środa, 17 września 2008

W lisiej norze

W Irlandii sadyba, w której skład wchodzi kościół i przynajmniej dwa puby z miejsca otrzymuje prawa miejskie. A wieść gminna niesie, że na brak kościoła właściwi urzędnicy gotowi są przymknąć oko. Stąd w niejednym pubie dane było mi przystanąć na guinnessa z pianką, a największe wrażenie zrobiły na mnie te, które strudzonym wędrowcom służą już od dziesiątek lat. Te gdzie gliniane ściany kusiłyby przyjemnym chłodem klientów, gdyby jakimś cudem Irlandię nawiedziłyby fale upałów, gdzie ogień wesoło trzaska w kominku, gdzie absurdalne rekwizyty jak koło od taczek, zegar kolejowy, szpadel, para styranych kaloszy, wypchana wiewiórka piętrzą się w każdym rogu, a ślady na stuletniej podłodze dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że nie raz było wleczone. Takie puby na myśl przywodzą tą dawną Irlandię, przed najazdem emigrantów, gdy jedynym zmartwieniem miejscowych były skrzaty sikające do mleka.

Wiele pubów irlandzkich wabi magiczną wręcz atmosferą i niepowtarzalnym klimatem. Żaden jednak z tych, które podczas ponad trzy letniej banicji udało mi się odwiedzić nie może równać się z przybytkiem Johnnie Fox`a. A właśnie tą niewielką farmę, przekwalifikowaną przeszło 200 lat temu na pub z ogródkiem, Pendragon zaproponował na miejsce Pierwszego Dorocznego Zlotu Zielonych Blogerów. Dwuosobowego, to prawda, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.

Pub Johnnie Fox`a znany jest z tego, że jest najwyżej położonym pubem w Irlandii (tak mówią) i jest znany. O ile ciężko powiedzieć na czym ma polegać nadzwyczajność tego pierwszego, o tyle drugie jest jak najbardziej zasłużone. Już na wejściu wydaje się, że lada moment zamilknie gwar rozmów, a siedzący w rogu staruszek zaćmi fajkę, po czym rozpocznie awanturniczą opowieść podsycaną kolejnymi, podsuwanymi przez słuchaczy kuflami ciemnego z pianką. Nierówne, pociemniałe przez lata ściany sprawiają wrażenie jakby lokal wykuto w gigantycznej bryle gliny, choć kolejni właściciele starali się najwidoczniej ukryć ten fakt pod niewyobrażalną warstwą starych fotografii, oprawionych wycinków z gazet, malowideł i wszelakiej maści tablic informacyjnych. Naszą uwagę natychmiast przykuł spis znakomitości, które miały przyjemność korzystać z gościnności Johnnie Fox`a (Polskę dumnie reprezentował Jerry Buzek). Tam gdzie nie dało rady przybić obrazka, stanęły szafy i regały, które ostentacyjnie zignorowałby każdy szanujący się kornik (ktoś bardzo postarał się o ten efekt), a na nich gliniane naczynia, butle, butelki, butelczyny, antałki, a nawet ... rower.

Gościom, którzy się nieco zasiedzieli i w efekcie zatracili nieco poczucie kierunku, służą uprzejmie ustawione w rogach drogowskazy. Pod sufitem wiszą szpadle, grabie, cepy i widły. Zapewne na wypadek, gdyby ktoś w przypływie ułańskiej fantazji zarządził wizytę na bagienku lokalnego ogra. Na którejś z wielu uginających się półek stoi słoik z pozostałością po tych, którzy pomysł podchwycili. Nad kominkiem suszy się pranie, po podłodze toczą się trociny, a w kącie gra muzyka. Brakuje tylko biuściastej klarczmarki i pieczonego na ogniu dzika bym uwierzył w wehikuł czasu.

Poniższe zdjęcia, nawet gdyby były ostre, nie oddałyby uroku Johnnie Fox`s Pub.

    
 
 
 

5 komentarzy:

  1. Zlot zielonych bloggerów to niezła myśl, ale z kierowcami następnym razem :)) I można by to robić np. raz w miesiącu, he he. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł przedni. Zwłaszcza ta część dotycząca kierowcy:). Pozdrawiam Pendragonie, oby do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyślij mi swojego maila, bo po prostu MUSZĘ Ci coś wysłać a propos kolorów klubowych. Mam nadzieję, że tego nie widziałeś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Już wiem, w czym był problem i czemu nie rozumiałeś moich komentarzy. Po prostu skomentowałam ci ten wpis w poprzednim. Muszę zacząć zakładać okulary, bo stara już i ślepa jestem :DA swoją drogą ciekawe, co napiszesz o wizycie w Polska :D

    OdpowiedzUsuń
  5. To sporo wyjaśnia. Za cholerę nie mogłem dojść od kiedy marzy Ci się Barcelona, a trochę wstydziłem się pytać ;)

    OdpowiedzUsuń