Jakiś czas temu rozgorzała w komentarzach dyskusja: jeśli auto, od kogo - od Polaka, czy Irysa? Historia, która za moment nastąpi z pewnością nie przesądza w jakikolwiek sposób sprawy. Potwierdza jednak po części moją teorię, więc zwyczajnie muszę ją przytoczyć. Póki w żyłach płynie krew, upierał się będę bowiem, że kupując auto od Polaka ryzykujemy co najwyżej umiejętnie zamaskowane usterki (w tym rzeczywisty przebieg pojazdu), które oku dobrego mechanika-konsultanta uciec nie powinny. Zwykle będzie to jednak samochód zadbany, czysty w środku i na zewnątrz, co pozwala żywić uzasadnioną nadzieję, że również stanu technicznego właściciel nie zaniedbał. Tymczasem robiąc interesy z miejscowymi istnieje ryzyko, że właściciel pojazdu będącego przedmiotem sprzedaży stwierdzi bez mrugnięcia okiem, że ta oto srebrna octavia `99 to właśnie ten granatowy VW passat `01 z ogłoszenia. We wciskaniu ciemnoty Irlandczycy są bowiem niekwestionowanymi mistrzami świata, a irlandzkie strony internetowe oferujące używane samochody, powielają schematy dobrze znane z sympatia.pl: jestem dwudziestodwuletnią, zgrabną studentką z Wrocławia, nie lubią zobowiązań, moje hobby to sex oraz manicure dłoni i stóp - pisze pięćdziesięciosześcioletnia woźna z sali informatycznej suwalskiego technikum ogrodniczego.
A oto i Historia. Od nieprzyzwoicie długiego czasu przeczesuje zawartość internetu w poszukiwaniu godnego następcy mojego dzielnego, acz coraz bardziej niedomagającego Seacika. Nie tak dawno natrafiłem na interesujący egzemplarz VW Bora. Niestety, jak się okazało po wydziubaniu podanego w ogłoszeniu numeru, samochód zszedł na pniu. Dzień później jednak właściciel oddzwonił twierdząc, że mistrzunio, który zaklepał sobie Borkę wpłacając zaliczkę, nie był niestety w stanie zorganizować pozostałej kwoty, stąd auto jest znów do wzięcia. Tośmy raz dwa małe tęte ŕ tęte uradzili. O 10 rano spotkać mieliśmy się w Tullamore - dobrym samochodem ok 60 km licząc od kanapy w salonie. Zupełnie nie swoim zwyczajem na miejscu spotkania stawiłem się o czasie, toteż gdy telefon zaterkotał nie mogłem się doczekać, by podzielić się dobrą wiadomością z moim nowym partnerem biznesowym.
- Hej, jak się masz? - zagadnął zgodnie z tradycją.
- Doskonale, właśnie wjechałem do Tullamore - odparłem uroczyście.
- Aaaj..., bo widzisz pomyślałem sobie, że lepiej spotkać się u Ciebie. I tak muszę brata w okolicy odwiedzić.
- Kapitalny pomył - pochwaliłem - szkoda wprawdzie, że nie dałeś mi znać godzinę wcześniej. Teraz jestem w Tullamore, więc spotkajmy się w Tullamore.
- Tyle, że ja nie mieszkam dokładnie w Tullamore... i w sumie to jestem już w drodze... a Ty i tak musisz wrócić do Naas... żadna dla Ciebie różnica. Za wszelkie niedogodności obniżę cenę auta.
Tym mnie przekonał. W Naas spotkać mieliśmy się za godzinę. Drugi raz tego dnia i bodaj czwarty w tym roku na miejscu zbiórki stawiłem się na czas. 45 minut później wydziubałem numer Irlandczyka po raz pierwszy. Nie odebrał. Czynność powtórzyłem dwa razy nim zawinąłem się do domu. Gdy całą sytuację tłumaczyłem już sobie szablonowym przykładem specyficznego, irlandzkiego poczucia humoru, zadzwoniła do mnie atrakcyjna blondynka w średnim wieku, twierdząc, że jej mąż ma problemy z telefonem, ale za pięć minut spotkać się może ze mną w znanym nam obu miejscu.
