piątek, 9 kwietnia 2010

Tradycja novum

Podczas pięciu już niemal lat pobytu w krainie deszczowców wyrobiliśmy sobie osobistą tradycję wielkanocną. Zwykle były to jedyne dwa dni z rzędu w roku, kiedy zarówna ja, jak i Anieśka pimpać mogliśmy sobie na obowiązki służbowe. Wsiadaliśmy w związku z tym w samochód i zostawiając w tyle pisanki, kurczaczki i cukrowe baranki ruszaliśmy w jakiś uroczy zakątek Irlandii. Lub do Sligo.

Ostatnimi czasy jednak pula wspólnych dni wolnych znacznie się powiększyła, toteż postanowiliśmy porzucić naszą tradycję w powijakach na rzecz tej sędziwej i pomarszczonej. W efekcie stworzyliśmy naszą pierwszą wielkanocną święconkę. Nieco na prędkości, bo decyzję podjęliśmy w ostatniej chwili, ale niczego co zwyczaj nakazuje w koszyku nie zabrakło, a nawet dorzuciliśmy kilka elementów dla tradycji wręcz rewolucyjnych.

Wprawdzie to ja nalegałem, by Wielkanoc spędzić zgodnie z religijnymi dogmatami, prawda jest jednak taka, że z Kościołem darzymy się wzajemnym szacunkiem, ale ... z dystansu. Rzadkie okazje, gdy odwiedzę przybytek Boży ograniczają się właściwie do ślubów i pogrzebów, a i wtedy bezpiecznie czuję się mając u boku Anieśkę w charakterze dyrygenta. Rodzina jest mi z pewnością bardzo za Nią wdzięczna. W czasach przedanieśkowych, w trakcie mszy dla wąskiego, rodzinnego grona, babcia - osoba w naszej familii najbardziej uduchowiona - ruszyła nieopatrznie do spowiedzi i zrobiło się bardzo niezręcznie. Na słowa księdza ludzie zerkali po sobie nerwowo nie bardzo wiedząc czy klękać, czy żegnać się, czy może kreślić na ciele krzyżyki. Jak armia pozbawiona dowódcy.

Jak pokazała Wielkanocna Sobota nie tylko ja w kościele czuję się jak Tierry Henry na paradzie 17 marca, bowiem znaczna ilość rodaków zbiła się w ciasną grupę dwa kroki od wejścia do kaplicy, wzrok wbijając w czubki butów, a palce zaciskając na koszykach, jakby sok z wikliny mieli nadzieję wycisnąć. Na prośby księdza, by przesunąć się do dalszych rzędów, gdzie jest jeszcze miejsce, odpowiedział tylko suchy trzask wikliny. "Patrz, po polsku też nie rozumieją" szepnął za nami ktoś rozbawiony, ale mnie coś się widziało, że dyla chcieli dać, gdyby zaczęło się robić gorąco. Co dziwne było po prawdzie, bo tego dnia w kościele brakowało tej ... kościelności. Niewidomy przysiągłby, że jest na porodówce. W co drugim rzędzie płakało niemowlę, a nim kapłan przemówił, bardziej odrośnięta od ziemi dziatwa ganiała się między ławkami, pod okiem wytipsowanych i wydekoltowanych młodych mam. I nie dziwota to. Ta porodówka znaczy. Polacy w Irlandii czują się bezpiecznie, nie martwią się o jutro, to i 'nowych obywatelów, nowych obrońców tej miłej Rzeczypospolitej' hurtowo przysparzają. W taki dzień dziecka przecież w domu zostawić się nie godzi, a jak dziecko małe, to wiadomo - drze się jak stare hajdawery i nie bardzo wiadomo co chce przez to powiedzieć. Choć pięciolatkowi już chyba można w miarę przystępnie wyłożyć, że przez następne piętnaście minut powstrzymać się powinien od wcinania chrupek.

No ale nic to. Po chwili zaczyna się obrządek. Ksiądz w kilku słowach wita przybyłych, kolejny raz zaznacza jak dalece ważniejsze są duchowe Święta Wielkanocne od skomercjalizowanego Bożego Narodzenia (choć tu ciężko nie zgodzić się z Anieśka, że bez narodzin nie byłoby zmartwychwstania), po czym bez dalszej zwłoki przedstawia nam miejscowego księdza ze słowami: powitajmy ojca - dajmy na to - Johna. Tu się ożywiłem, zaciekawiony jak na polecenie kapłana zareagują wierni. Czy gdzieś, w tłumie ktoś wyskoczy ze nieśmiertelnym 'dzień dobry', czy zebrani zgodnym chórem zakrzykną 'niech będzie pochwalony...', a może odpowiedzią będzie głucha cisza. Nie doceniłem jednak zaradnych parafian, którzy bez chwili namysłu zgodnie zareagowali ... burzą oklasków. Miałem to ostentacyjnie przyjąć na miękkie boki, ale zdziwiona mina Anieśki powiedziała mi, że brawka w kościele słusznie uznałem w pierwszym odruchu za coś niecodziennego.

Żeby było jasne. Ja rozumiem, że obyczaje się zmieniają, jeszcze sto lat temu kobieta bez rękawiczek uznana byłaby za ubraną w sposób wyuzdany. Ale księża to się muszą w środku zwijać. Wśród emigrantów próżno szukać bogobojnych babć w moherowych beretach. Emigranci to w zdecydowanej większości ludzie młodzi, niejednokrotnie wytipsowani i wydekoltowani, z chmarą rozwrzeszczanej dzieciarni. Jeśli klerowi taki wizerunek parafianina nie odpowiada, to parafianin do kościoła iść wcale nie musi.

W religię wkracza nieśmiertelne prawo popytu i podaży... 

6 komentarzy:

  1. Ostatnio zwłaszcza daje się zauważyć, że w ogóle w religię wkracza PRAWO... I całe szczęście!ps. Zamartwychwstania nie byłoby bez śmierci. Tak sobie myślę...ps2. wesołych świąt

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jajec nie święciłam, ale słyszałam jak w polskim sklepie się rodacy zmawiali na sobotę :) Co do dzisiaj - brak słów........Jedyny pozytyw - Katyń zostanie przypomniany...PS. Ostatnia szansa - 24 kwietnia będą u mnie Zgryźliwy i Pendragon, więc się namyśl (wstyd żebyś mieszkał o rzut beretem i nidgy nie wpadł!), i serio mówię że Agnieszkę też chętnie powitam. Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. ... a to nas znów sprowadza do narodzin - bez nich nie byłoby także śmierci. Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Irolko, w imieniu moim i Anieśki serdecznie dziękuję za zaproszenie, niestety zupełnie serio mówiłem ostatnim razem - podczas waszego zjazdu przebywał będę na urlopie w Polsce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chce się wkradać w żałobny nastrój wątku o naszej narodowej tragedii dlatego zapytam tu, kiedy wracasz?

    OdpowiedzUsuń
  6. ~QstpxGHhwsoJl11 grudnia 2010 12:12

    cf6Tg8 imgepsjsqkvr, [url=http://zvayuttfimtg.com/]zvayuttfimtg[/url], [link=http://yoinnuxxrgoq.com/]yoinnuxxrgoq[/link], http://qkvjmxxkusao.com/

    OdpowiedzUsuń