polecenia alpejskimi przewodnikami, którzy palcem pokażą nam którędy na Mont Blanc. To w sierpniu, czyli niemal w przyszłym życiu, także na podtrzymanie nabyliśmy okazyjnie bilety do Triestu, położonego u stóp bardzo podobnież malowniczych Alp Julijskich.

Tymczasem, by buty trekkingowe przewietrzyć, postanowiliśmy zapoznać się bliżej z ofertą naszej obczyzny. Irlandia z gór raczej nie słynie, jej najwyższy szczyt liczy raptem 1039 metrów wysokości. Gdy się jednak nie ma co się lubi, to się kocha z kim się śpi i z tym nastawieniem ruszyliśmy na Carrantuohill.

Na najwyższy szczyt Irlandii nie prowadzi żaden oznakowany szlak. Ba, na głównej drodze próżno szukać choćby drogowskazu znaczącego zjazd na Carrantuohill. Z Killarney kierować należy się drogą N72 na Killorglin, by odbić w lewo zgodnie ze znakami na Gap of Dunloe. Tam już pojawia się pierwszy drogowskaz prowadzący na niewielki parking. Na parkingu napis na pokaźnej puszce informuje rozczulająco, że opłata za pozostawienie samochodu wynosi dwa jurandy. Wokół ni żywego ducha. Nawet byśmy te dwa euro uiścili, ale z ostatnich drobnych oskubani zostaliśmy na autostradzie, a próba wydobycia reszty mogłaby być opacznie odebrana przez ewentualnych amatorów trekkingu.

Wrzucamy plecaki na garby i ruszamy na spotkanie góry. Zaczynamy z pułapu 140 m n.p.m. Masyw Macgillycuddy`s Reeks (a tubylcy śmieją się z naszych długich nazwisk) układa się w efektowną podkówkę wokół dwóch niewielkich jeziorek. Ku naszemu zaskoczeniu wszystkie szczyty toną w śniegu.

Przez pierwsza godzinę trasa wiedzie po płaskim, nieco podmokłym terenie. U stóp góry ścieżka zatacza koło i wraca na parking. My po zdradliwym, mokrym podłożu brniemy dalej. Niejako przy okazji mamy szansę przetestować nieprzemakalność butów. Ostatecznie każdy z nas choć raz ląduje po samą kostkę w wodzie.

W końcu docieramy do bardzo stromego żlebu, zwanego Drabiną Diabła. Zgodni jesteśmy co do tego, że nie doceniliśmy góry. Żlebem zwykle płynie strumień, o tej porze roku jednak zamarznięty. Podejście najeżone jest soplami. To czego lód nie związał, usypuje się spod stóp. I bez kitu jest stromo.

W połowie Devil`s Ladder Anieśka postanawia zawrócić. To nie jej dzień jak twierdzi. Trzęsą jej się nogi i przeraża oblodzone wejście. Za ładna jest, żeby ryzykować uszkodzenia twarzoczaszki. Sprowadzam ją kilkadziesiąt metrów w dól i wracam do chłopaków oczekujących na mnie na szczycie żlebu.

Zagadujemy napotkanego górołaza jak daleko na wierzchołek.

- Czterdzieści pięć minut - odpowiada - w tych warunkach pogodowych może nawet godzina.
- Wejdziemy w pół godziny? - pytam Kostka jak przystało na samca alfa.
- Na miękko! - rzuca bez mrugnięcia okiem.

Weszliśmy!

A z góry panorama iście alpejska. Gdybym nie zobaczył na własne oczy, nie uwierzyłbym, że to Irlandia.

Ha, niech te wszędobylskie owce tu spróbują bobków nasadzić.

9 komentarzy:

  1. Hej.... Moj plan tez tam wejsc. Czy jest tam widoczna sciezka? i jezeli nie ma mgly czy nie bedzie problemu z wejsciem? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O Boże, tak, powrót to zawsze koszmar. A im dłuższa i fajniejsza wyprawa, tym gorzej. Acz nadal zżera mnie zazdrość i zaczynam planować obrabowanie jakiegoś banku, żeby też sobie jeździć w dalekie góry :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj,Ja weszlam na Carrantouhill w sierpniu chyba 3 lata temu. Pogoda byla piekna. Podejscie Dialba Drabina strome, ale ok. Jak weszlismy na szczyt pogoda sie zalamala, nadciagnely chumry i zaczelo lac. Diabla Drabina (ktora byla sucha przy podejsciu) zaczal plynac strumien i w tej wodzie musielismy schodzic. Zrobilo sie slisko. Rzeczka ktora zakreca kilka razy na plaskim odcinku wylala z brzegow i musielismy ja przekraczac w brod. Woda siegala za kolana i nutr byl dosc wartki. Zadnych widokow ze szczytu nie widzialam, bo byl zasnuty chmurami :) Ale na pewno wart sie tam wdrapac. Planuje jeszcze raz.Wysokosc szczytu nie zawsze swiadczy o latwosci/trudnosci wspinaczki.PozdrawiamMarta

    OdpowiedzUsuń
  5. > Hej.... Moj plan tez tam wejsc. Czy jest tam widoczna> sciezka? i jezeli nie ma mgly czy nie bedzie problemu z> wejsciem? PozdrawiamŚcieżka widoczna jest tylko na początkowym etapie i kończy się kilkadziesiąt metrów od Drabiny Diabła. Dalej droga jest jednak oczywista. Nie sposób nie trafić. Jedyne na co trzeba uważać, to podmokły teren. Nie wiadomo, gdzie podłoże jest stabilne, a gdzie but skryje się w wodzie po samą cholewkę. Bardzo przydają się kijki trekkingowe, co by wymacać podłoże zanim się na nim stanie.Jeżeli nie ma mgły, nie będzie problemów z wejściem :). Nawet gdyby jednak była, nie powinno to stanowić przeszkody. Tylko widok z góry będzie monotonny. Bardziej obawiałbym się deszczu. Jak wspomina Marta żleb może być trudny do pokonania, gdy spływają po nim kaskady wody, a trasa po za ścieżka zamieni się w grzęzawisko.Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciszę się :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja sprzedałem nerkę. Jeszcze na dwudniowy wypad do Szkocji wystarczy, w czym dziwnego nic nie ma, bowiem bilet lotniczy w dwie strony kosztuje ... 24 euro (sic!).Podobnież wątroba regeneruje się z małego kawałeczka. Myślałem, żeby zacząć sprzedawać szczepki...a może to żołądek...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pewnie, że wysokość góry nie stanowi o stopniu trudności. Zwłaszcza, że nawet na czterotysięczniki nie wchodzi się z poziomu zero, podczas, gdy irlandzkie góry wybitnością niemal dorównują wysokości. Schodzenia w deszczu absolutnie nie zazdroszczę. Szczególnie płaskiego etapu, gdzie buty grzęznąć musiały Wam w rozmokłej ziemi. Z dwojga złego lepszy jednak lód. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zdjęcia rzeczywiście jak z innego kraju :) Zachęcające! Tam mnie jeszcze nie było... Pzdr

    OdpowiedzUsuń