Spotkał się za dwadzieścia pięć minut, a jego sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że zajechał malutką niebieską toyotką. Bora stoi u brata - tłumaczył - nie ma ubezpieczenia. Z Tullamore jakoś nie przeszkodziło mu to przyjechać. Cała sprawa śmierdziała kosmicznym wałkiem, Borę więc jechałem już oglądać tylko z ciekawości.
To co zobaczyłem 'u brata' nie zgadzało się nie tylko z treścią ogłoszenia, ale również z zamieszczonym pod nim zdjęciem. Gdyby istniała organizacja do walki z ludźmi znęcającymi się nad samochodami, mój nowy irlandzki znajomy słuchałby kapiącego deszczu zza kratek. Skatowaną Borę chciałoby się przytulić i przez następne lata chronić w ciepłym garażu przed złym dotykiem. Auto wyglądało jakby ktoś wyjątkowo nietrzeźwy starał się zaostrzonym kluczykiem znaleźć zamek. Zaczynając od tylnego kierunkowskazu i nie oszczędzając nawet maski. Ślady wewnątrz i na zewnątrz auta pozwalają przypuszczać, że ów ktoś po trzech okrążeniach samochodu, zdołał dostać się do środka, gdzie natychmiast przystąpił do poszukiwania stacyjki. W kwestii tożsamości owego kogoś zdania są podzielone. We wnętrzu auta znaleziono bowiem substancje raczej wykluczające niż potwierdzające jakiekolwiek teorie - żwir, ściółkę leśną, niekompletny zestaw ołowianych żołnierzyków, kilka żołędzi, dwie piłki do golfa, resztki grzybni, trzy marchewki, połamaną ramkę do zdjęć, ekierkę, pustą butelkę po szamponie, grabki ogrodowe, 2 kg kapsli, sznurowadło, siedem spinaczy biurowych, nadgryzioną małą encyklopedię medyczną, szereg niezidentyfikowanych cieczy o zróżnicowanej lepkości i wiele wiele innych.
Po obejściu auta w koło nie wiedziałem, czy lepiej zawinąć się bez słowa na pięcie, czy też w kilku żołnierskich słowach wyjaśnić mojemu nowemu znajomemu jak bardzo szkoda mi tych czterech godzin życia, których nigdy nie odzyskam.
- Na zdjęciu auto ma aluminiowe felgi - zacząłem bez przekonania, kopiąc plastikowe kołpaki.
- Nieee, dobre felgi, dobre kołpaki - odparł szczerze oburzony.
- Może i dobre, ale nie ALUMINIOWE.
- Prfft - odparł Irlandczyk lakonicznie i coś chyba zamierzał dodać, ale wtedy naszą uwagę zwrócił mój mechanik-konsultant, który nie bacząc na niebezpieczeństwo zanurkował do wnętrza auta.
- Przebieg się nie zgadza - zawołał przez chusteczkę higieniczną, którą rozsądnie zakrył usta.
- Przez telefon mówiłeś o stu tysiącach mil, nie o stuczterdziestutrzech - zwróciłem się do Irlandczyka pocierając załzawione oczy po krótkim pobycie we wnętrzu auta.
- To nie mile, to kilometry - wyjaśnił
- I właśnie dlatego pod przebiegiem widnieje słowo 'miles'?
- Prfft - odparł lakonicznie Irlandczyk. To oficjalnie zakończyło naszą wizytę.
Ok, to tylko jedna jaskółka. Jednak poprzedni irlandzki samochód jaki oglądałem właściciel przez telefon zachwalał jako nieskazitelny. Mchy, porosty, gruz, pleśń i ptasie kupy usuwałem tygodniami, a z perspektywy czasu nie potrafię przypomnieć sobie dziesięciu kolejnych dni, żeby auto było w pełni sprawne.
Mnie to wystarczy...
No to mnie przestraszyłeś. Po utargowaniu 300 euro jednak zdecydowaliśmy się na zakup opla mimo chlewu w środku. Mechanik też przeżył wymianę rozrządu i wszystko wskazuje że auto jeździć będzie. Ale ta myśl że oni znęcają się nad autami... może by jakąś organizację założyć?
