wtorek, 5 sierpnia 2008

Kolejka

Redakcja z pełną stanowczością oświadcza, że poniższy artykuł nie jest w żadnym stopniu krytyką mężnego narodu irlandzkiego. Nie jest krytyką jako taką w ogóle, a jedynie dostrzeżeniem pewnego rodzaju psychologicznego wpływu pierwszej osoby w kolejce, na resztę oczekujących. Ponadto Redakcja pragnie zaznaczyć, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że choć rzecz dzieje się na Zielonej Wyspie, bohaterami są z pewnością głównie przedstawiciele emigracji. Wobec powyższego wszelkie ewentualne zarzuty, iż autor po raz kolejny śmie atakować Irlandczyków, mimo, że w odróżnieniu od nich, nie jest u siebie, będą bezlitośnie piętnowane.

Dżask zaniemógł. Nic w tym na dobrą sprawę dziwnego. Po aldikowskim magazynie już bowiem krąży złośliwy dowcip: coś ci dolega, poradź się Dżaska, on z pewnością już to miał. Niemniej Chory polecił mi zaprząść konie i zarządził wyprawę na Dublin, celem skonsultowania sprawy z polskim znachorem, a niejako przy okazji zapoznania się z ofertą tamtejszych sklepów. Gdybym był złośliwy stwierdziłbym nawet, iż Dżaskowi bardziej zależało na spotkaniu ze stołecznymi subiektami, niż z medykiem. Gdybym był złośliwy.

W przerwie tournee po dublińskich centrach handlowych zawadziliśmy o pub, by wrzucić coś na ruszt. Z ręką na sercu muszę przyznać, że dawno nie zjadłem tak dobrze na mieście. Na czas lunchu, część baru przekształcona została w bufet, a zaserwowany pieczony boczek, z ziemniaczanym puree i warzywami, w gęstym, białym sosie wycisnął łezkę wspomnieniem o maminej kuchni. A wszystko za cenę więcej niż rozsądną. Nieczęsto mam okazję stołować się w Dublinie, być może tak karmią w każdej knajpie. Jeśli jednak nie, to pub ten zasłużył w pełni na darmową reklamę na kartach Irlandzkiej Telenoweli, nazwy jego jednak nie pamiętam, w związku z czym sprawa będzie musiała poczekać do następnej wizyty w stolicy.

Tymczasem Dżask wyprztykał się z gotowizny i konieczna okazała się wizyta pod bankomatem, a tam kolejka jak za starych dobrych czasów octu, kartek i papieru toaletowego na sznurku. Co ciekawe, choć bankomaty były dwa kolejka konsekwentnie korzystała tylko z jednego. Normalnie ten omijany szerokim łukiem uznałbym za zepsuty, ale pewna historia z przeszłości kazała mi sprawę zweryfikować. Nawet się nie zdziwiłem, gdy na ekranie bankomatu ujrzałem zachęcające "Please, insert your card". Odwiecznym prawem odkrywcy mogliśmy skorzystać z automatu, postanowiliśmy jednak podzielić się radosną nowiną z oczekującym tłumem. Nikt się nie pofatygował. Dżask po chwili wahania wsunął kartę, wklepał pin, wybrał pieniądze i z malującą się na twarzy drwiną dał sygnał do odwrotu. Na odchodne szepnąłem nieciekawej Azjatce na stanowisku Pierwszej Osoby W Kolejce 'it`s working', ale w zamian otrzymałem jedynie wzruszenie ramion.

A historia z przeszłości, która kazała mi skontrolować "niedziałający" bankomat, wydarzyła się w tym samym centrum handlowym. Na kolejkę natrafiłem w okolicznościach znacznie bardziej naglących: w męskiej toalecie. Po pięciu minutach przestępowania z nogi na nogę, zauważyłem ze zdziwieniem, że z ośmiu dostępnych kabin, chwilowi lokatorzy wymieniali się jedynie w dwóch. Możliwości były dwie. Albo jedna z wielu kawiarni w galerii serwuje nieświeże żarcie, albo pozostałe sześć kabin stoi puste. Nietrudno się domyśleć, która wersja była prawdziwa, jako jednak, że jak wspomniałem, sytuacja była pilna, tym razem nie dzieliłem się swoim odkrycie ze współoczekującymi.

To mi z kolei przypomina niedawny powrót z lotniska. Tym razem w kolejce stanęliśmy przy zjeździe z obwodnicy Dublina. Po kilkuset metrach okazało się, że jeden pas zjazdu przechodzi w dwa, samochody jednak wciąż uporczywie okupowały lewy. Nawet chwilę się zastanawiałem, czy aby się nie wygłupię wymijając sznur aut. Musiał być w końcu jakiś powód, by kierowcy dobrowolnie tłoczyli się w korku. Tyle, że żaden jakoś nie przychodził mi do głowy. Nawet jeśli prawy pas za chwile się kończył (mimo braku jakichkolwiek zwiastujących to wydarzenie znaków poziomych bądź pionowych), to póki to się nie stało, jest zdatny do użytku. Szans by prowadził w kierunku innym niż pożądany nie było żadnych. Ruszyłem, po chwili przewodząc grupie czterech naśladowców. Pas skończył się pod drzwiami mojego apartamentu. Pytanie: co sobie setka (nie przesadzam) oczekujących w korku kierowców myślała?

Ja nikomu niczego nie wytykam, ale powiedzmy sobie szczerze: w Polsce żadna z tych sytuacji nie miała by miejsca. A już z całą pewnością nie ta ostatnia.

3 komentarze:

  1. fGpQXf szgizqkmtizz, [url=http://egibtiywradu.com/]egibtiywradu[/url], [link=http://kfgrgoyhwdzp.com/]kfgrgoyhwdzp[/link], http://tqoajiahvyez.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka lat temu oglądałem taki film dokumentalny o zachowaniach społecznych. Dziś już nie wspomnę tytułu czy kanału na jakim to obejrzałem. W każdym razie robili tam eksperymenty na nieświadomych uczestnikach. W jednym z nich, w terminalu portu lotniczego (chyba), rozstawili taśmy na środku hali i ustawili dwie osoby w kolejce. Nie minęło dziesięć minut jak kolejka składała się z ponad dwudziestu osób nie mających pojęcia, za czym tak w zasadzie się ustawili. Podobno takie zachowania są głęboko zakorzenione. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To trochę jak w tym - czarno-białym jeszcze bodaj - kabarecie z Kobuszewskim, gdzie dwie ekipy stały w dwóch konkurencyjny kolejkach do tego samego miejsca. Z obu ogonków padały wyszukane wyzwiska, napięcie sięgało zenitu, a gdy ktoś zainteresował się za czym właściwie gawiedź stoi, okazało się, że nikt nie wie, acz znaczenie ma to absolutnie drugorzędne.

    OdpowiedzUsuń