OdpowiedzUsuńSsspokojna Twoja rozczochrana Wiolczyk. Jeśli jeździ to najgorsze za Tobą. Ciała jakiegoś w bagażniku przypadkiem nie było...?Bardziej niż o organizacji, myślałem o pospolitym ruszeniu. Na widłach trza sadystów roznieść...
OdpowiedzUsuńZ faktami się nie dyskutuje :) To może ja tylko takie szczęście miałam, że w dobrym stanie i czysty kupiłam, facet mi nim jeszcze pod dom podjechał i pół baku paliwa zostawił (już po obejrzeniu i uzgodnieniu zakupu)... No nic, powodzenia!
OdpowiedzUsuńA może to ja mam taki niefart...
OdpowiedzUsuńNie poddawaj się! Być może warto odpowiedzieć na anons samochodu ukrytego pod mchem albo utopionego w jeziorze - na pewno też ma jakieś zalety ;)
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością ma jakieś zalety. Uczciwego polityka też nikt przecież nie widział, a nie znaczy to, że nie istnieje..
OdpowiedzUsuńhej Miszo. jezeli nadal szukasz samochodu..to ja mam do sprzedania naprawde czysty, dobry samochod z 2003 roku- ma przejechane 63tys...km albo miles musze sprawdzic ...Toyota Corrola Hatchback, kolor tez jakis taki srebrnawy.daj znac , bo szkoda go oddawac w zle rece.
OdpowiedzUsuńhej Magdo. Serdeczne dzięki za info, niestety Twoje auto warte jest więcej niż jestem gotów na zakup samochodu przeznaczyć i ... jest srebrne ;). Mam niczym nieuzasadnioną awersję do srebrnych pojazdów. Dzięki jeszcze raz za ofertę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńkolor jest grafitowy...ale ja jestem colour blind jesli chodzi o rozne szarosci/grafity etc...dla mnie kazdy odcien szarego/ grafitu to ......SREBRNY:-)
OdpowiedzUsuńKto by pomyślał. Myślałem, że wy kobiety rozróżniacie 1 500 odcieni wszelkich kolorów. Musisz być wyjątkiem;). Grafit to zupełnie inna sprawa. Grafit jest git. Wciąż jednak muszę spasować. Z powodu wymienionego poprzednio plus Corolla to nie do końca mój typ. Jakbyś miała passata, dobilibyśmy z pewnością targu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie wiem gdzie wy kupujecie te samochody ale ja kupilem juz moje drugie auto tutaj przedtem mialem Toyote Glanze 96 przez okres 4 lat teraz jest to Nissan S15 2003. Przez okres 4 lat w glanzie wymienilem tylko przeglup raz a tak tylko lalem samochod kupilem zadbany w ktorym sie przedtem nie palilo tak samo zreszta jak owego Nissana ktorego tyeraz posiadam. W prawdzie mam go dopiero 3 miesiace wszystko przedemna ale moj ojciec jest mechanikiem i zapewnil mnie jak zreszta i za 1 razem ze z autem nie powinno sie nic wielkiego dziac a interesy z irysami jesli chodzi o samochody to dla mnie czysta przyjemnosc. Jesli chodzi o polakow to niestety ojciec nie moze powiedziec tego samego o nich z przyczyn wszystkich nam wiadomych i nie chodzi juz tylko o przewijanie licznika. Samochody po polakach to nie porozumienie w Irlandi jak i w Polsce. Chyba to jest najlepsze slowo w jakim moglbym to ujac. Aha i na przyszlosc jest taka strona donedeal.ie Tam sie kupuje samochody a nie z gazet od jakis niedorobkow.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńjak za tysiąc euro ktoś oczekuje że kupi limuzynę to się nie dziwię że potem jest rozczarowany. Proponuje zakup w Polsce, gdzie można samochód kupić na ćwiartki, połówki bądź inne wybrane części, który zostawia na drodze cztery ślady.
OdpowiedzUsuńHej świetnie napisane, co prawda Polacy robią takie sam numery, czyli wystawiają auto zupełnie inne a życie swoje, ale Irlandczycy robią tak też z mieszkaniami, np wystawiają apt za 800 żeby się mieścił w przedziale tańszym a na miejscu okazuje się że mieszkanie jest o 200 euro droższe albo co najciekawsze że nie jest w centrum tylko np. w Longford :). Super.
OdpowiedzUsuńWitaj. Przypadek, ktory opisales nie jest odosobniony i faktem jest, ze wiekszosc Irlandczykow nie dba o pojazdy. Dla nich to narzedzie i nawet drogie i b. drogie auta nie sa w ogole szanowane. W tym kraju samochod tak jak i ubior nie jest wyznacznikiem pozycji spolecznej. Oczywiscie nie mozna generalizowac i zdarzaja sie przypadki czystych zadbanych Irlandczykow i lsniacych, pachnacych aut. Ja, jak do tej pory mialem niewatpliwie szczescie do zakupu i sprzedazy aut. Zawsze kupowalem auta bedac w domu wlasciciela. Zanim obejrzalem auto pierwsza rzecza bylo sprawdzenie papierow. Jesli cokolwiek sie nie zgadzalo mowilem dzieki nawet bez ogladania. Historie: o wlasnie sie przeprowadzilem, to jest samochod kogos tam z mojej rodziny itp. moga byc prawdziwe, ale po co ryzykowac. To ze ktos przyjedzie pod Twoj dom autem do sprzedania jest po to aby wywrzec presje, ktorej nie kazdy moze sie oprzec. Spotkania w polowie drogi itd. odradza nawet Garda bo wiele osob stracilo pieniadze a nawet auto, ktorym przyjechali. Temat kupowania aut jest tak obszerny, ze mozna pisac i dzielic sie obserwacjami i doswiadczeniami w nieskonczonosc. W kazdym razie zycze powodzenia w szukaniu i znajdywaniu perelek, tzn. aut od pierwszego wlasciciela, z historia przegladow, malym przebiegiem i pachnacego w srodku. Wiem, ze brzmi to jak bajka ale jest to mozliwe. Sam tego doswiadczylem i zycze tego innym. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku
OdpowiedzUsuńHjka ale ja... Mnie sie udalo kupilem od Irlandczyka czysty zadbany rabnolem jusz 10tys.mil i jeszcze chodzi ale prawdopodobnie wczesniej jezdzil nim Polak wiec co sie dziwic DBAL Powodzenia!
OdpowiedzUsuńMy z mezem tez kilka podobnych historii przezylismy i od tego czasu sprowadzamy sobie samochody z Japonii.Przede wszystkim sa duzo tansze,z mniejszym przebiegiem i w srodku wygladaja prawie jak nowe.Juz nigdy nie kupimy auta od Irlandczyka.Polecam.
OdpowiedzUsuńTroszke zwiedzilem wiec i irlandie odwiedzilem ale jedno powiem przyjezdzajac tutaj nie myslalem ze zobacze jedno wielkie skupisko IDIOTOW!!!MOWIE O IRLANDCZYKACH!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDobre, dobre jakie prawdziwe i do tego znakomicie opisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńbuuuaaahhhaa:-D mam nadzieje, ze autor otrzasnal sie po tych jakze traumatycznych przejsciach;-) jedna rzecz nie daje mi jednak spokoju- skad wiedziales, ze zona sprzedajacego to "atrakcyjna blondynka w srednim wieku"? czy jest to twoj dar wrodzony, czy tez moze da sie wyksztalcic treningiem rozpoznawanie wygladu po glosie?P.S.czy potrafisz rowniez odgadnac wage, numer buta i ulubiony serial ciotki twojego rozmowcy? prosze o odpowiedz gdyz jestem zafascynowany ta tematyka
OdpowiedzUsuńhey, howya ;), that is soooo typical... :D duzo takich historii juz slyszalam o Irlandczykach. Sama mam ciekawe doswiadczenia z irlandzkim pracowawca :D ale coz. Zli i dobrzy sa wszedzie na swiecie.Pozdrawiam i Good luck :) ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tą opowieścią bo tacu są Irole,ale trzeba się z tym liczyć jak chce się tak bardzo zaoszczędzić.Kupowałem dwa razy samochódy u dilera Forda w Kilkenny u Barrego Pendera,pierwszy Ford Escord z 1995 roku dałem 350 Euro i wiedziałem co i na jaki czas, więc bez pretensji samochod służył mi 7 miesięcy i zawiozłem go na złom.Następny to Rover 200 z 2000 roku i dałem za niego 1200 Euro bo....opuścił mi za 2 łyse gumy i że kupuję drugi raz u Niego.Myślę więc że takie "okazje" są również w kraju więc po co ryzykować by zaoszczędzić 200 Euro a potem dołożyć ?
OdpowiedzUsuńjak oś się z tym godzę bo jak by to było Irlandczycy to tylko tubylcy 10 lat temu dostali samochód i nadal tam świnie wiozą za grosz szacunku dla innych to naturalne z pasterza nie zrobi się w 10 lat człowieka.a zwłaszcza z irola pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pytasz. Otóż trzeba Ci wiedzieć, że dzięki dedukcji dojść można do zadziwiających wniosków. Moja rozmówczyni miała nieprzyjemny głos. Do tego jej mąż to krętacz, kiciarz i człowiek najwyraźniej przekonany, że tylko on na świecie potrafi czytać i rozróżniać kolory. Żadna inteligentna kobieta nie zgodziłaby się dzielić z takim typem życia i łoża. Jawną niesprawiedliwością byłoby gdyby przy takich wadach była jeszcze brzydka. Dedukcja dedukcją, ale rozmiaru buta ciotki określić nie jestem w stanie. Nie wymagaj cudów. Ulubiony serial jednakowoż to "Tajemnica twierdzy szyfrów", co jest na tyle oczywiste, że nie wymaga chyba uzasadnienia.Pozdrawiam.;)
OdpowiedzUsuńa może trafiłeś na gypsy's, zwani inaczej travellers? Niby też Irlandczycy, ale tacy z nich irlandzcy, jak cygani są polscy..
OdpowiedzUsuńcytuje - "dobrym samochodem ok 60 km licząc od kanapy w salonie"Czyli zlym byloby z jakies 40 km dalej, tak ?
OdpowiedzUsuńwidzisz, to jest możliwe. Tak jak u mojej ciotki na wsi: od chałupy do sracza jest jakieś 20 m. Ale jak się komuś bardzo chce i go ciśnie kupa, to biegiem dystans skraca się do 10 m.Tak więc nie czepiaj się autora, bo nawet zmyślnie i dowcipnie historię napisał. A że na Twojego bloga nikt nie wchodzi, to nieładnie tak wchodzić na inne i siać zazdrosne komentarze.. Pozdrawiam i życzę bezproblemowego wypróżniania się w WC, byle nie w komentarzach :)
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć :)
OdpowiedzUsuńCzlowieku zastanow sie co Ty w ogole piszesz. Pasterz to nie czlowiek? Jakie 10 lat temu dostali samochody. Nastepny napuszony Polaczek, ktory zjadl wszystkie rozumy i ocenia ludzi przez pryzmat swojego ograniczonego zrozumienia. A w ogole co Ci do tego, ze ktos wozi swinie w aucie. Jego cyrk, jego pchly. A w ogole to odbieglismy od tematu orygilnago postu :). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJeszcze jedno pytanie. Gdzie masz brak szacunku dla innych w Irlandii? Ja mam calkowicie inne zdanie. Pozdro
OdpowiedzUsuńMało mnie nie interesuje gdzie i jak daleko masz do sracza w Polsce.A błąd jest w stylu jaki można znaleźć w wypracowaniach u dzieci w podstawówce.
OdpowiedzUsuńNowy tu jesteś tooner (czy toomer - bo coś się zdecydować nie możesz) i wyjątkowo odporny na obrazowe przykłady jakimi raczy nas logiczny..., więc wytłumaczę Ci to najprościej jak potrafię. Wszystko co czytasz na tym blogu, za wyjątkiem niektórych literówek, jest zamierzonym działaniem autora. Obrażasz moją inteligencję sugerując, że mógłbym nieumyślnie popełnić tego typu błąd. Nie rób tego, a pozostaniemy kumplami :)
OdpowiedzUsuńJeśli tak to zwracam honor.Ja tam polonistą nie jestem, nie byłem i mam nadzieje że nigdy nie będę. Dlatego proszę mi wybaczyć że nie poznałem się na Twoje formie artystycznej :)Mam nadziej, że kumplami pozostaniemy :)
OdpowiedzUsuńSłowo się rzekło. Pozostajemy kumplami :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń